[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam też nie było cienia i obok teatru niebyło widać żywego ducha.Ale budynku jeszcze nie zamknięto.Robin przystanęła na chwilę w foyer, żeby odzyskaćwzrok po oślepiającym blasku słońca.Czuła, jak wali jej serce, a na górnej wardze perli się pot.Kasy były zamknięte, tak samo jak bufet i wewnętrzne drzwi do sali teatralnej.Zeszła na dół dotoalety, stukając obcasami po marmurowych schodach.Niech będzie otwarta, niech będzie otwarta, niech torebka tam będzie.Nie.Na gładkiej pożyłkowanej ladzie nic nie leżało, kosze na śmieci były puste, nic niewisiało na haczykach w kabinach.Kiedy wróciła na górę, jakiś mężczyzna zmywał podłogę w foyer.Poinformował ją, że jejtorebka mogła trafić do biura rzeczy znalezionych, ale biuro już zamknięto.Dość niechętnieodstawił szczotkę i poprowadził Robin na dół innymi schodami do pakamery, gdzie znajdowałosię kilkanaście parasoli, jakieś pakunki, nawet marynarki i kapelusze, i obrzydliwy brązowawyszalik z lisa.Ale torebki z materiału w tureckie wzory nie było.- Nic z tego - powiedział mężczyzna.- Może została pod fotelem - zasugerowała błagalnym tonem, choć była pewna, że toniemożliwe.- Tam już jest posprzątane.Nie pozostało jej nic innego, jak wejść na górę, przejść przez foyer i wyjść na ulicę.Od parkingu poszła w drugą stronę, szukając cienia.Mogła sobie wyobrazić Joannę, jak mówi, że ten sprzątacz już gdzieś schował torebkę, żeby zabrać do domu dla żony lub córki, że wtakim miejscu nie można się po ludziach niczego lepszego spodziewać.Rozejrzała się za jakąśławką czy murkiem, gdzie mogłaby przysiąść na chwilę i pomyśleć.Nic takiego nie zauważyła.Wielki pies zaszedł ją z tyłu i potrącił całym ciałem, przechodząc obok.Ciemnobrązowypies z długimi łapami i o aroganckim, upartym wyrazie pyska.- Juno, Juno - zawołał jakiś mężczyzna.- Uważaj, jak idziesz.- Jest młoda i niegrzeczna - usprawiedliwił się przed Robin.- Wydaje jej się, że chodniknależy do niej.Nie jest grozna.Przestraszyła się pani?- Nie - odparła Robin.Martwiła się stratą torebki i nie zamierzała się dodatkowo przejmować atakiem psa.- Ludzie często się boją, kiedy widzą dobermana.Dobermany mają opinię ostrych i Junojest tresowana, by była ostra, kiedy pilnuje domu, ale nie na spacerze.Robin z trudem odróżniała rasy psów.Ze względu na astmę Joanny nigdy nie mieli wdomu ani psów, ani kotów.- Nic się nie stało - powiedziała.Mężczyzna nie poszedł dalej, gdzie czekała Juno, lecz zawołał do siebie psa.Przypiąłsmycz, którą trzymał w ręce, do obroży.- Spuściłem ją na trawie.Na dole koło teatru.Lubi to, ale tutaj powinna być na smyczy.Nie chciało mi się.yle się pani czuje?Robin nie zdziwiła się zmianą tematu.Powiedziała:- Zgubiłam torebkę.Z własnej winy.Zostawiłam ją przy umywalce w damskiej toalecie wteatrze i wróciłam, żeby jej poszukać, ale znikła.Po prostu wyszłam i zostawiłam ją tam poprzedstawieniu.- Co dzisiaj grali?- Antoniusza i Kleopatrę.W torebce miałam pieniądze i bilet na pociąg do domu.- Przyjechała pani pociągiem? Na Antoniusza i Kleopatrę? -Tak.Robin przypomniała sobie, co radziła jej i Joannie matka, jeśli chodziło o podróżowaniepociągiem czy w ogóle o podróże.Zawsze trzeba mieć kilka banknotów złożonych i przypiętych do bielizny.I nie należy wdawać się w rozmowy z obcymi mężczyznami.- Czemu się pani uśmiecha?- Nie wiem.