[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tyłu galery wykwitły pióropuszewody i na chwilę przesłoniły ją kłębygryzącego dymu prochowego.Poostatnim wystrzale Jack polecił zmienićkurs, tak by przeciwnik znalazł się wzasięgu armat lewej burty.Chmura dymuodpłynęła z wiatrem i okazało się, żegalera oddawszy salwę, ruszyła zmiejsca, bijąc o wodę wiosłami, byumknąć sprzed dział brygu.Kulewystrzelone ze statku pirackiego, gdyjego dziób zacząłunosić się na fali, poszły wysoko - jednaz nich przerwała stensztag grotmasztu Sophie" i uderzyła w dyby stengi.Spadający odłupany kawał drewna odbiłsię od marsa i uderzył w głowęartylerzysty, który wyjrzał na pokład zgłównej zejściówki.- Szybciej tam przy działach na prawejburcie! - krzyknął Jack.- Zrodek ster!Chciał wrócić na lewy hals, bo gdybyudało się oddać kolejną salwę z prawejburty, przyłapałby galerę w momencieobracania się z lewa na prawo.Przydziale numer cztery rozległ sięprzytłumiony huk i tuż po nimprzerazliwy krzyk: ładowniczy wpośpiechu nie wyczyścił dobrze lufy iświeży ładunek prochu wypalił mu przyprzybijaniu prosto w twarz.Nieszczęśnik został odciągnięty na bok,działo ponownie wyczyszczono i nabito.Ta operacja trwała jednak zbyt długo.Wszystko trwało zbyt długo: ludzieporuszali się za wolno i galera zdążyłasię już obrócić.Mogła kręcić się jak bąkdzięki wiosłom, szybko uderzającym wwodę.Odpływała na południowyzachód, prawym baksztagiem, zrozstawionymi na motyla", po obuburtach, wielkimi łacińskimi żaglami.Ket tymczasem nadal znajdował się napołudniowym wschodzie, już wodległości około pół mili, i kursy obujednostek zaczęły się szybko rozchodzić.Zmiany kursu zajęły Sophie"zaskakująco dużo czasu i spowodowały,że dystans dzielący bryg od keta wzrósłznacznie.- Pół rumbu w lewo - polecił Jack.Stałprzy zawietrznym relingu i wpatrywałsię w galerę płynącą niemal dokładnieprzed ich dziobem.Nieprzyjacielskajednostka była teraz oddalona od Sophie" o około stu jardów i taodległość wzrastała powoli.- Bocznebramsle! Panie Dillon, proszę przenieśćjedno działo na dziób.Są tam przecieżnadal uchwyty pozostawione pomocowaniudwunastofuntówki.Z tego, co było widać, nie zdołaliuczynić galerze najmniejszej szkody.Strzelając nisko, trafialiby w ławkiciasno wypełnione chrześcijańskiminiewolnikami, przykutymi do wioseł.Celując zaś wysoko.Głowa kapitana odskoczyła nagle nabok, kapelusz poleciał po pokładzie:kula muszkietowa ze statku pirackiegotrafiła go w ucho.Odruchowo zakrył jedłonią.Było zupełnie odrętwiałe ibroczyło krwią.Odsunął się od relingu i przechyliłgłowę na bok, tak by krew kapała nazawietrzną.Drugą dłonią przykrył swójcenny epolet.- Killick! - zawołał, wyginając się tak,by nie tracić z oczu ściganej jednostki,którą przysłaniał dolny lik wybranegomocno grotżagla.- Przynieś mi starypłaszcz i jeszcze jedną chusteczkę! -Przebierając się, patrzył przenikliwymwzrokiem w stronę galery, która raz zarazem wystrzeliła ze swego jedynegodziała na rufie.Obie kule przeszłybokiem. Boże, bardzo szybko im idzieprzeładowywanie tejdwudziestofuntówki" - pomyślał.Boczne bramsle zostały tymczasempostawione, a ich szoty wybrane. Sophie" przyśpieszyła nieco i zaczęławyraznie doganiać przeciwnika.Nietylko Jack to zauważył, gdyż naforkasztelu rozległ się okrzyk radości,powtarzany potem wzdłuż burt oddziobu do rufy, gdy obsady dział kolejnoprzekazywały sobie dobrą wiadomość.- Pościgówka na dziobie jest jużgotowa, sir - zameldował James Dillonz uśmiechem.- Czy nic się panu niestało? - zapytał, widząc zakrwawionądłoń i szyję kapitana.- To tylko zadraśnięcie, nic poważnego -odparł Aubrey.- Co pan powie o tejgalerze?- Doganiamy ją, sir - odpowiedziałDillon.Mówił bardzo cicho, lecz w jegogłosie brzmiało zadowolenie.Bardzoprzeżył niespodziewane pojawienie sięStephena Maturina.Rozliczne bieżąceobowiązki nie pozostawiały mu, coprawda, zbyt wiele czasu narozmyślania, ale jego świadomość wznacznej mierze wypełniały złeprzeczucia, troska, jakieś nieokreślone imroczne koszmary.Patrzyłteraz chciwym wzrokiem na panujące napokładzie galery zamieszanie.- Oni celowo gubią wiatr - stwierdziłJack.- Proszę spojrzeć na tegospryciarza przy szocie ich grota.Niech pan wezmie moją lunetę.- Nie sir, na pewno nie - zaprzeczyłDillon, składając kapitański teleskop,wyraznie rozzłoszczony.- Tak.- Jack zastanawiał się nadczymś.Dwunastofuntowa kula przebiłanajniższe żagle boczne Sophie", pozostawiając dokładniejeden za drugim dwa otwory, i ześwistem przeleciała jakieś cztery stopyod Dillona i Aubreya, tuż ponad siatką zhamakami.- Chciałbym mieć napokładzie chociaż jednego lub dwóchich artylerzystów.- powiedział Jack zpodziwem.- Na maszcie! - zawołał.- Tak jest, sir - odpowiedział głos zwysoka.- Co z tym żaglem na nawietrznej?- Zbliża się, zbliża się do czołakonwoju.Jack skinął głową.- Niech dowódcy dział dziobowych iartylerzyści wachtowi zajmą się obsługądziobowej pościgówki.Ja sam ją wyceluję.- Pring nie żyje, sir.Czy dać kogośinnego?- Tak, panie Dillon.Aubrey przeszedł szybko na dziób.- Czy dopadniemy ich, sir? - zagadnąłsiwy marynarz z oddziałuabordażowego.W głosie pytającegozabrzmiała przyjazna nuta.- Mam taką nadzieję, Cundall.Bardzo nato liczę - odparł Jack.- W najgorszymrazie niezle im przyłożymy.- Masz,psie.- mruknął do siebie, patrzącwzdłuż lufy na pokład galery.Poczuł, żedziób Sophie" zaczyna unosić się nafali, i przycisnął koniec lontu dopanewki.Rozległ się syk, huk wystrzałui przerazliwe skrzypienie rolek pchniętejodrzutem lawety.- Hurra! Hurra! - zawołali ludzie naforkasztelu.Kula przestrzeliła tylkogłówny żagiel statku pirackiego, mniejwięcej w połowie wysokości, ale był toich pierwszy celny wystrzał w tejpotyczce.Działo dziobowe wystrzeliło jeszczetrzy razy.Jedna z kul głośno uderzyła narufie galery o metal.- Proszę kontynuować, panie Dillon -prostując się, powiedział Jack.- Mojaluneta, szybko.Słońce było już nisko i przeszkadzało wobserwacji.Kapitan stał, balansując, byzrównoważyć kołysanie, i przysłoniwszydłonią obiektyw lunety, przyglądał sięuważnie dwu postaciom w czerwonychturbanach, za działem na rufiepirackiego statku.Kula muszkietowauderzyła z prawej strony w łożebukszprytu Sophie" i ktoś zaczął zwściekłością wykrzykiwać ordynarnewyzwiska.- John Lakey niezle oberwał.- odezwałsię za plecami kapitana czyjśprzyciszony głos.- Zdaje się, że trafiligo prosto w męskość.Na dziobie brygu znów wypaliło działo,lecz zanim dym przesłonił galerę, Jackpodjął już decyzję.Przeciwnik rzeczywiście celowo gubiłwiatr, umiejętnie operując szotami, takiż żagle wydawały się wybrane, lecz niepchały statku z całą mocą.Tylko dlategostara i ciężka Sophie", z porośniętymwodorostami kadłubem, doganiałapowoli galerę, w każdej chwiliryzykując utratę przeciążonych masztów,rej i płócien.Algierczycy mogli wkażdej chwili uciec, jednak tego nierobili.Dlaczego?Chcieli odciągnąć bryg daleko nazawietrzną od zdobytego przez nich keta.O to właśnie chodziło.Dodatkowo liczyli na to, iż uda im siępozbawić Sophie" masztów, bezkarnieją ostrzelać (dzięki wiosłom byliniezależni od wiatru) i może nawetzdobyć.Kolejnym powodem mógł byćzamiarodciągnięcia brygu na zawietrzną odkonwoju, tak by ów żagiel nanawietrznej mógł bezkarnie przechwycićbezbronne statki handlowe.Aubreyspojrzał w stronę oddalającego siępowoli keta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]