[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twoje imię nie jest pospolite.Dawno temu byłkiedyś Dilvish.- Nie wierzę, aby zamek wtedy istniał.- Z całą pewnością nie.Kiedyś miejsce to byłoschronieniem górskiego plemienia, zadowalającegosię własnym stadem i bóstwem, którego imię zostałozapomniane.Ale poni\ej wyrosły miasta i.- Taksh'mael - odezwał się Dilvish.- Co?- Ich bogiem był Taksh'mael - powtórzył Dilvish- Opiekun Stad.Gdy kiedyś przeje\d\ałem tędy zprzyjacielem, zło\yłem na jego ołtarzu ofiarę.Zastanawiam się, czy ten ołtarz jeszcze tam stoi.- Stoi tam gdzie zawsze.Jesteś z pewnościąjednym z nielicznych, który to pamięta.Być mo\ebyłoby lepiej, gdybyście nie zatrzymywali się nazamku.Widok miejsca, które przeszło tyleokropności, mógłby jedynie przygnębić kogoś takiegojak ty.Namyśliłem się i radzę wam, byście jechalidalej i wyrzucili to miejsce z pamięci.Pamiętaj jetakim, jakie było niegdyś.- Dzięki, ale przejechaliśmy szmat drogi -odpowiedział Dilvish.- Nie warto ryzykowaćdodatkowego wysiłku dla zachowania delikatnościuczuć.Udamy się do zamku.Człowiek utkwił w nim wielkie, jasne oczy, apotem wzdrygnął się.Poszukał czegoś po omacku podswym postrzępionym odzieniem, a następnie kulejącpodszedł do Dilvisha i wyciągnął do niego dłoń.- Wez to - wymamrotał.- Powinieneś to mieć.- Co to takiego? - zapytał Dilvish, pochylając się.- Drobiazg - odparł.- Stary przedmiot, którymam od dawna, znak łaski i protekcji boga.Ten, ktopamięta Taksh'mael powinien posiadać to w tychstronach.Dilvish obejrzał podarek dokładnie; kawałekszarego kamyka z ró\owymi prą\kami, na którymwydrapano wizerunek barana.Był przekłuty z jednejstrony, a przez szparkę przeciągnięto kawałek starej,wełnianej niteczki.- Dziękuję ci - powiedział i sięgnął po torbę.-Chciałbym obdarować cię czymś w zamian.- Nie - odparł staruszek odwracając się.- Tobezinteresowny podarunek, a mnie niepotrzebne sąmiejskie błyskotki.To nic takiego.Jestem pewien, \enowi bogowie mogą pozwolić sobie na coś bardziejfantazyjnego.- Có\, mo\e strzec twoich kroków?- W moim wieku to ju\ nie ma znaczenia.śyczędobrej drogi.Powędrował między skałami i wkrótce ślad ponim zaginął.- Black, rozumiesz coś z tego? - zapytał Dilvish,pochylając się do przodu i machając amuletem przedrumakiem.- Jest w nim jakaś moc - odpowiedział Black - alez zepsutej magii.Nie jestem pewien, czy zaufałbymkomuś, kto daje w podarunku coś takiego.- Najpierw powiedział nam, byśmy zatrzymali sięw zamku, potem starał się odwieść nas od tego.Której rady nie powinniśmy posłuchać?- Poka\ mi to, Dilvishu - odezwała się Reena.Wrzucił jej kamyk w dłonie, a ona przyglądałamu się przez kilka chwil.- Black mówi prawdę.- zaczęła.- Mam to zatrzymać, czy wyrzucić?- Ale\ zatrzymaj to - poradziła.- Magia jestniczym pieniądze.Kogo interesuje, skąd się biorą?Liczy się tylko to, na co je wydajesz.- To prawda, ale tylko wtedy, gdy mo\eszkontrolować swe wydatki - stwierdził.- Czy chceszzatrzymać się w zamku? A mo\e pojedziemy dalej?- Zwierzęta zaczynają być zmęczone.- Racja.- Moim zdaniem, on był trochę zbzikowany.