[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To że mógł sobie strzelać do woli i niktsię nie skarżył, było kolejną zaletą tego miejsca.Tylko Maggot tutaj mieszkał.Wypiłem trochę piwa i poczekałem, aż reszta ogrzeje się do właściwej temperatury.Tatum leżał w cieniu werandy.Jakaś ciężarówka z piskiem i klekotem przejechała po drodze, którą przesłaniałmi dom Maggota.Poza tym żaden dzwięk nie zmącił ciszy przez ponad pół godziny.Potem na drodze pojawił się samochód.Miałem nadzieję, że to Maggot, ale wózpodjechał pod sąsiedni magazyn, w którym składowano rozpuszczalniki.Wróciłemna lotniczy fotel.Nie dopuszczałem do siebie myśli, że Ellen może już nie żyć.A jeśli zginęłarazem z Maggotem? Może zostali zaatakowani w drodze z siedziby stowarzyszeniana przystań.Ale o takim napadzie z pewnością byłoby głośno w gazetach, więcmoże jeszcze żyją? Może ich porwano? A jeżeli Ellen wciąż jeszcze żyje i.? Nie! Oczymś takim nie chciałem nawet myśleć.Na chwilę bardzo mocno zacisnąłempowieki.Pewnie nic jej się nie stało.Po prostu zapragnęła nagle odwiedzić przyjaciół wAmeryce albo wróciła na uniwersytet, gdzie wykładała? Starałem się nie tracićnadziei.Pod werandą Tatum zaskomlał przez sen, a potem cicho warknął.Przy-tknąłem butelkę do ust.Przekonywałem sam siebie, że Maggot wkrótce będzie w domu.Na pewno po204wie, że Ellen nagle zmieniła plany i poleciała do Stanów.Może nawet wysłała mipocztówkę z lotniska i teraz ta kartka czeka na mnie na Straker's Cay.Tatum zaczął szczekać.Wyprostowałem się w fotelu.Pies ujadał jak oszalały.Kiedy na chwilę przerwał, aby zaczerpnąć tchu, usłyszałem szczęk łańcucha przybramie.Odwróciłem się w tamtą stronę, ale nic nie mogłem dostrzec.Tatum wy-skoczył nagle spod werandy.Usłyszałem huk wystrzału i pies, prawie że w locie,zamienił się w kupę zalanego krwią futra.Ktoś chciał przedostać się przez ogro-dzenie.Chwyciłem broń i padłem na podłogę, przewracając fotel.Podczołgałem siędo krańca werandy.To, co zostało z Tatuma, leżało teraz na dziedzińcu wśródinnych śmieci.Teren poza ogrodzeniem był zastawiony wrakami samochodów.Promieniesłońca ślizgały się po niklowanych częściach i odbijały od szyb.Nie widziałemnikogo, kto próbowałby wejść przez ogrodzenie, ale znowu rozległy się strzały.Ktośstrzelał chyba spomiędzy samochodów.Rozległa się trzecia seria, i jeszcze jedna.Wypełniły ciężkie od smrodu powie-trze ogłuszającym hukiem.Na werandę posypał się grad ołowianych łusek.Kuleroztrzaskały klosz lampy zwisającej z dachu.Leżałem schowany za balustradą iuważnie obserwowałem teren, wciąż jednak nie widziałem wrogów.Wokół wznosiły się stosy rdzewiejących samochodów.Ogrodzenie było całe.Nagle zdałem sobie sprawę z tego, iż wstrzymuję oddech.Wypuściłem powietrzebardzo wolno.%7łyłem i nie byłem ranny.Z kieszeni spodni wyciągnąłem naboje izaładowałem sześć w webleya.Odbezpieczyłem broń i jeszcze raz rozejrzałem się.Wokół ciała Tatuma już krążyły muchy.Z przedziurawionego zbiornika lampywyciekała nafta.W dalszym ciągu nie widziałem żadnego strzelca.Czułem, jak podnoszą mi się włoski na karku.Psa zwabił do ogrodzenia brzękłańcucha.Jednakże łańcuch był na swoim miejscu.Napastnicy wycofali się międzysamochody.Nagle przyszło mi do głowy, że ten łańcuch to tylko przynęta.Jegozadaniem było zwrócenie uwagi psa i mojej w jedną stronę, tak aby można mniebyło łatwo zajść od tyłu.Przekręciłem się na plecy i usiadłem, wycelowując pistoletw kierunku drugich schodów prowadzących na werandę.Bałem