[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powąchała fiolkę z muchomorami, ale wizja nie powróciła.Gdyby udało jej się ponownie ją przywołać.Perfumy idealnie oddawały charakter Johna.Może mogłabyskomponować zapach przeznaczony dla kogoś innego.Może powinna znalezć kogoś spokojniejszego i na nimwypróbować nowo odkryty dar?Gdy burza ucichła, Dunstan ruszył w stronę rezydencji.Podrodze spotkał miejscowego dziedzica zmierzającego w przeciwnymkierunku na kulejącym koniu.Jezdziec rzucił Dunstanowi ponurespojrzenie.- Moja kobyła zgubiła podkowę.Niech się pan lepiej pospieszy,bo ominie pana cała zabawa.- Jaka zabawa?164RS Było popołudnie, za wcześnie na wieczorne przyjęcia i zbytmokro na pikniki na dworze.Dziedzic uśmiechnął się.- Nie zaproszono pana? Młody wicehrabia ma takie sameupodobania jak stary książę.Uwielbia polować.- Polować? - Dunstana ogarnęły złe przeczucia.- Na króliki - oznajmił mężczyzna.- To świetna zabawa, jeśli niema pan nic przeciwko zadeptywaniu pól o tej porze roku.- Wicehrabia poluje na króliki?Jednemu człowiekowi może udałoby się przejechać po obsianympolu bez niszczenia upraw, ale młody Staines na pewno nie zamierzapolować sam.- Przyjechał z Bath z grupą przyjaciół, wszyscy aż się palą do tejgonitwy.Niech się pan pospieszy, jeśli chce ich pan dogonić.Przerażony i jednocześnie wściekły Dunstan przytknął napożegnanie palce do ronda kapelusza i spiął konia do galopu.Tencholerny Staines mógł w ciągu kilku chwil obrócić wniwecz jegomiesięczną pracę.Za zakrętem Dunstan usłyszał dzwięk rogu i krzyki nagonki.Uniósł się w siodle i skierował wierzchowca w stronę żywopłotuogradzającego pastwisko dla wołów.Chciał przeciąć myśliwymdrogę, zanim zdążą poczynić większe szkody.Na widok rozwrzeszczanych, pijanych młodzieńców ścisnęło musię serce.Potrzebowałby szwadronu kawalerii, by ich zatrzymać.Tymczasem grupa jezdzców niebezpiecznie zbliżała się doogrodów kwiatowych Leili.Jeśli zniszczą niedawno zasadzone różealbo wschodzącą lawendę, złamią jej serce.Dunstan ruszył galopem165RS ku bezmyślnym młodzieńcom.Jego koń, nawykły do ciężkiej pracy wpolu, nie potrafił biec tak szybko jak ogiery czystej krwi arabskiej, aleza to pewnie stąpał po śliskiej ziemi.Niemal pod nogami wierzchowca Dunstana przemknęłyujadające psy i wpadły za królikiem za bramę ogrodu.Zwieżoporuszona ziemia błyszczała po deszczu wilgocią.Królica odciągałasforę psów od nory, w której zostały jej małe.Psy zadeptały rabatkę zpierwiosnkami.Dunstan zacisnął zęby, zdecydowany zapobiec poważniejszymspustoszeniom.Przeciął drogę jezdzcom i smagnął biczem zad pędzącego naczele konia.Zwierzę wystraszyło się i stanęło na tylnych nogach.Jezdziec zaklął i bez powodzenia próbował uspokoić wierzchowca.Dunstan nie tracił czasu, by mu pomóc.Rzucił się do przodu, by w tensam sposób powstrzymać kolejne wbiegające do ogrodu ogiery.Wszystkich oczywiście nie uda mu się skierować w inną stronę.Szybko jednak zapomniał o pijanych jezdzcach, gdy dostrzegł,że na środku błotnistego pola stoi Leila z muszkietem w dłoni irozwianymi na wietrze włosami.Szczekanie psów natychmiast uzmysłowiło Leili zamiaryStainesa i lorda Johna.Bez zastanowienia chwyciła twarde kuleczkisoli do kąpieli i muszkiet, którym ogrodnicy odstraszali wrony.Biegiem rzuciła się do ogrodu, po drodze dodając do prochupachnące perełki.Zdenerwowana