[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak blisko, że z jego piersi wydarł się okrzyk: zdławione pyłem krakanie.To był budynek.Nie.dwa budynki otoczone przewróconym ogrodzeniem z siatki, w jednymmieściła się stajnia; można to było niezawodnie poznać po kształcie.Drugi był domemmieszkalnym lub gospodą.Przydrożny zajazd dla dyliżansów.Rozchwierutany piaskowydomek (wiatr zasypał piachem ściany z desek i zajazd wyglądał jak zamek z piasku, wypalonyprzez słońce podczas odpływu w garncarskim piecu swoich promieni) rzucał wąski cień,w którym ktoś siedział, opierając się o ścianę.Budynek wydawał się chylić pod jego ciężarem.A więc to on.Nareszcie.Człowiek w czerni.Rewolwerowiec stał przez chwilę z rękoma przyciśniętymi do piersi i otwartymiustami, nieświadom przybranej przez siebie rapsodycznej pozy.Zamiast olbrzymiego,uskrzydlonego podniecenia (bądz też lęku albo podziwu) nie odnajdywał w sobie niczego pozatępym atawistycznym poczuciem winy z powodu odczuwanej chwilę wcześniej dzikiejnienawiści do własnej krwi oraz powtarzających się bez końca słów dziecinnej piosenki.w Hiszpanii mży.Ruszył do przodu, wyciągając z kabury rewolwer.gdy dżdżyste przyjdą dni.Ostatnie ćwierć mili przebył biegiem, nie starając się w ogóle kryć; i tak nie było się tuzresztą za czym schować.Zcigał go jego własny krótki cień.Nie zdawał sobie sprawy, że twarzzmieniła mu się w szarą, wyszczerzoną, pośmiertną maskę wyczerpania; nie zwracał uwagi nanic prócz siedzącej w cieniu postaci.Dopiero pózniej przyszło mu do głowy, że człowiekw czerni może nie żyć.Przeskoczył przez pochylone ogrodzenie z siatki (które niemal ze skruchą przełamałosię bezgłośnie na pół) i sadząc susami przez oślepiająco jasne, ciche podwórze stajni, podniósłw górę rewolwer.- Mam cię na muszce! Mam cię na muszce! Jesteś.Postać poruszyła się niespokojnie i wstała.Mój Boże, przeleciało przez głowęrewolwerowcowi, on zmarniał do cna, co się z nim stało? Człowiek w czerni skurczył się dodwóch stóp i pobielały mu włosy.Rewolwerowiec stanął jak wryty w miejscu.Huczało mu w głowie, serce waliłow wariackim tempie i miał wrażenie, że za chwilę umrze.Zaczerpnął w płuca rozpalone do białości powietrze i na chwilę zwiesił głowę.Kiedy jąponownie podniósł, zobaczył, że ma przed sobą nie człowieka w czerni, lecz małego chłopcaz wyblakłymi od słońca włosami, chłopca, który przyglądał mu się bez większegozainteresowania.Rewolwerowiec gapił się na niego przez chwilę wytrzeszczonymi oczyma,a potem potrząsnął przecząco głową.Chłopiec nie przejął się tym, że przybysz nie przyjmujedo wiadomości jego istnienia; stał tam, ubrany w niebieskie dżinsy z łatą na jednym kolanieoraz prostą brązową koszulę o surowym splocie.Rewolwerowiec ponownie potrząsnął głową, a potem, trzymając w ręku broń, wszedłpochylony do stajni.Nie potrafił się jeszcze skupić, w wypełnionej drobinami pyłu głowierozbrzmiewał coraz potężniejszy dudniący ból.Ciche, mroczne wnętrze stajni eksplodowało skwarem.Rewolwerowiec rozejrzał siędookoła, zezując wybałuszonymi oczyma.Zrobił chwiejnie w tył zwrot i w zrujnowanychwrotach ponownie zobaczył wpatrującego się weń chłopca.Lancet bólu przeciął sennie jegogłowę, tnąc od skroni do skroni, dzieląc mózg na dwie połówki pomarańczy.Schował z powrotem rewolwer do kabury, zatoczył się, podniósł ręce, jakby chciałodpędzić od siebie zjawy, po czym runął na twarz.Kiedy się ocknął, leżał na plecach i miał pod głową stertę lekkiego bezwonnego siana.Chłopiec nie zdołał go ruszyć, ale postarał się, żeby było mu w miarę wygodnie, i chłodno.Zerkając w dół, spostrzegł, że ma zmoczoną koszulę.Polizał wargi i poczuł na języku wodę.Zamrugał oczyma.Chłopiec przykucnął przy nim na piętach.Kiedy zobaczył, że rewolwerowiec otworzyłoczy, dał mu poobijaną blaszaną manierkę z wodą.Rewolwerowiec złapał ją drżącymi dłońmii pozwolił sobie na jeden łyk - tylko jeden.Przełknąwszy, wypił następny, a potem spryskałresztą wody twarz, głośno prychając.Aadne usta chłopca wykrzywiły się w smutnymuśmiechu.- Chcesz coś zjeść? - zapytał.- Jeszcze nie teraz - odparł rewolwerowiec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]