[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało się, że Tyeveras okrzepł, że oczy mu rozbłysły, a policzki zaróżowiły się.Czy to uśmiech zagościł na pomarszczonych ustach? Czy lewa ręka podniosła się nieznacznie, wgeście błogosławieństwa? Tak.Tak.Tak.Nie ulegało wątpliwości, że ciepło duszy Valenti-ne'a ogarnęło Pontifexa.Tyeveras wypowiedział kilka niemal spójnych słów.- Pontifex obdarza cię swoim wsparciem, Lordzie Valentine - rzekł Hornkast.%7łyj długo, stary człowieku, pomyślał Valentine, podnosząc się i kłaniając.Prawdopodobnie wolałbyś zasnąć na zawsze, ale muszę ci życzyć długiego życia, nawet jeślimasz go dość, ponieważ nie pora jeszcze na mnie.Czeka mnie praca na Górze Zamkowej.Odwrócił się.- Chodzmy - powiedział do pięciorga ministrów.- Otrzymałem to, po co przyszedłem.Wymaszerowali z sali tronowej statecznym krokiem.Kiedy drzwi zasunęły się za nimi,Valentine spojrzał na Sepulhtrove'a i powiedział:- Jak długo może żyć w takim stanie?Lekarz wzruszył ramionami.- Prawie w nieskończoność.Układ wspomagający, który podtrzymuje jego życie, jestdoskonały.Z drobnymi naprawami co jakiś czas, może działać następne sto lat.- To nie będzie konieczne.Ale mógłby żyć dla nas następne dwanaście czy piętnaście.Co ty na to?- Możesz na mnie liczyć - powiedział Sepulthrove.- Dobrze.Bardzo dobrze.- Valentine popatrzył na znikający w górze błyszczącykorytarz.Był w Labiryncie wystarczająco długo.Nadszedł czas, aby wrócić do światapełnego słońca, wiatru i życia, i załatwić sprawy z Domininem Barjazidem.Powiedział doHornkasta:- Odprowadz mnie do moich ludzi i przygotuj dla nas transport do zewnętrznego świata. Ale jeszcze przed odjazdem chciałbym przyjrzeć się dobrze armii, którą, jak sądzę, oddasz domojej dyspozycji.- Oczywiście, mój panie - odpowiedział najwyższy rzecznik.Mój panie.Pierwszaoznaka podporządkowania się ministrów Pontifexa jego władzy.Główna bitwa była jeszczeprzed nim, ale słysząc te dwa krótkie słowa Valentine poczuł się tak, jakby już odzyskał GóręZamkową.KSIGA ZAMKURozdział 1Droga w górę, ku wyjściu z Labiryntu, zabrała Valentine'owi znacznie mniej czasu niżdroga w dół, ponieważ zjeżdżając nie kończącą się spiralą korytarzy był nikomu nie znanymłowcą przygód, wyszarpującym swą przeszłość z rąk obojętnej biurokracji; podróż powrotnąodbywał natomiast jako władca.Nie musiał się wspinać - poziom za poziomem, pierścień za pierścieniem - przezgmatwaninę korytarzy siedziby Pontifexa; mógł ominąć Dom Kronik, Arenę, Plac Masek,Salę Wiatrów i całą resztę.Teraz on i jego świta wznosili się szybko i bez przeszkód,korzystając z przejścia zarezerwowanego wyłącznie dla władców.Chociaż w ciągu zaledwie kilku godzin znalazł się w zewnętrznym pierścieniu, wtamtym jasno oświetlonym, ludnym zajezdzie, mimo to wieści o nim i tak zdołały gowyprzedzić.Wiedziano już, że w Labiryncie przebywa Koronal, tajemniczy i odmieniony,niemniej jednak Koronal, toteż kiedy wyłonił się z królewskiego korytarza, stanął oko w okoz wielkim tłumem, przyglądającym mu się jak dziwolągowi o dziesięciu głowach i trzydziestunogach.Tłum milczał.Ktoś go pozdrowił, ktoś zakrzyknął jego imię, jednak większośćzadowalała się zwykłym gapieniem.Pomijając niezwykłość zdarzeń, Labirynt był domeną Pontifexa i Valentine wiedział, że hołdy, jakich Koronal mógł się spodziewać w każdymzakątku Majipooru, tutaj były nie do pomyślenia.Lęk, owszem, również szacunek, leczprzede wszystkim ciekawość.