się, ale ze zdzi-wieniem zauważyłem, że nie trzęsą mi się ręce.205Nie mogłem widzieć, czy ktoś wchodzi po tych schodach.Nie widziałem teżbetonowego muru ogradzającego posesję z lewej strony.Stanowił on jednocześnietylną ścianę magazynu, w którym składowano rozpuszczalniki przemysłowe.Prze-cież widziałem, że jakiś czas temu podjechał tam samochód.Wtedy nie zwróciłemna niego uwagi.Te strzały, które słyszałem, miały pewnie za zadanie zagłuszyćkroki moich przeciwników skradających się po dachu tamtego magazynu.Musielijuż być w pobliżu werandy.Zastanawiałem się, czy wejdą po schodach, czy też będąstrzelali od dołu, przez podłogę werandy.Strach podchodził mi do gardła razem z piwem i tuńczykiem.Czułem kwaśnysmak w ustach.Serce waliło mi jak oszalałe.Lewa noga drżała lekko, a jednak ręce,w których trzymałem broń, były nieruchome.Miałem świadomość, że moimi prze-ciwnikami są ludzie, którzy skrzywdzili albo zabili Ellen.Całą swą uwagę skon-centrowałem na paśmie światła u szczytu schodów.Sam leżałem w cieniu.Wie-działem, że aby wejść na górę, każdy musi przejść tę jasną smugę, a tam nie mogłemgo nie trafić.Ta myśl dodawała mi odwagi.Nie przewidziałem jednego.Rzucili granat.Zauważyłem jego cień na ścianie i wiedziałem, że przegrałem.Na szczęście dla mnie, granat został rzucony za mocno.Trafił w jedną z krokwipodpierających dach, odbił się od niej i spadł na podłogę za przewróconym fotelemlotniczym.Liczyłem sekundy od chwili, kiedy zobaczyłem granat.Otworzyłem ustai podkuliłem kolana, chcąc osłonić przeponę.Broń trzymałem wciąż wycelowaną wjasną przestrzeń u szczytu schodów.Rozległ się huk i tę jasną przestrzeń rozdarł wybuch.Z płóciennego dachu we-randy zostały strzępy.Gorący podmuch powietrza uderzył we mnie z dużą siłą.Nietrafił mnie żaden odłamek.Wybuch przewrócił stół i przesunął ciężki fotel o dwametry w moim kierunku.Zapaliła się rozlana nafta.Huk eksplozji wciąż jeszczeodbijał się echem od nadbrzeżnych skał.Właśnie wtedy usłyszałem na schodachczyjeś kroki.Nie widziałem prawie nic w oślepiającym blasku słońca.Poza tym wciąż jeszczebyłem w szoku wywołanym wybuchem, ale zakodowane gdzieś w mózgu latatreningu nie poszły na marne, tak jakby moje ciało samo wiedziało, co ma robić.Napastnicy wchodzili po schodach.Jeden z nich wrzeszczał albo dla dodania sobie206odwagi, albo żeby mnie postraszyć.Słyszałem tylko jeden głos, ale dwie parybutów.Wiedziałem, że nie zobaczą mnie od razu.Leżałem w cieniu.Jakaś cząstkamojego mózgu, w której znajdowała się zaprogramowana u wszystkich żołnierzyumiejętność zabijania, kazała mi się wstrzymać ze strzelaniem do momentu, aż celbędzie pewny.Pierwszy mężczyzna, ten który krzyczał, wpadł na werandę.Był to młody,czarnoskóry, krótko ostrzyżony chłopak.Przed sobą trzymał kałasznikowa.Zau-ważyłem blade błyski wystrzałów.Na szczęście dla mnie, chłopak, jak większośćniedoświadczonych strzelców, celował zbyt wysoko.Wiedziałem, że był jeszczedrugi, i domyślałem się, iż miał znacznie większe doświadczenie.Zadaniempierwszego było jedynie przyciągnięcie mojej uwagi, podczas gdy drugi miał mniezabić.Przesunąłem ciężkiego webleya o milimetry w prawo i czekałem na drugiegomężczyznę.Nie drgnął mi nawet jeden mięsień.Mój najmniejszy ruch byłby rów-noznaczny ze śmiercią.Czekałem tak przez trwającą wieczność sekundę, podczasgdy pierwszy mężczyzna bombardował werandę kulami z kałasznikowa.W końcupojawił się ten drugi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]