[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Panie Morwin.?- Słucham, Shind?- Komandor zamierza panu zaproponować, bytowarzyszył nam pan w podró\y, w którą udajemy sięjutro po południu.- Dokąd?- Stanęliśmy przed wyborem jednego z dwuświatów - Cle - ech albo Summit.Z pewnych powodówwybrał Summit.- Co będziemy tam robić?- Będzie to swoista operacja werbunkowa.Powiepanu o niej tyle, ile uzna, \e powinien pan wiedzieć.- Je\eli mam wyruszyć razem z wami, powinienemwiedzieć o niej wszystko.- Proszę.To nie jest zaproszenie.Mam nadzieję, \enie dowie się, i\ komunikowałem się z panem w tejsprawie.- A więc o co w tym wszystkim chodzi?- Zasięgał mojej opinii, czy będzie pan pomocnyna tej wyprawie. - I czy mo\na mi ufać, jak przypuszczam.- Właśnie.Odpowiedziałem twierdząco.Jestemświadomy pańskich wskrzeszonych uczuć.- Dzięki za dobre słowo.- Jednak nie tylko uczucia skłoniły mnie dopańskiej rekomendacji.- Có\ zatem?- Czuję, i\ tym razem będzie mu potrzebna wszelkamo\liwa pomoc, jaką zdoła uzyskać.Staram się mu jązapewnić.- Jakieś kłopoty?- Proszę to nazwać przeczuciem, je\eli pan chce.- Dobrze, zapomnę o lej rozmowie.Kto jeszczejedzie?- Jackara.Ja.- A więc je\eli pojadę, będę gotowy pomóc.O ilezajdzie taka potrzeba.- Właśnie.Zatem dobrego dnia.- Nawzajem.Rozejrzał się, nie dostrzegł jednak nikogo.Gdziepodział się ten stwór? Rozmowy z Shindem w takiwłaśnie sposób zawsze napawały go lekkimniepokojem.Nagle przyszło mu do głowy, i\ przezcały ten czas Shind znajdować się mógł w zupełnieinnej części twierdzy, a nawet u boku samegoMalacara.Splótł ręce za plecami i pogrą\ył się wrozmyślaniach."Shind ma rację.Tym razem nie będzie totypowa operacja Malacara.Jak do tej pory nie padłoani jedno słowo o zamierzonych zniszczeniach.LeczShind wydaje się wyczuwać o wiele powa\niejszeniebezpieczeństwo.Je\eli nie mogę być zblazowanympró\niakiem czy dobrym artysta, mogę okazać sięcałkiem przyzwoitym asystentem ostatniegowojownika galaktyki.Czy\ nie byłoby zabawne,gdyby w tej chwili nad twierdzą pojawiła sięprawdziwa jednostka Service, a Malacar pomyślałby,\e to kolejna iluzja? Z pewnością nie dotknąłby nawetswej konsoli.A czyja miałbym dość siły, by tozrobić? Czy po tych wszystkich latach zdobyłbym się,by ich zniszczyć? Sam ju\ nie wiem.To dziwne, alenawet komandor w pierwszej chwili wydawał się byćzdezorientowany.Przypuszczam, \e w innychokolicznościach pozwoliłby im wylądować, a nawetwysłuchałby ich.To, co planuje, musi byćrzeczywiście niezwykłe.Prawdopodobniewystrzeliłbym, a potem jednak \ałowałbym do końca\ycia.Ciekawe, jaką rolę ma w tym wszystkimodegrać Jackara.Czy śpi z komandorem? Czy znawszystkie szczegóły tego, co ma się dopiero rozegrać?Trudno powiedzieć.A mo\e to jego krewna? Naprzykład córka.To wcale nie jest takie niemo\liwe.Bardzo rzadko opowiada o swym \yciu osobistym inigdy jeszcze nie słyszałem, by choć słowemwspominał o krewnych.Dziwna dziewczyna - naprzemian cyniczna i wra\liwa, a w dodatku nigdy niewiadomo, w jakim jest właśnie nastroju.I bardzoładna.Dobrze byłoby wiedzieć, kim jest.Zapytam jąo to.pózniej".Jeszcze tego samego wieczoru, po zakończonejkolacji Malacar pieczołowicie skrzy\ował na swymtalerzu sztućce i zapytał:- Czy chce pan towarzyszyć nam w podró\y naSummit?Morwin skinął głową.