[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakaś ręka chciała go zatrzymać, lecz biegi tak szybko, że musiała puścić.Przebiegł pędem obok budki dozorczyni, na ulicy jeszcze przyspieszył.Jakiś autobus stał pod czerwonym światłem.Wskoczył na tylny pomost w chwili, gdy ruszał.Rezygnował z wynajmu, z oszczędności utopionych w odstępnym.Jedyną szansą ratunku była teraz ucieczka.* * *ROZDZIAŁ XVUCIECZKAU ciekać, bardzo dobrze, ale dokąd?Trelkovsky gorączkowo przebiegał myślą znajome twarze, aby znaleźć tę, która przyszłaby mu z pomocą.Lecz fizjonomie ich okazywały się dziwnie odpychające lub obojętne.Nie miał przyjaciół.Nikt się nim nie interesował.Ach nie! Był niesprawiedliwy, istnieli przecież ludzie, którzy interesowali się jeszcze jego losem, lecz ci pragnęli tylko jego szaleństwa, a potem śmierci.Po co uciekać, skoro to bezcelowe? Czy nie lepiej z własnej woli wyciągnąć szyję w stronę kata? W ten sposób zaoszczędziłby może sobie wielu niepotrzebnych cierpień.Czul się potwornie zmęczony.Jedno imię pojawiło się nagle w jego pamięci, jak nocą wóz na drodze.Imię to błyszczało jak gwiazda.Stella.Ona, ona by go nie odepchnęła.Przyjęłaby go po prostu, bez jednego niepotrzebnego słowa, bez niedomówień.Odkrył w sobie nagle dla niej nieskończoną czułość.Oczy zalśniły mu łzami, tak bardzo był wzruszony.Biedna mała Stella.Samotna i delikatna, Stella, jego dobra gwiazda.Wyobraził ją sobie idącą samotnie wzdłuż pustej plaży.Morze zamierało u jej stóp.Posuwała się z trudem, musiała być bardzo zmęczona.Z jakże daleka musiała przychodzić, biedna mała Stella! I oto nagle zjawia się dwóch ludzi w długich butach i w hełmach.Zbliżają się do niej bez słowa, zuchwali i bezczelni.Ona rozumie ich zamiar.Błaga, pada na kolana, aby skuteczniej ich prosić, lecz oni patrzą na nią złośliwie.Wyjmują rewolwery i posyłają kule prosto w jej głowę.Biedne ciało kurczy się, nieruchomieje.Stella nie żyje.Podpływające fale moczą dół jej spódnicy.Biedna Stella!Trelkovsky, przejęty współczuciem, musiał ratować się chusteczką, by w pełni dać upust łzom, których nie mógł powstrzymać.Tak, schroni się u Stelli.Długo błądził po dzielnicy, w której mieszkała, gdyż nie pamiętał już nazwy ulicy.Teraz był o wiele mniej pewny, jak go przyjmie.Po pierwsze, mogło jej nie być.Wyobraził sobie, czym byłyby jej zamknięte drzwi dla niego, który wszedł na schody, który zapukał do jej drzwi z szaloną nadzieją.Nikogo! A on by pukał, pukał jeszcze, nie mogąc zdecydować się na odejście.Nie odważyłby się oddalić w obawie, że otworzyłaby po jego odejściu.Przekonywał samego siebie, że powinien wyobrazić sobie wszystkie możliwe rozwiązania, aby nie dać się zaskoczyć przez los.Było to stare wierzenie Trelkovsky'ego.Zawsze myślał, że los wtrąca się tylko w sposób niespodziewany.Tak więc przewidywanie oddalało złe niespodzianki losu.Przebiegi w myśli możliwości niepowodzeń, które mogły go spotkać.Może nie jest sama.Uchyli drzwi, zmarźluchowato otulona w szlafrok, i nie zaproponuje, żeby wszedł.On zostanie na podeście, zakłopotany, nie wiedząc, jaką przybrać postawę.W końcu ucieknie, czerwony z zażenowania, zły na nią i na siebie.Może również być chora, otoczona rodziną lub przyjaciółmi.Nie pozna go wskutek gorączki i skupią się na nim podejrzliwe spojrzenia, jakby był kimś, kto przyszedł, by popełnić zły czyn.Nie było również nic niemożliwego w tym, by drzwi otworzył jakiś lub jakaś nieznajoma.- Czy zastałem panią Stellę? - spytałby nieśmiało.- Stella? Nie znam.Stella jak? Ach, poprzednia lokatorka.Wczoraj wyjechała! Nie, już nie wróci.Wyprowadziła się.Jesteśmy nowymi lokatorami.Nie, nie znamy jej nowego adresu.Tymczasem otworzyła mu Stella we własnej osobie.Trochę żółtawej ropy zlepiło się w kącikach jej oczu.Wydzielała woń łóżka i wyschniętego potu.Jedną ręką przytrzymywała obie poły szlafroka.- Nie przeszkadzam ci? - zapytał głupio.- Nie, właśnie spałam.- Chciałbym cię prosić o pewną przysługę.- Jaką?- Czy mogę zostać z tobą dwa lub trzy dni? Tylko się nie krępuj.Jeśli nie możesz, powiedz od razu.Nie będę miał do ciebie żalu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]