[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie niespodziewanie Sara pojawiła się w drzwiach okalającej willę werandy w towarzystwiewysokiego, barczystego młodziana.Nie mógł być to nikt inny, tylko Grant, jej młodszy brat.Miała na sobie nisko wyciętą, błyszczącą suknię wieczorową w kolorze ciemnej akwamaryny.Włosy miała upięte w kok, a jej duże oczy podkreślone były makijażem.Była jeszcze piękniejsza, niżją Collis sobie przypominał, i szła przez salę wyprostowana, zmysłowa i czarująca, z takimwdziękiem, a zarazem szlachetną dumą, że wszystkie głowy odwróciły się w jej kierunku.Collis usłyszał nawet, jak ktoś mówił: Ta mała Melfordów!& Dziewczyna jak malowanie! Co zauroda! Co za szyk! To się może na niej jeszcze kiedyś zemścić.Grant natomiast był chłopcem postawnym, grubokościstym, kropka w kropkę wyglądał jak ojciec, alebył mniej hardy i raczej pozbawiony pewności siebie.Brat i siostra stanowili wprawdzie bardzoładną, dobraną parę, ale tylko dlatego, że byli do siebie tak bardzo podobni.Grant miał bujną,niesforną czuprynę i głęboko osadzone oczy, a nos zadarty jak dzióbek dzbanka do herbaty.Rękawy jego fraka były przykrótkie, a kołnierzyk zbyt obcisły, co uwypuklało jeszcze bardziejmasywną budowę ciała.Pewnie wyrósł z zeszłorocznych rzeczy od ostatnich wakacji. No cóż powiedział Andy z rezygnacją w głosie. Oto ona.Lepiej idz teraz narozrabiaj ibędziemy to już mieć za sobą.Kwartet smyczkowy kończył kotyliona; rąbał go z takim zacięciem, jakby muzyka była zwykłym,pospolitym śledziem w szarej łusce, którego kazano im wypatroszyć i posiekać równo na filety.Collis czekał na odpowiednią okazję, więc gdy tylko zamilkły ostatnie dzwięki melodii, przepchnąłsię wśród tancerzy, przepraszając gorąco, gdy nadepnął niechcący na palce jakiejś niskiej,niepokaznej paniusi, i zaszedł rodzeństwo Melfordów od tyłu.Rozmawiali właśnie układnie zobwieszoną sznurami pereł i brylantów leciwą księżną z South Parku, która kręciła na wszystkiestrony długą, łabędzią szyją.Zauważyli Collisa dopiero wtedy, gdy znalazł się tuż za nimi. Mr Melford rzekł Collis z wyszukaną grzecznością. Czy pozwoliłby mi pan zatańczyć z pańskąsiostrą? Byłby to dla mnie ogromny zaszczyt.Grant Melford odwrócił się i Sara również.Grant był o dobrą głowę wyższy od Collisa.Brwi miał czarne, krzaczaste, a buzię pucołowatą i rumianą, ale nie od nadmiaru trunków, tylko poprostu jak młody człowiek. A czy my się znamy, proszę pana? zapytał bardzo ostrożnie.Sara, z przewrotnym uśmieszkiem, odparła: Nie, Grant, ty nie znasz tego pana.Ale ja tak.Pan jesttym panem z teatru, prawda?Tym, który tak rozzłościł ojca? To nie kto inny, tylko ja rzekł Collis, pochylając głowę w ukłonie. Mr Collis Edmonds, dopaństwa usług. Co to znaczy, że rozzłościł pan ojca? dopytywał się Grant. Nic poważnego zapewnił go Collis. Więc jak będzie z tym tańcem?Grant naburmuszył się i nasrożył: Chcesz z nim zatańczyć, Saro? zapytał ostrożnie.Sara rozłożyła swój wachlarz i energicznie poruszyła nim parę razy. Będę zachwycona powiedziała. Nigdy jeszcze nie tańczyłam z podobnym awanturnikiem.Grant wyglądał teraz jak chodzące nieszczęście.Dostał od ojca jasne instrukcje, aby pilnowaćsiostry i sprawować nadzór nad doborem jej partnerów do tańca, a Collis miał wyraznie wszystkiecechy fircyków, których ojciec nakazał surowo trzymać od niej z daleka: wszystkich wygadanych,wystrojonych padalców, tych którzy tak diabelnie podobają się twojej siostrze.Powiedział więc: Nie jestem pewien, czy powinnaś z nim zatańczyć, Saro.Lepiej zapytam taty.Mr Edwards, tak? On, nie wygłupiaj się, Grant, naprawdę! rzekła Sara. Jestem wystarczająco dorosła, żeby samawybierać sobie partnerów do tańca.I jeśli będę miała ochotę zatańczyć z Mr Edmondsem, to napewno ty mi nie zabronisz, i tyle.Kwartet smyczkowy, uraczywszy się ukradkiem paroma kufelkami piwa, które schowane było podpulpitem, zabrał się znowu dziarsko do roboty.I z miejsca, gdy tylko rozległy się dzwięki muzyki,niedzwiedziowaty młodzian, z twarzą różową jak dojrzała truskawka, zaczął przeciskać się przezciżbę gości ku Sarze, a Collis zgadywał, że musiał on być kolejnym partnerem w karneciku balowymSary.Wyciągnął więc do niej rękę i powiedział; Zatańczymy? Zanim będzie za pózno?Poprowadził ją na wylakierowany parkiet i dołączyli do trzech innych par, z których dwie, wśrednim wieku, były sztywne jak drewniane kukły na drucikach, a trzecia, młodsza, niezdarna i bezdoświadczenia.Ale co tam.Kwartet zacinał chwacko pierwszą część kadryla Le Pantalon na sześć ósmych.Collistańczył bez wysiłku, z nonszalancją nabytą dzięki doskonałym lekcjom tańca, a także przez latapraktyki na balach w kręgach nowojorskiej socjety.Sara poruszała się z elegancją zrodzoną z piękna,równowagi i doskonałej pewności siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]