[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będzie im wygodniej - wyjaśnił Demarest.Wkrótce okazało się, \e nie o wygodę im chodzi.Bewick wziął nylonową linę, przywiązał ją mocno do rąk i nóg jeńców, a jej końce przerzucił przez główne belki stojącychobok siebie chat i naciągnął.Wietnamczycy le\eli teraz rozkrzy\owani, z napiętymi przez linękończynami.Byli całkowicie bezbronni i dobrze o tym wiedzieli.Poczucie bezbronności mia-ło mieć efekt psychologiczny.Jansona zmroziło.- Panie poruczniku.- Nic nie mów - przerwał mu Demarest.- Tylko patrz.Patrz i ucz się.Stara zasada: zo-bacz, przećwicz, naucz kogoś innego.168Podszedł do le\ącego najbli\ej więznia.Pogłaskał go czule po policzku i powiedział:- Tói men bon.- Poklepał się po sercu.- Lubię was.Jeńcy byli oszołomieni.- Mówicie po angielsku? Zresztą to wszystko jedno, bo ja mówię po wietnamsku.- Tak - odezwał się wreszcie spiętym głosem ten pierwszy.Demarest nagrodził go uśmiechem.- Tak myślałem.- Przesunął palcem po jego czole, po nosie i zatrzymał się na ustach.-Podobacie mi się.Jesteście moim natchnieniem.Bo naprawdę wam na czymś zale\y.To dla mnie wa\ne.Macie swoje ideały i walczy-cie o nie do gorzkiego końca.Jak myślisz, ilu nguoi My zabiłeś? Ilu Amerykanów?- My nie zabijać! - wybuchnął jeniec.- Nie zabijacie, bo jesteście zwykłymi rolnikami, tak? - spytał Demarest słodkim jakmiód głosem.- My uprawiamy ziemia.- I nie jesteście z Wietkongu, prawda? Jesteście szczerymi, uczciwymi, cię\ko pracują-cymi rybakami? Tak?- Dung.Tak.- Rybakami czy rolnikami?Tamci spojrzeli na niego skonsternowani.- My nie Wietkong - odrzekł błagalnie ten pierwszy.- On nie jest twoim kolegą z wojska? - spytał Demarest, wskazując tego drugiego.- Nie, on przyjaciel.- Ach rozumiem, przyjaciel.- Tak.- I pewnie cię lubi.Pomagacie sobie nawzajem.- Tak, nawzajem.- Du\o wycierpieliście, prawda?- Du\o cierpieć, bardzo du\o.- Jak nasz zbawiciel Jezus Chrystus.Wiecie, \e umarł za nasze grzechy? Chcecie wie-dzieć, jak umarł? Tak? To dlaczego nic nie mówicie? Opowiem wam.Nie, mam lepszy po-mysł.Zaraz wam poka\ę.- Prosimy.Demarest zerknął na Bewicka.- Bewick, gdzie twoje maniery? Ci biedacy le\ą na ziemi!Bewick kiwnął głową i pozwolił sobie na leciutki uśmiech.A potem, obracając krótkimkijem, zaczął napinać liny.Jeńcy powoli unieśli się do góry i rozkrzy\owani, zawiśli w po-wietrzu.Ogarnięci paniką, zaczęli krzyczeć.- Xin loi - powiedział łagodnie Demarest.- Przepraszam.Musiało ich potwornie boleć.Mieli maksymalnie napięte kończyny, ramiona wychodzi-ły im ze stawów.W tej pozycji ka\dy oddech był potwornym wysiłkiem, wysiłkiem, któryjeszcze bardziej napinał mięśnie klatki piersiowej i brzucha.Janson poczerwieniał.- Panie poruczniku - rzucił ostro.- Czy mo\emy porozmawiać na osobności?Demarest podszedł bli\ej.- Wiem, trzeba do tego przywyknąć - powiedział cicho.- Ale nie pozwolę, \ebyś wtrą-cał się do naszych tajnych ćwiczeń.- Pan ich torturuje - odparł Janson ze ściągniętą twarzą.- Myślisz, \e to jest torturowanie? - Demarest z niesmakiem pokręcił głową.- Porucz-niku Bewick, porucznik Janson jest zdenerwowany.Ze względu na jego własne dobro rozka-zuję wam go przypilnować i w razie konieczności obezwładnić.Pytania?- śadnych, panie poruczniku.- Bewick wymierzył z pistoletu w głowę Jansona.169Demarest podszedł do d\ipa i włączył przenośny magnetofon kasetowy.Z maleńkiegogłośnika popłynął znajomy chorał.- Hildegarda von Bingen - powiedział do wszystkich i do nikogo.- XII wiek.Prawie ca-łe \ycie spędziła w zało\onym przez siebie klasztorze.Pewnego dnia, gdy miała czterdzieścidwa lata, ukazał jej się Bóg i została największą kompozytorką tamtych czasów.Miewałaataki niewysłowionego bólu.Mówiła, \e to bicz bo\y, i tworzyła, gdy ból doprowadzał ją dohalucynacji.Antyfony, pieśni i traktaty religijne.Ból był jej natchnieniem.W bólu śpiewała.