[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejmy zatem nadzieję, że po niej nadpłyną wszelkie konstruktywneimpulsy, promieniujące z nowego Wzorca, a wraz z nimi sięgający poprzez Cieńporządek.Nie wiedziałem, ile czasu trzeba, by burza dotarła aż tutaj.Usłyszałem stuk kopyt i odwróciłem się, wyciągając miecz.Rogaty jezdziec na wielkim, czarnym koniu kierował się prosto na mnie,a w jego oczach jaśniało coś na podobieństwo blasku płomienia.Zająłem pozycję i czekałem.Tamten zjechał chyba z jednej z tych muślino-wych ścieżek, która przepłynęła w tę stronę.Obaj znajdowaliśmy się dość dalekood głównego miejsca akcji.Obserwowałem, jak wspina się na szczyt.Miał niezłe-go konia.Piękna pierś.Gdzie do diabła podziewa się Brand? Nie po to przybyłem,żeby się bić z byle kim.Patrzyłem na zbliżającego się jezdzca i zakrzywione ostrze w jego dłoni.Zmieniłem pozycję, gdy zaatakował.Ciął, wykonałem zasłonę i jego ręka zna-lazła się w moim zasięgu.Chwyciłem ją i ściągnąłem go z siodła. Ta róża. zaczął, padając na ziemię.Nie wiem, co jeszcze chciał powie-dzieć, gdyż poderżnąłem mu gardło i słowa, razem z całą resztą, zniknęły w wy-buchu płomienia.Odwróciłem się błyskawicznie, wyrwałem Grayswandira, przebiegłem kilkakroków i chwyciłem czarnego rumaka za uzdę.Przemówiłem, by go uspokoić,i odprowadziłem dalej od ognia.Po kilku minutach nawiązaliśmy bardziej przy-jazne stosunki i wskoczyłem na siodło.Z początku był trochę płochliwy, ale kazałem mu tylko kroczyć stępa wokół80 wzgórza, gdy ja studiowałem okolicę.Wojska Amberu były chyba w natarciu.Płonące ciała zalegały pole bitwy, a główne siły przeciwnika zostały zepchniętena wzniesienie w pobliżu krawędzi przepaści.Ich szeregi, nie złamane jeszcze, alez trudem utrzymujące porządek, cofały się wolno.Z drugiej strony jednak coraznowi żołnierze przedostawali się nad otchłanią i dołączali do tych, którzy broniliwzniesienia.Szybko oceniwszy ich pozycję i rosnącą liczbę uznałem, że mogą szykowaćkontratak.Nigdzie nie dostrzegłem Branda.Gdybym nawet był wypoczęty i w zbroi, też bym się wahał, czy zjechać tami włączyć się do bójki.Moim zadaniem było teraz odnalezienie Branda.Nie przy-puszczałem, by brał bezpośredni udział w walce.Rozglądałem się uważnie, szu-kając samotnej postaci.Nic.Może po drugiej stronie.Będę musiał okrążyć ichod północy.Zbyt wiele przesłaniało mi widok na zachodzie.Zawróciłem wierzchowca i ruszyłem w dół.Przyjemnie byłoby teraz sobie po-leżeć, pomyślałem.Spaść bezwładnie jak tobół i zasnąć.Westchnąłem.Do diabła,gdzie się podział Brand?Dotarłem do stóp wzgórza i skręciłem, by skrócić sobie drogę przez jakiś pa-rów.Potrzebowałem lepszego widoku. Lordzie Corwinie z Amberu!Czekał za łukiem zagłębienia: wielki, siny jak trup facet z rudymi włosami i nakoniu takiej samej barwy.Nosił miedzianą, zielono inkrustowaną zbroję i spoglą-dał na mnie, nieruchomy jak posąg. Dostrzegłem cię na szczycie  poinformował mnie. Nie nosisz pance-rza, prawda?Klepnąłem się w pierś.Sztywno skinął głową.Sięgnął do prawego ramienia, do lewego, potem podpachy, rozwiązując rzemienie zbroi.Zdjął napierśnik, opuścił go z lewej stronyi rzucił na ziemię.W ten sam sposób pozbył się nagolenników. Długo czekałem na spotkanie z tobą  oświadczył. Jestem Borel.Kiedycię zabiję, nie chcę, by mówiono, że miałem nad tobą przewagę.Borel.To imię brzmiało znajomo.Przypomniałem sobie: cieszył się podzi-wem i miłością Dary.Był jej nauczycielem szermierki, mistrzem miecza.Ale głu-pim.Zdejmując pancerz, stracił mój szacunek.Bitwa to nie zabawa.Nic miałemochoty stawać naprzeciw każdego zarozumiałego durnia, który miał na ten tematinne zdanie.Zwłaszcza sprawnego durnia, gdy ja sam byłem wykończony.Jeślinawet nie techniką, to w końcu pokonałby mnie kondycją. Teraz rozwiążemy problem, który dręczył mnie już od dawna  powie-dział.Odpowiedziałem ekscentrycznym wulgaryzmem, zawróciłem i ruszyłem ga-lopem drogą, którą tu przybyłem.81 Natychmiast rzucił się w pogoń.Pędząc wzdłuż parowu, zdałem sobie sprawę, że nie mam dostatecznej prze-wagi.Dopadnie mnie za parę chwil; wobec moich odsłoniętych pleców albo mniepowali, albo zmusi do walki.Ja miałem jednak inne, choć ograniczone, możliwo-ści. Tchórz!  krzyczał. Uciekasz przed walką! To ma być ten wielki wo-jownik, o którym tyle słyszałem?Rozpiąłem pod szyją płaszcz.Z obu stron krawędz parowu sięgała mi do ra-mion, potem do pasa.Zeskoczyłem z siodła na lewo, potknąłem się i odzyskałem równowagę.Karypognał dalej.Stanąłem nad parowem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl