[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No co? Dlaczego nie siedzi teraz w domu, nie gotuje, nie szyje jak wszystkie kobiety? Jestniezadowolona, że jest kobietą.Ona.Cholera! - Machnął ręką, odwrócił się i poszedł wkierunku pasących się koni.Micah i Lee ze współczuciem patrzyli na Banner.Pochyliła nisko głowę.Lee pogłaskał jąpo plecach, a Micah podał jej talerz podgrzanej fasoli.- Nie martw się.Prześpi się i przejdzie mu.Rano nic nie wskazywało na to, by złość Jake'owi minęła.Wydał rozkaz zwinięcia obozujak surowy kapral.Dał im ledwie moment na przełknięcie sucharów i wypicie obrzydliwejpodgrzewanej kawy.Miał rację co do jednego: pośladki Banner były obtarte niemal do krwi, ale nie dała nic posobie poznać.Lekko wskoczyła na siodło.- Skąd wzięłaś konia? - spytał Jake, gdy za moment do niej podjechał.- Pożyczyłam od pana Daviesa ze stajni.- Pochyliła się i poklepała rumaka po karku.- Pożyczyłaś? - spytał zdziwiony.- Ja musiałem kupić.Posłała mu promienny uśmiech.- Widzisz, że jako kobieta jestem całkiem niezła? Jeśli na tego Daviesa patrzyła tak jakteraz na niego, to wcale by się nie zdziwił, gdyby ten stary cap podarował jej konia.Irytowało go, że jest wypoczęta i rześka.Myślał, że wstanie sztywna i połamana, zpodkrążonymi oczami, że będzie go prosiła o chwilę zwłoki.A tu nic: oczy błyszczą jakzwykle, a na policzkach wykwitły świeże rumieńce.I jak prosto trzyma się w siodle! Alechociaż o jeden guzik wyżej powinna zapiąć koszulę, bo inaczej te cycki jej wyskoczą.Cholera!- Pospiesz się, bo zostaniesz tu! - ostrzegł.Spiął Stormy'ego ostrogami i pozostawił ją w kłębach kurzu.Mimo upływających godzin zły humor go nie opuszczał.Jechali szybko, zatrzymując siętylko, by napoić konie w mijanych strumieniach i nieco się pokrzepić.Posuwali się w kłębachkurzu.Banner nie poskarżyła się ani słowem; wpierw dałaby sobie uciąć język, niż cośtakiego zrobić.Bolały ją dosłownie wszystkie mięśnie.Włosy miała przepocone pod kapeluszem.Niemogła go zdjąć, bo chronił twarz przed prażącym słońcem.Była pewna, że piegi na nosienabrały brunatnego koloru.Póznym popołudniem, podczas jazdy na zachód, słońce świeciło niemiłosiernie prosto wtwarze.Banner modliła się o chmurę, o jedną maleńką nawet chmurkę, która by zasłoniłaten rozżarzony dysk i przyniosła choć chwilową ulgę.Niestety, niebo było nieskazitelnieniebieskie i czyste.Nawet chłopcy, którzy na skinienie Jake'a gotowi byli pójść do samegopiekła, teraz niespokojnie kręcili się w siodłach.- Hej, Jake! - zawołał nagle Micah.- Ta - a?- Patrz, tam jest jakiś dom.- I co z tego?- Wyobrażam sobie, jak cudownie smakuje łyk zimnej wody.Spróbujemy?Banner gotowa była go wycałować; nawet na torturach nie przyznałaby się, że jejmanierka już od dawna jest pusta.Usta i gardło miała zupełnie wyschnięte.Jake ściągnął wodze, koń stanął w miejscu, a jezdziec zmrużonymi oczami przyjrzał sięcałemu obejściu.- W porządku.Zatrzymamy się i sprawdzimy, czy są gościnni.Chłopcy ruszyli galopem.Gdy Jake spojrzał na Banner, ta wzruszyła ramionami, jakbywoda, picie i tym podobne rzeczy były jej całkowicie obojętne, potem wolno ruszyła zachłopcami.Farmer rąbał drzewo.Obejście było niezbyt bogate, ale zadbane.W niewielkiej stajnimieściło się kilka mlecznych krów, muł i koń.Za drucianym płotem chodziły kury.Tuż przydomu był dobrze utrzymany ogród, pełen fasoli, cebuli, rzepy i dyni.Farmer, widząc nadjeżdżających, odłożył siekierę, wyjął chusteczkę z kieszeni i otarłtwarz.Zdjął kapelusz, powachlował nim spocone czoło, i włożył nakrycie głowy z powrotem.Wszystkie ruchy wykonywał powoli i jakby przypadkowo, ale Jake od razu zauważyłdubeltówkę wiszącą na ścianie stajni, odbezpieczoną i gotową do wystrzału.Nie miał mutego za złe, przeciwnie - obowiązkiem mężczyzny jest chronić rodzinę i dom.W tychniebezpiecznych czasach, kiedy pełno było bezrobotnych kowbojów przemierzających całykraj w poszukiwaniu zajęcia, rabusiów napadających na pociągi, strajkujących robotników -broń była jedynym środkiem obrony.Jake z daleka chciał uspokoić farmera.- Cześć! - zawołał przyjaznie.- Jak się macie - odrzekł zagadnięty, ale nie poszedł w ich kierunku.Czekał, aż podjadąbliżej.- Moglibyśmy dostać trochę wody?Farmer przyjrzał się im uważnie.Jake położył ręce na łęku siodła, Micah i Lee poszli zajego przykładem.Nie ruszali się.Kiedy farmer spojrzał na Banner, oczy mu zabłysły, alezaraz zwrócił się do Jake'a.- Skąd jesteście?- Spod Larsen.Już dawno Jake nauczył się nie udzielać więcej informacji, niż było to konieczne.Im mniejwiedział jeden o drugim, tym lepiej.To była najlepsza metoda.- Jedziemy do Fort Worth kupić bydło.Pociągi nie chodzą, bo kolejarze strajkują.Farmer skinął głową uspokojony.Usłyszał o strajku od przejeżdżającego dzisiejszegoranka sąsiada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]