- Bardzo prawdopodobne.- Miło byłoby znalezć się w prawdziwym ło\u.- A zatem jedziemy do zamku.Kiedy ruszali, Black nie odezwał się ani słowem.Lampki oliwne, świece i ogromny kominekoświetlały tawernę, w której tańczyła Oele.Przycię\kich drewnianych stołach jedli i palili \eglarze,kupcy, \ołnierze, włóczędzy i mieszczanie.Tej nocyodziana była w niebieskozielony kostium, a jej \ywymruchom towarzyszyli swą muzyką dwaj grajkowiesiedzący w tyle głównej izby.Od kiedy przybyła domiasta, a było to dwa tygodnie wcześniej, interesyzaczęły układać się coraz lepiej.Choć miała ju\ trzypropozycje mał\eństwa i wiele podobnych ofert,pozostała niezale\na.Brak odwa\nego mę\czyzny ujej boku równie\ nie był powodem do zmartwień.Surowe spojrzenie i jeden władczy gest kładły kresniepo\ądanym zalotom ze strony natrętów i rzucałyich nieprzytomnych na ziemię.Stało się rzecząoczywistą, \e nie \yczy sobie pijackich uściskówbywalców tego miejsca, chocia\ ka\dego wieczoru jejoczy badały ka\de oblicze.Teraz pojawiły się nowetwarze.Tego popołudnia przybyła karawana zzachodu, a z południowych wód przypłynął \aglowiec.Tej nocy tłum zachowywał się o wiele głośniej ni\zazwyczaj.- Jeden z synów pustyni przyciągnął jej wzrok;poruszał się wolno, był wysoki, ciemny i o ruchachsokoła.Powiewne szaty nie przykrywały jego silnej,proporcjonalnej sylwetki.Siedział wygodnie przydrzwiach paląc i pijąc wino ze skomplikowanegourządzenia ustawionego na stole.Grupa podobnieodzianych mę\czyzn siedziała przy tym samym stole,rozprawiając w jakimś syczącym języku.Oczywysokiego młodzieńca spoczywały na niej cały czas.Poczuła, \e mo\e to być ten wybrany.W ka\dym jejnajmniejszym ruchu dopatrzeć się mo\na byłoogromnej witalności.Wieczorem przybyła tam grupa \eglarzy, ale niezwróciła na nich uwagi.Tańczyła dla tego, który stałsię jej wybrankiem.Blask jego oczu, uśmiech i słowa,które wypowiadał, gdy przechodziła obok,świadczyły, \e wpadł w jej sidła.Byłby wspaniały.Jeszcze godzina i zabierze go stąd.- Podejdz bli\ej, pani.To mi się podoba.Spojrzała w prawo, na mę\czyznę, który jąprzywołał i zobaczyła błękitne oczy pod strzechąrudych włosów, złoty kolczyk, lśniące białe zęby,czerwoną apaszkę - to jeden z \eglarzy, którzywłaśnie przybyli.Stał pochylony, trudno zatem byłoocenić jego wzrost.Podeszła bli\ej, rzucając mu badawczespojrzenie.Interesująca blizna na policzku.Wielkie,głębokie dłonie uło\one na stole.Uśmiechnęła się niewyraznie.Był bardziejpobudzony ni\ poprzedni, pełen \ycia.Zastanowiłasię.Za sobą usłyszała jakiś hałas.Odwróciła się niegubiąc kroku.Kupiec podniósł się z ławy i rzucił\eglarzowi wściekłe spojrzenie.Jego ludzie ruszyli siętak\e.Uśmiechała się nadal.Nagle muzyka ucichła.Usłyszała przekleństwo przeszywające głuchą ciszę.- Jesteś pełna \ycia - odezwał się \eglarz,schylając się ku ziemi.- Mam nadzieję, \e jesteś tegowarta.W mgnieniu oka cała zawirowała, stoły i ławywywrócono do góry nogami.śeglarze i kupcy rzucilisię na siebie; jak za dotknięciem czarodziejskiejró\d\ki w ich dłoniach zabłysły no\e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]