- Dlaczego akurat Summit? - zapytał po chwilimilczenia.- Tam jest mę\czyzna, którego szukam - odparłMalacar.- Człowiek, który mógłby nam pomóc.Aprzynajmniej sądzę, \e się tam znajduje.Ale mogębyć w błędzie.On mo\e być gdziekolwiek.Je\eli jesttak w istocie, będę szukał go dalej.Jedyne, czego wtej chwili pragnę, to zlokalizować go i przekonać, bydo nas dołączył.- A có\ jest w nim takiego wyjątkowego?- Choroby - odparł krótko Malacar.- Nie rozumiem.- Choroby, człowieku, po prostu choroby! Tenczłowiek to po prostu chodząca infekcja, \ywyroznosiciel śmiertelnych chorób!- A w jaki sposób zamierza pan.Malacarparsknął krótkim śmiechem.Morwin przez kilka sekund siedział bez ruchu.W końcu powoli sięgnął po stojącą przed nimszklankę schłodzonego sorbetu.- Wydaje mi się, \e tym razem rozumiem -powiedział cicho.- Tak, ma pan rację.śywa broń.Zamierzam gonakłonić, by po prostu przespacerował się pośródnaszych nieprzyjaciół.I jak się panu podoba tenpomysł?- To.trudno przewidzieć.Muszę to wszystkoprzemyśleć.- Ale pojedzie pan z nami?- Tak, pojadę.- Towarzyszyć nam będzie Jackara, a tak\eShind.- Bardzo dobrze, sir.- Czy ma pan jakieś pytania?- Raczej nie.Nie w tej chwili.Chocia\ jestempewny, \e pózniej przyjdzie mi do głowy jedno czydwa.No có\.Jak się właściwie nazywa ten człowiek?- Heidel von Hymack.- Nigdy o nim nie słyszałem, sir - odparłMorwin, kręcąc bezradnie głową.- Owszem, słyszał pan.Jedynie nazywał go panHyneck - to ten sam człowiek, którego szukał Pels.- Och, tak.- Czy słyszał pan kiedykolwiek o człowieku,którego nazywają H? - Chyba tak, chocia\ nie pamiętam ju\, w jakichokolicznościach.Z pewnością nie chodziło wtedy oroznoszenie chorób.Raczej o rzadką grupę krwi czycoś takiego.- Właśnie.Pózniej dam panu kilka artykułówmedycznych.Proszę się z nimi zapoznać.- Dziękuję.- Spojrzał na Jackarę i szybkopodniósł do ust oszronioną szklankę."Bogowie, to przypomina spoglądanie w samśrodek piekła - przemknęło jej przez głowę.- Jestemtu ju\ przez cały tydzień, a dopiero po raz pierwszywidzę to w nocy".Bez tchu wpatrywała się w ognisty kocioł, którywraz z zapadaniem ciemności wydawał się stawaćcoraz bli\szy."Ciekawe, jak daleko trzeba by iść, \eby natknąćsię na te ognie? - rozmyślała.- Nie mogę o to zapytać.Ukazałoby to całą moją ignorancję.Na Deibie nie mawulkanów.Być mo\e planeta jest ju\ zbyt stara.Samkurz i deszcze.Widziałam co prawda fotografieczynnych wulkanów, ale nigdy nie sądziłam, \e mogąbyć a\ takie wielkie."Uśmiechnęła się, wyczuwając stopami leciutkiedr\enie podłogi.Dobrze \yć tu\ obok takiej potęgi,dzielić peryferie chaosu."Czy pozwoli mi zostać, gdy wszystko będzie ju\skończone? To mo\liwe.Je\eli oka\ę się u\yteczna naSummit.Muszę się tego nauczyć.Muszę sprawić, bymi zaufał."Rozejrzała się dookoła."Musi wiedzieć, \e jestem właśnie tutaj -pomyślała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]