- Popatrzył na zlanego potem jeńca.Wietnamczyk oddychał głośno i szczekliwie, jak zdycha-jące zwierzę.- Pomyślałem sobie, \e to was trochę odprę\y - rzucił porucznik i zasłuchany,pogrą\ył się w zadumie.Sanctus es unguendopericulose fractos:sanctus es tergendofetida vulnera.Stanął nad najbli\szym więzniem.- Spójrz mi w oczy - powiedział.Wyjął z pochwy krótki nó\ i zrobił mu na brzuchu ma-łe nacięcie.Mocno napięta skóra natychmiast się rozstąpiła.- Ty te\ będziesz śpiewał.Wietnamczyk przerazliwie krzyknął.- Tortury są dopiero teraz! - zawołał Demarest do Jansona. Co mam powiedzieć? śeboli mnie to tak samo jak jego? - Popatrzył na wyjącego jak zwierzę jeńca.- Myślisz, \e mil-cząc, zostaniesz bohaterem? Bzdura.Zapewniam cię, \e jeśli jesteś bohaterem, nikt się o tymnigdy nie dowie.I całe bohaterstwo pójdzie na marne.Widzisz, jestem bardzo złym człowie-kiem.Myślicie, \e Amerykanie są miękcy.Myślicie, \e mo\ecie wziąć nas na przeczekanie.Myślicie, \e na waszych oczach zaplączemy się w głupie, biurokratyczne przepisy, jak ol-brzym w przydługie sznurowadła.Ale myślicie tak, bo jeszcze nigdy nie spotkaliście AlanaDemaresta.Ze wszystkich sztuczek przebiegłego, podstępnego szatana największą było to, \epotrafił wmówić człowiekowi, \e nie istnieje.Spójrz mi w oczy, przyjacielu rybaku, bo ja ist-nieję.I jestem rybakiem, tak jak ty.Rybakiem ludzkich dusz.Demarest oszalał.Nie, gorzej.Był zbyt zdrowy psychicznie i a\ za dobrze panował nadswymi czynami i ich konsekwencjami.Jednocześnie nie miał ani krzty sumienia.Był potwo-rem.Błyskotliwym, charyzmatycznym potworem.- Spójrz mi w oczy - mówił, nachylając się nad rozciągniętym jeńcem, który musiałprze\ywać agonalny ból, ból, którego nie dało się opisać słowami.- Kogo macie w Armii Re-publiki Wietnamu? Z kim się kontaktujecie?- Ja rolnik! - wycharczał Wietnamczyk, nie mogąc złapać tchu. Ja nie z Wietkongu!Demarest ściągnął mu spodnie, odsłaniając genitalia.- Wykręcanie się od odpowiedzi będzie ukarane - powiedział znudzonym głosem.- Porana kabelki.Janson poczuł, \e \ołądek podchodzi mu do gardła.Nachylił się szarpany gwałtownymitorsjami.- Nie ma się czego wstydzić, synu - rzekł łagodnie Demarest. To tak jak z operacjamichirurgicznymi.Za pierwszym razem trochę człowiekiem rzuca, ale z czasem mo\na sięprzyzwyczaić.Przypomnij sobie Emersona.Człowiek naprawdę wielki, zmuszony do dzia-łania, torturowany i pokonany, ma okazję, \eby nauczyć się czegoś o sobie".- Bewick.Idęodpalić silnik, a ty sprawdz napięcie.Damy mu okazję do rozmowy.A jeśli nie zechce gadać,umrze najboleśniejszym rodzajem śmierci, jaki tylko zdołamy wymyślić.Spojrzał na pobladłą i skurczoną twarz Jansona.170- Ale nie martw się - powiedział.- Jego towarzysz będzie \ył.Widzisz, wa\ne jest, \ebyktoś ocalał i przekazał wiadomość kolegom z Wietkongu: oto co was spotka, jeśli zadrzecie znguoi My.Paul z przera\eniem spostrzegł, \e Demarest puszcza do niego oko, jakby zapraszał godo uczestnictwa w tej krwawej jatce.Ilu \ołnierzy, wypalonych i otępiałych zbyt długim cza-sem spędzonym w strefie wojennej, to zaproszenie przyjęło, wstępując do klubu tych zwy-rodniałych gorliwców i zaprzedając przy okazji duszę diabłu? Gdzieś w zakamarkach jegoumysłu rozbrzmiewał echem refren starej piosenki: Co robisz? Wariuję.Chcesz zwariowaćze mną?"Chcesz zwariować ze mną?Prinsengracht, ta chyba najpiękniejsza uliczka amsterdamskiej starówki, powstała napoczątku XVII wieku.Na pierwszy rzut oka stojące tam domy są do siebie podobne jak łań-cuch laleczek, wyciętych ze zło\onego w harmonijkę papieru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]