- Ma pani powód do uśmiechu, bo z przyjemnością pożyczę pani pieniądze na bilet.Októrej odjeżdża pani pociąg?Gdy Robin mu powiedziała, stwierdził:- Zwietnie, ale przedtem powinna pani coś zjeść.W przeciwnym razie będzie pani głodnai jazda pociągiem nie sprawi pani przyjemności.Nie mam przy sobie pieniędzy, bo nic nie biorę,kiedy wychodzę z Juno na spacer.Ale mój sklep jest niedaleko.Proszę pójść ze mną, wezmępieniądze z kasy.Robin była do tej pory zbyt przejęta swoją przygodą, by zauważyć u mężczyzny obcyakcent.Jaki? Nie francuski i nie holenderski - sądziła, że te akcenty by rozpoznała, francuski zeszkoły, holenderski z powodu emigrantów, którzy byli czasem pacjentami w szpitalu.Drugąrzeczą, na którą zwróciła uwagę, było to, że mówił o przyjemności jazdy pociągiem.Nikt zeznanych jej ludzi nie powiedziałby tego, myśląc o dorosłej osobie.Ale on widocznie uważał to zacałkiem naturalne i oczywiste.Na rogu Downie Street mężczyzna powiedział:- Tutaj skręcamy.Mój dom jest parę kroków stąd.Powiedział  dom", chociaż przedtem mówił o sklepie.Może ma sklep przy domu.Robin wcale się nie przejęła.Pózniej sama się nad tym zastanawiała.Bez wahaniaprzyjęła propozycję pomocy od obcego człowieka, pozwoliła, by uratował ją z opresji, uznała zazupełnie oczywiste, że nie ma przy sobie pieniędzy na spacerze, ale może je wziąć z kasy sklepu.Być może stało się tak za sprawą akcentu.Niektóre pielęgniarki przedrzezniały akcentholenderskich farmerów i ich żon, oczywiście za ich plecami.Robin dbała więc, żeby tych ludzitraktować ze specjalną uwagą, jakby mieli wady wymowy czy nawet byli opóznieni umysłowo,chociaż wiedziała, że to bzdura.Dlatego obcy akcent wywoływał jej szczególną życzliwość iuprzejmość.I wcale się temu człowiekowi nie przyjrzała.Najpierw była za bardzo zdenerwowana, apotem nie bardzo mogła, bo szli obok siebie.Był wysoki, miał długie nogi i szedł szybkim krokiem.Jedyna rzecz, jaką zauważyła, to odblask słońca w jego włosach, bardzo krótkich, jakszczecina, które wydały się jej srebrne.To znaczy siwe.Jego czoło, szerokie i wysokie, takżelśniło w słońcu i Robin miała wrażenie, że mężczyzna jest od niej starszy o całe pokolenie -uprzejmy, choć lekko niecierpliwy, przypominający nauczyciela, nieco arogancki człowiek,któremu należy się szacunek, a nie zażyłość.Pózniej, u niego w domu, zobaczyła, że siwe włosyzmieszane są z rdzaworudymi, chociaż jego cera ma oliwkowy odcień, niespotykany u rudych, iże w domu porusza się trochę niezręcznie, jakby nieprzyzwyczajony do czyjegoś towarzystwa wswojej życiowej przestrzeni.Przypuszczalnie był od niej starszy najwyżej o dziesięć lat.Zaufała mu z niewłaściwych powodów.Ale nie popełniła błędu.Sklep faktycznie znajdował się w domu.W wąskim domu z cegły pozostałym z dawnychczasów, przy ulicy zabudowanej budynkami przeznaczonymi na sklepy.Były tam drzwifrontowe, schodek i okno, jak w zwykłym domu mieszkalnym, ale w oknie stał wymyślny zegar.Mężczyzna otworzył kluczem drzwi, ale nie odwrócił tabliczki z napisem  Zamknięte".Junowepchnęła się przed nimi do środka i jej właściciel znowu za nią przeprosił.- Ona myśli, że musi sprawdzić, czy nie ma tu nikogo niepożądanego i czy nic się niezmieniło, odkąd wyszliśmy.Wszędzie pełno było zegarów.Z ciemnego i jasnego drewna, z malowanymi figurkami ipozłacanymi kopułkami.Stały na półkach, na podłodze i nawet na ladzie, przy której zawieranotransakcje.Za ladą stały na ławkach zegary z odsłoniętymi mechanizmami.Juno gładko sięmiędzy nimi przemknęła1 usłyszeli jej kroki na schodach.- Interesuje się pani zegarami?- Nie - powiedziała Robin, zanim pomyślała, że powinna być uprzejma.- W porządku, to nie muszę wygłaszać mojej gadki - stwierdził i poprowadził ją obokdrzwi, przypuszczalnie prowadzących do toalety, i po stromych schodach na górę.Znalezli się wkuchni, czystej, jasnej i posprzątanej, a Juno już czekała przy czerwonej misce, stukając ogonemw podłogę.- Czekaj! - rozkazał mężczyzna.- Tak.Czekaj! Nie widzisz, że mamy gościa?Przepuścił Robin przodem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl