[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jesteśmy w innym świecie, w labiryncie przejść, klatek schodowych, drzwi, przyciemnionych czerwonych świateł.Kilku mężczyzn mija nas szybko na schodach.Kilku innychupiło się i idąc wąskimi przejściami, obijają się o ściany.Podchodzimy do drzwi, pukamy wszędzie, gdzie świecisię światło lub jest przypięta wizytówka z prężącą się, jędrnąmodelką.Kiedy drzwi się otwierają, przekonujemy się, żewyglądające zza nich kobiety raczej nie przypominają modelekz wizytówki.Niektóre są same, inne w grupkach, siedzą i czekają na klientów, piją, rozczesują włosy albo czytają kolorowepisma.Mają rozmaite kształty, figurę i różny kolor skóry.Niektóre z nich to młodziutkie, przerażone dziewczyny z EuropyWschodniej, które tak boją się alfonsów, że nie chcą na nicwydawać pieniędzy.Kilka jest naprawdę pięknych.Inne są stare,z rozmazanymi szminkami i wysuszonymi cyckami sterczącymispod nylonowych koszul nocnych.Szybki rzut oka za każdedrzwi pozwala sobie wyobrazić życie tych kobiet.Niegustownaczerwona tapeta, ciągłe babskie gadanie, strach, nuda, tęsknotaza innym życiem.Gdy mamy już listę rzeczy do zorganizowania, która jesttak bogata, że ledwo ją zapamiętujemy kosmetyki, ręczniki,zabawki dla dzieciaków, bielizna, lakier do włosów uderzamydo sklepów na Oxford Street, by kraść na zamówienie.Jako dziecko byłem utalentowanym złodziejem; okazuje się,że wynoszenie rzeczy ze sklepów jest jedną z tych umiejętności, których się nie zapomina, tak jak jazda na rowerze.Gingejest w tym dobry, ale kręci się tu od dawna, więc znają go jużw każdym sklepie i rozpoznaje go każdy policjant.Ma na sobieczarną, skóropodobną, pikowaną kurtkę, z której wyciągnął środek, żeby móc w jego miejsce wkładać skradzione rzeczy.Nosiczarne spodnie, utytłane trampki, ma pełno krost, jest bladyi brudny, więc gdy tylko wchodzi do sklepu, ściąga na siebiebaczną uwagę każdego sklepowego ochroniarza.Wie o tym, więcsię nie zatrzymujemy, tylko szybko przechodzimy przez sklepy.Zanosimy zamówiony towar dziewczynom, które się nieuśmiechają, a za nasz trud płacą nam wyjątkowo marne grosze.Dostajemy może z piętnaście funtów za kradzież dziesięciu rzeczy.Wydaje mi się, że za tak małą forsę to dużo roboty, wykańczającej roboty, ale to specjalność Gingea i wszystkie dziewczyny go tutaj znają.Najgorsze jest to, że gdy dajemy te rzeczynaprawdę ładnym prostytutkom, czujemy coś w rodzaju dziwnego, ostrego ukłucia.One prawie w ogóle na nas nie patrzą.Jesteśmy niewidzialni dla pięknych kobiet.Po tamtym strzale, który zamienił się w publiczne przedstawienie, Ginge prowadzi mnie gdzieś, gdzie, jak obiecuje, ma byćlepiej.Brewer Street, Old Compton Street, Greek Street, Sutton Row.Po drodze, w jednej z uliczek, zapuszcza żurawia dosklepu z używanymi płytami. Cześć, Simon! woła do gościa stojącego za ladą. Masz coś dla mnie dzisiaj? pyta Simon. Może pózniej.To jest Mark mówi Ginge, a ja wykrzywiam twarz w uśmiechu.Idziemy dalej. Simon kupuje płyty D VD mówi Ginge. Bierze wszystko.Nagle skręcamy.Ginge prowadzi mnie na tył jakiegośbudynku.Od frontu są biura i sklepy, ale tutaj, po tej ciemnej,brudnej stronie nie ma żadnych okien, tylko schody ukryte zakubłami na śmieci.Schody wiodą na jakiś podest; pewnie jest todroga przeciwpożarowa, ale równie dobrze mógłby być zaprojektowany specjalnie dla ćpunów.Przykryty, zacieniony, z dobrymwidokiem na wejście, ale niewidoczny dla nikogo może pozapasażerami górnego pokładu autobusów podest jest rajem dlatakich jak my.West End wiruje wokół nas, a to miejsce jest oaząspokoju.W tym momencie, wśród śmieci pozostawionych przezinnych narkomanów śliny, igieł, puszek, butelek po wodzie jest tu około dziesięciorga ćpunów i całe stado gołębi. Uważaj na nich mówi Ginge, wskazując dwóch kolesisiedzących trochę dalej na platformie.Są tak nieruchomi, żewyglądają jak martwi, ale nas obserwują. Blizniacy.Są niebezpieczni, para świrów.Niedaleko stąd stoi furgon, w którym można wymienić igły.Każdego dnia, na różnych ulicach, mijają go tysiące ludzi i prawdopodobnie nawet nie zauważają tego niewielkiego, niepozornegosamochodu.%7łeby dostrzec naklejony na nim dyskretny symbolczystych igieł, trzeba być ćpunem.Podchodzę do okna, a siedzącyw środku mężczyzna daje mi kilka igieł, wilgotną chusteczkę dorąk i karniaka, czyli puszkę, do której mam wrzucić zużyte igły.Podając mi to wszystko, pyta: Wiesz, jak ważne jest bezpieczne używanie igieł? O, taaak zapewniam go.Wiem, jakie to ważne, i staram się używać czystych igieł, ale gdy mam towar, a nie mamigły, jestem w stanie zrobić wszystko.Zdarzyło mi się już wyciągnąć brudną igłę z karniaka i Bóg jeden wie, kto jej przede mnąużywał.A dzisiaj używałem tej samej igły co Ginge, który raczejna pewno jest zarażony.Nie żebym się przejmował.Umieranienie jest czymś, o czym bym myślał lub co bym rozumiał.A życiepolega dziś dla mnie jedynie na braniu.Jestem jak automat dogier.Wystarczy wrzucić monetę, żeby włączyły się wszystkieświatła, kolory i zaczęła grać muzyka.Kończą się pieniądze i maszyna przestaje grać.Rozdział dwudziesty ósmyiorąc pod uwagę standard życia na ulicy, moja pierwBsza noc z Dave'em, Bootsem i kocem była dość komfortowa.Teraz noce są coraz chłodniejsze i bardziej samotne;wydaje mi się, że od kilku dni niemal nie zmrużyłem oka.Takmnie rozwala po cracku, że cały czas chodzę.Zacząłem zaglądać do kubłów na śmieci.Zawsze to jakieś zajęcie, zwłaszczaprzy mojej paranoi, a poza tym wyglądam wtedy jak tramp,więc nikt nie zwraca na mnie uwagi, ani zwykli ludzie, ani policjanci.Jakbym założył przebranie albo był niewidzialny.Stawiam uważnie stopy, jedną w kanale, drugą na krawężniku.To trochę odwraca uwagę od paranoi i okrutnych głosów,które wyśmiewają się ze mnie w mojej głowie.Głupek.Cpun.Nieudacznik.Kiedy przechodzę obok kubła na śmieci, zatrzymuję sięi grzebię w nim.Znajduję torebkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]