[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I uświadomiłem sobie, \e to uczucietowarzyszy mi ju\ dość dawno, jak morze.Niebo pojaśniało od wschodu, nim przybiliśmy do nabrze\a, uporządkowaliśmypokład i ruszyliśmy szeroką, brukowaną drogą w stronę gospody ze smugą dymu nadkominem.Po solidnym śniadaniu światło poranka zalało świat z pełną mocą.Przeszliśmy do stajni i wypo\yczyliśmy trzy spokojne wierzchowce na drogę doposiadłości ojca Vinty.Był jeden z tych czystych, rześkich dni jesieni, coraz rzadszych i cenniejszych wmiarę jak rok chyli się ku końcowi.Wreszcie trochę odpocząłem, a w gospodzie mielikawę, co w Amberze poza pałacem nie zdarza się często.Z rozkoszą wypiłemfili\ankę.Przyjemnie było tak jechać wolno przez pola, wdychać zapachy ziemi,patrzeć, jak rosa znika z roziskrzonych pól i liści zwracających się ku słońcu, czućdotyk wiatru, słyszeć i widzieć klucz ptaków zdą\ających do Słonecznych Wysp napołudniu.Jechaliśmy w milczeniu; nie zdarzyło się nic, co by odmieniło nastrój.Wspomnieniasmutku, zdrady, cierpienia i przemocy są silne; ale bledną z czasem.Za to interludia,takie jak to, kiedy zamykam oczy i spoglądam na kalendarz moich dni, \yją dłu\ej;widzę siebie jadącego obok Vinty Bayle pod porannym niebem, tam gdzie domy ipłoty są z kamienia, gdzie słychać wołanie morskich ptaków, poprzez krainęwinorośli na wschód od Amberu.Sierp czasu nie ma dostępu do tego zakamarkamojego serca.Kiedy dotarliśmy do rezydencji Arbor, przekazaliśmy konie pod opiekę stajennychBayle'a, którzy mieli dopiłnować ich powrotu do stajni w miasteczku.Drew odszedłdo swojej kwatery, a ja ruszyłem z Vintą do wielkiego domu na szczycie wzgórza.Roztaczał się stamtąd przepiękny widok na skalne doliny i zbocza, gdzie hodowanowinorośle.Kiedy zmierzaliśmy do wejścia, podbiegło wielkie stado psów i próbowałonawiązać znajomość.Jeszcze wewnątrz słyszeliśmy czasem ich głosy.Drewno i kute\elazo, szare kamienne podłogi, wysokie belkowane stropy, rzędy okien, portretyrodzinne, kilka niewielkich gobelinów w barwach łososia, brązu, kości słoniowej ibłękitu, kolekcja starej, oksydowanej broni, pasma sadzy na szarych kamieniachwokół kominka.Przeszliśmy przez wielki hall na schody.- Zajmij ten pokój - powiedziała otwierając drzwi z ciemnego drewna.Skinąłem głową, wszedłem i rozejrzałem się.Był przestronny, du\e okna wyglądałyna południowe zbocza doliny.Większość słu\by wyniosła się na jesień do miejskiejrezydencji barona.- Tam jest łazienka - dodała Vinta, wskazując drzwi po lewej stronie.- Zwietnie.Dzięki.Dokładnie tego mi trzeba.- Zatem odzyskuj siły.- Podeszła do okna i spojrzała w dół.- Jeśli nie masz nicprzeciwko tcmu, za godzinę spotkamy się na tarasie.Podszedłem i wyjrzałem na wielki, brukowany plac, ocieniony wiekowymi drzewami- ich liście, \ółte ju\, czerwone i brunatne, zalegały patio.Wokół były puste terazklomby.Stały stoły i krzesła, a między nimi dobrane ze smakiem krzewy w donicach.- Doskonale.Odwróciła się do mnie.- śyczysz sobie czegoś szczególnego?- Gdybyście mieli trochę kawy, nie odmówiłbym jednej czy dwóch fili\anek.- Zobaczę, co da się zrobić.Uśmiechnęła się i jakby pochyliła w moją stronę.Miałem wra\enie, \e oczekuje, bymją objął.Lecz gdybym się mylił, sytuacja stałaby się odrobinę niezręczna.A w tychokolicznościach nie zale\ało mi na zbytniej za\yłości.Nie wiedziałem przecie\, jakągrę próbuje rozegrać.Dlatego odpowiedziałem uśmiechem i ścisnąłem ją za rękę.- Dziękuję - powiedziałem i cofnąłem się.- Sprawdzę teraz, co z kąpielą.Odprowadziłem ją do wyjścia i zamknąłem drzwi.Przyjemnie było zdjąć buty.A jeszcze przyjemniej odmakać przez długi, ciepły czas.Pózniej, w świe\o wyczarowanym kostiumie, zszedłem na dół i odszukałem bocznedrzwiczki, które z kuchni prowadziły na patio.Vinta, tak\e wykąpana i przebrana, wbrązowych spodniach do konnej jazdy i luznej be\owej bluzie, siedziała przy stole nawschodnim krańcu tarasu.Przygotowano dwa nakrycia, zauwa\yłem te\ dzbanek z kawą i tacę owoców i serów.Podszedłem; liście szeleściły mi pod stopami.Usiadłem.- Jesteś zadowolony? - spytała.- Całkowicie.- Zawiadomiłeś Amber, gdzie jesteś?Przytaknąłem.Random trochę się zdenerwował, \e wyszedłem bez uprzedzenia, aleprzecie\ mi tego nie zabronił.Uspokoił się, kiedy wyjaśniłem, \e nie wyjechałem zbytdaleko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]