podniosła broń i wycelowała wzbliżających się myśliwych.166RS Tego ranka znalazła w ogrodzie pierwsze różane pąki.Za kilkadni powinny rozwinąć się i roztoczyć wokół intensywną woń.Jejmarzenie wreszcie miało się spełnić.Tym razem nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek jejprzeszkodził.Zanim nacisnęła spust, dostrzegła Dunstana, który rozpaczliwiestarał się powstrzymać pijaną hordę.Opuściła muszkiet.Nie mogłazranić jedynego mężczyzny, który odważył się sprzeciwić młodymarystokratom.Wyglądał naprawdę groznie, gdy na prawo i lewosmagał biczem rozpędzone konie.Rozwiązała mu się wstążka i jegokruczoczarne włosy powiewały rozpuszczone na wietrze.Gdyby nielęk o ukochane rośliny, podziwiałaby jego odwagę.Gdyby bezmyślni pijani wandale widzieli wyraz twarzy Leili,uciekliby gdzie pieprz rośnie.Ona tymczasem machała rękami imiotała przekleństwa.Najchętniej zmieniłaby ich wszystkich wohydne ropuchy.Niestety, nie potrafiła czarować.Dunstanowi udało się zatrzymać jednego, potem drugiego konia.Leila zdecydowała się mu pomóc.Uniosła muszkiet ponad głowamijezdzców i pociągnęła za spust.Niezwykła amunicja rozprysła się nadpsami, wierzchowcami i myśliwymi, a w powietrzu uniósł się swądspalonej soli do kąpieli.Jeśli któraś kuleczka trafiła Dunstana, Leila przeprosi gopózniej.Przestraszone konie zaczęły rżeć, a psy się rozbiegły.Dunstanuderzył kolejnego ogiera, który zawrócił i zaczął biec.Kilku bardziej167RS pijanych jezdzców spadło w błoto.Leila zauważyła nie bezsatysfakcji, że wśród nich był jej bratanek.Jej radość nie trwała jednak długo.Nagle spostrzegła czarnegokonia pędzącego prosto na nią.W przeciwieństwie do pozostałychmężczyzn lord John całkowicie panował nad swoim wierzchowcem.Leila martwiła się o swoje cenne sadzonki, dopóki nie spojrzaław zimne oczy lorda.Teraz bała się o własne życie.Uwięziona wkolczastych krzewach nie miała szans, by uciec.Nienaładowanymuszkiet był bezużyteczny jako broń palna.Leila chwyciła za lufę imodliła się, by zdołała uderzeniem kolby zmusić konia dozawrócenia.Na szczęście okazało się to niepotrzebne.Już nadjeżdżał Dunstan.Leila zamknęła oczy w obawie, żewierzchowce się zderzą, ale nic się nie stało.Jeden z koni zarżał, ktośkrzyknął, a ona nagłe poczuła, że unosi się do góry.Zacisnęła palce na ramieniu, które obejmowało ją w talii, iotworzyła oczy.Dunstan wyrwał ją z kolczastej pułapki.Zatrzymałwierzchowca, ale Leila nie pozwoliła się postawić na ziemi.Nawetgdy zsunął się z konia razem z nią, nie wypuściła jego ramienia.Nigdy nie myślała, że jest taka słaba i delikatna, aż do tej chwili, gdyDunstan z taką łatwością uniósł ją do góry i uratował przedstratowaniem.Teraz nie chciała już być pozostawiona sama sobie.Róże! Upadła na kolana i gorączkowo sprawdzała zielonełodygi.Z nadzieją w sercu znalazła pierwszy pączek, potem następny.Prawię wszystkie były nietknięte.Po policzkach spłynęły jej łzy.- Uratowałeś moje róże!168RS Dunstan pochylił się, by pomóc jej wstać.Leila przytuliła się doniego, on jednak skupił uwagę na niedoszłych myśliwych, którzy,miotając przekleństwa, gramolili się z ziemi.Leila wpiła się palcami w ramię Dunstana i odważyła sięspojrzeć na swój niegdyś piękny ogród.Wandale stratowali delikatnerośliny i zniszczyli grządki i ścieżki.Na szczęście Dunstan ocalił jejróże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl