[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten, kto walczy za Mi-łość, powinien być niezwyciężony.- Jesteś mnichem - zwrócił się do Gwidona.- Niewiele wiesz o Miłości.Niewiesz, jaką daje mi siłę.Ledwie Gwidon wyszedł, wszedł Perrin z jakimś papierem w ręku.- Dała mi to panna, zwana Agnes, panie.Nie było podpisu, ale Roland rozpoznał pochyłe pismo Nicoletty.%7łe mnie zwiecie mi dons , przeto wam nakazuję odstąpić i więcej na życie te-go, co was skrzywdził, nie nastawać, ojca dzieciom nie odbierać.I wy życia długonie zachowacie, kiedy rodzina przeciw wam zemsty zacznie szukać, i ja was utra-cić nie chcę, boście mi nade wszystko w życiu drodzy.Gdyby się to stało, życiemoje męką będzie.Przeto nakazuję wam, strzymajcie się, w imię Miłości.Kiedy dotarło do niego znaczenie onego pisania, precz odeszła cała odwaga, któ-rą czuł jeszcze przed chwilą.Szukając oparcia, przysiadł na dębowej skrzyni, kartkawypadła mu z dłoni i sfrunęła na dywan.Czuł się tak, jakby mu kto nałożył pęta na dłonie.Jeszcze chwilę wcześniej goto-wał się do wygranej, a teraz?Muszę usłuchać.Kląłem się na Miłość, że we wszystkim będę jej posłuszny, i jeśliteraz nie usłucham, całe moje życie kłamstwem się wyda.183Nie zabroniła mi wszak stawać w wielkiej potyczce.Może jest jakiś sposób iusłuchać i wziąć pomstę na Almaryku.Jaki?- Co to, Rolandzie? - zapytała zaniepokojona Diana.- Nic, nic.- Podniósł kartkę i podarł ją na drobne kawałki.- Perrinie, pomóż mi wdziać zbroję.Uczuł chłód koło serca.Może powinien po prostu zabrać się stąd.Ryzykowanieżycia w wielkiej potyczce nie było zbyt roztropne.Jeśli zniknie, wyjdzie na tchórza.Nie wezmie pomsty za krzywdę Perrina, a Al-maryk nadal będzie go prześladował.Wyciągnął prawą rękę, by Perrin mógł ponownie przewiązać ramię szarfą.Kiedybyła już na swoim miejscu, ucałował gładki jedwab.Z pustką w głowie, z rękami spętanymi podartym listem, przyłączył się do ryce-rzy, którzy zbierali się już na środku areny, na wprost galerii.Pierwszy herold ogłosił, że rycerze mają uformować dwa zastępy; tych, którzy sąszczęśliwi w miłości, i tych, którym szczęście nie dopisało.Roland uśmiechnął siękwaśno.Zwykły koncept na turniejach, pewnie pomysł Małgorzaty, płytkie zapoży-czenie z tradycji i obyczaju dwornej miłości.To, który obóz wybierzemy, nie zależyod tego, jak się komu wiedzie z damami, ale kto będzie przewodził której kompanii.- Monseigneur hrabia Robert d'Artois poprowadzi szczęśliwych w miłości -dobrze ustawiony głos herolda niósł się gromko po turniejowym polu.Najstarszy brat Ludwika.Przeciwnicy pozwolą im wygrać bodaj przez wzgląd nakróla.Przyłączę do nich.- Ci, którzy nie zaznali szczęścia w miłości - krzyczał dalej herold - ruszą podwodzą wielmożnego hrabiego Almaryka de Gobignon.Jak na ironię - ale prawdziwie.- De Gobignon nieszczęśliwy w miłości? - śmiał się jakiś gaskoński rycerz obokRolanda.- Przecie jego hrabina to śliczna pani.- Musi być jakaś inna dama, która go zawiodła, nie hrabina - odpowiedział in-ny.- Niemożebne, by mężczyzna kochał się we własnej żonie.184- Nigdy bym nie spojrzał na inną, gdyby moją żonką była nadobna Nicoletta -odparł Gaskończyk.Pomny na rozkaz Nicoletty Roland podjechał do herolda.- Chcę walczyć w partii hrabiego de Gobignon.Herold zdziwiony zamrugał oczami, ale bez słowa podał mu wstążkę z czarnegojedwabiu do owiązania wokół hełmu.Tumany kurzu lśniły w przesuwającym się ku zachodowi słońcu.Pole stanowiłoteraz jedną plątaninę wierzchowców, zbrojnych, rozkołysanych kopii, czarnych ibiałych wstążek z jedwabiu, powiewających u hełmów.Roland podprowadził Alezana w szeregi, uśmiechając się do siebie na widok ja-snowłosego hrabiego.Almaryk odwrócił się zdziwiony i rozzłoszczony jego wido-kiem.Wskazując na Rolanda, mówił coś do Enguerranda de Coucy i innych jezdzcówstojących obok niego.Roland poczuł zimny dreszcz na plecach.Rozejrzał się zaprzyjaciółmi, ale nie dojrzał nikogo ani w pobliżu, ani po drugiej stronie pola, gdzieRobert d'Artois na narowistym siwku, z błękitną tarczą w złote lilie, komenderowałswoją drużyną.- Formować szeregi! - krzyknął de Gobignon.Roland zajął miejsce w drugim szeregu.Na polu zaległa cisza.Zagrały trąby.Ziemia zadrżała, gdy ruszył z kopyta pierwszy szereg rycerzy.W środku pola wjednej chwili wszystko się zakotłowało.Mógł tylko dojrzeć wielki tuman kurzu, kru-szenie kopii, kłębowisko zakutych w zbroje mężów.Nad wszystkim unosił się ogłu-szający szczęk oręża i krzyk tłumu.Teraz kurz opadł na tyle, że Roland mógł dojrzeć ścierających się rycerzy.Po-dziwiał biegłość, z jaką panowali nad swoimi wierzchowcami.Olbrzymie bojowerumaki zdawały się stąpać z wdziękiem i precyzją tancerzy.Konie i jezdzcy zespolilisię w jedno niczym centaury z greckich legend.Roland ruszył z drugim szeregiem i niemal natychmiast skierowały się ku niemucztery kopie z jego własnej drużyny.Oszołomiła go nagłość tego ataku.Oczekiwał go, ale nie przypuszczał, że nastąpitak szybko i jawnie.Gwałtownie osadził w miejscu Alezana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]