%7ładnych pozdrowień, żadnych wiwatów, jakimi na oczachValentine'a obdarzano fałszywego Koronala podczas uroczystego przejazdu przez Pidruid.Nie szkodzi, pomyślał Valentine.Odzwyczaił się od odbierania hołdów, poza tym nigdy o nienie dbał.Wystarczało całkowicie, że uznano w nim tego kogoś, za kogo się podawał.- Czy wszędzie pójdzie tak łatwo? - spytał Deliambera.- Czy wystarczy, bymprzejechał przez Alhanroel, głosząc po drodze, że jestem prawdziwym Lordem Valentinem,aby wszystko dostało się w moje ręce?- Wielce w to wątpię.Barjazid wciąż nosi oblicze Koronala i dzierży insygnia władzy.Tu, na dole, jeśli ministrowie Pontifexa mówią, że jesteś Koronalem, to obywatele czczą cięjako Koronala.Gdyby powiedzieli, że jesteś Panią Wyspy, prawdopodobnie czczono by cięjako Panią Wyspy.Myślę, że na zewnątrz może być inaczej.- Nie chcę żadnego przelewu krwi, Deliamberze.- Nikt tego nie chce, a mimo to, nim ponownie zasiądziesz na tronie Confalume'a, krewpopłynie.Tego nie da się uniknąć, Valentine.- Wolałbym raczej zostawić władzę w rękach Barjazida - powiedział posępnie Valentine- niż pchnąć kraj na drogę krwawego konfliktu.Nade wszystko cenię sobie pokój.- I pokój nastanie - rzekł mały czarodziej.- Ale drogi, które do niego wiodą, nie zawszesą spokojne.Popatrz, tam zbiera się twoja armia, Valentine!Zbliżali się do gromady ludzi, zarówno znanych im, jak i obcych.Byli wśród nichwszyscy, którzy weszli z Valentinem do Labiryntu, cała grupa, jaką zebrał podróżując przezświat: Skandarzy, Lisamon Hultin, Vinorkis, Khun, Shanamir, Lorivade, straż przybocznaPani i cała reszta.Ale było też parę setek ludzi w barwach Pontifexa.Był to pierwszy oddział - czego? Nie wojska, gdyż Pontifex nie dysponował wojskiem.Może straży obywatelskiej?Tak czy inaczej, była to armia Valentine'a.- Moja armia - rzekł Valentine.To słowo miało gorzki posmak.- Armie są reliktem zczasów Stiamota, Deliamberze.Ile tysięcy lat minęło od ostatniej wojny na Majipoorze?- Planeta od dawna jest spokojna - odpowiedział Vroon.- Niemniej jednak małe armieistnieją.Straż przyboczna Pani, słudzy Pontifexa - a co powiesz o rycerzach Koronala? Jakich nazwiesz, jeśli nie armią? Noszą broń, odbywają musztry na polach Góry Zamkowej.Kimoni są? Towarzystwem, spędzającym czas na rozrywkach?- Tak myślałem, Deliamberze, kiedy byłem jednym z nich.- Czas zacząć myśleć inaczej, mój panie.Rycerze Koronala to trzon wojska i tylko ktośnaiwny mógłby sądzić, że jest inaczej.Przekonasz się o tym, gdy podejdziesz bliżej GóryZamkowej.- Czy do walki ze mną Dominin Barjazid może poprowadzić moich rycerzy? - spytałprzerażony Valentine.Vroon popatrzył na niego przeciągle.- Mężczyzna, zwany przez ciebie Domininem Barjazidem, jest w tej chwili LordemValentinem, Koronalem, któremu rycerze z Góry Zamkowej zaprzysięgli wierność.Czyzapomniałeś o tym? Przy odrobinie szczęścia i przebiegłości może potrafisz ich przekonać, żeprzysięgali na duszę Valentine'a, a nie na jego twarz i brodę.Ale i tak niektórzy z nichpozostaną wierni człowiekowi będącemu według nich Koronalem i w jego imieniu podniosąmiecze przeciwko tobie.Serce Valentine'a ścisnęło się bólem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl