[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jegowielki kompan z łódki najwyrazniej nie był pewien, czy powinien spieszyć mu zpomocą, czy utrzymywać łódkę przy burcie jachtu, więc nie robił nic.Zaatakowa-łem, kierując zaostrzony koniec bosaka w ramię mężczyzny.Zaklął i próbowałzasłonić się nożem, ale ja już cofnąłem bosak i natarłem ponownie.Intruz miał dość i z desperacją rzucił się przez reling jachtu.Ale był zbyt po-wolny, by umknąć przed moim rzutem, i obciążony bosak uderzył go w tył głowy.Na jego błyszczących włosach pojawiła się jasna krew.Wpadł na wielkiego sterni-ka, a ten puścił reling  Słonecznika.Aódka zakołysała się niebezpiecznie.Pod-biegłem do burty, podniosłem bosak i uderzyłem z całej siły, mając nadzieję, żeuda mi się przebić jej aluminiowy kadłub.Zamiast tego trafiłem w zapasowy kani-ster z benzyną, która zaczęła się mieszać na dnie łódki z krwią rannego mężczy-zny.Szczupły mężczyzna, którego trafiłem, był znacznie szybszy od swego towa-rzysza.Rzucił się do silnika łódki i wrzucił wsteczny bieg.Silnik zaryczał, poczym łódka zaczęła się cofać jak przestraszony krab, a wielki mężczyzna omal niewypadł za burtę. Dranie!  krzyknąłem.Szczupły tylko patrzył na mnie.Krew lśniła na jegoocieplanej kurtce.Zraniłem go, a oczy mówiły, że on nie zapomina ani nie wyba-cza porażek.Ale niech sobie zieje nienawiścią  pomyślałem. Za tydzień będęjuż płynął na południe i może sobie najwyżej zawyć do księżyca.44 Obserwowałem, jak wrzucił bieg w łódce.Był lepszym sternikiem niż jegowielki kompan i podejrzewałem, że potrafił jeszcze wiele innych rzeczy.Był bar-dzo pewny siebie, ale ze mną mu się nie powiodło.Podniosłem w jego kierunkudwa palce, a mała łódka przyspieszyła i odpłynęła w gąszcz zacumowanych jach-tów, zostawiając za sobą błękitny obłok spalin i plamę jasnej krwi na ostrzu megobosaka.Była jeszcze kobieta.Zostawili ją.Zszedłem więc pod pokład.Jasna cholera! Przez chwilę stałem jak wryty, po czym rzuciłem się do kabiny.Dziewczyna leżała na pryczy pod prawą burtą i widziałem wyraznie, że szczu-pły mężczyzna się do niej dobierał.Na jej twarzy, piersiach i rękach zobaczyłemkrew.Miała na sobie wełnianą spódnicę, bluzkę i sweter, a właściwie jego resztki.Bluzka była rozerwana i poplamiona krwią.Przy wejściu do kabiny walały sięresztki jej płaszcza, które wyglądały, jakby rozszarpały je psy.Patrzyła na mniesmutnymi, przerażonymi oczyma.Ten drań dobierał się także do  Słonecznika.Przewrócił wszystko w kabiniedo góry nogami, ale ta sprawa mogła zaczekać. Kim pani jest?  Pompowałem świeżą wodę ze zbiorniczka do ocalałegokubka.Dziewczyna nie odpowiedziała.Rękoma próbowała ściągnąć do siebie kawałkirozdartego swetra.Uklęknąłem obok niej, a ona odsunęła się jak oparzona. Na miłość boską  rzekłem. Próbuję pani pomóc.Niechże pani leży spo-kojnie.Nie wydaje mi się, bym ją uspokoił, prawdopodobnie ostry ton mojego głosunakazał jej podporządkować mi się.Tak czy inaczej leżała bez ruchu, a ja wyciera-łem jej twarz z krwi jakimś czyściejszym kawałkiem szmaty.Kiedy pierwszy razpoczuła materiał na twarzy, wzdrygnęła się, ale potem uznała, że jej pomagam. Chyba nic sobie pani nie złamała  powiedziałem, co miało znaczyć, że nosma wciąż w jednym kawałku.Krew ciekła jej właśnie z nosa, ale krwotok jużustał.Jeden z policzków miała mocno podrapany, ale nie było to nic poważnego,tylko groznie wyglądało.Nie wiedziałem, w jakim stanie znajdują się żebra, ale niemiałem zamiaru tego sprawdzać.Napastnik prawie obnażył ją do pasa, a ja nie45 zamierzałem okazać się takim samym niegodziwcem. Co on pani zrobił?  zapy-tałem. Groził mi nożem  zdołała wykrztusić. Potem mnie uderzył. Głos się jejłamał, była wyraznie przestraszona.Nic dziwnego, wciąż znajdowała się w szoku. Tylko panią uderzył?  indagowałem. Nic więcej?Kiwnęła stanowczo głową. Nic poza tym. Chciała przez to powiedzieć, że nie napastował jej seksual-nie. Mówił, że przyjechałam tu, żeby zawrzeć z panem układ, a kiedy nic mu niepowiedziałam, podarł mi ubranie. Z trudnością wymówiła ostatnie słowa, wy-krztusiła je szlochając. Co mu miałam powiedzieć!  poskarżyła się mnie, jach-towi i całemu światu, a potem zaczęła drżeć.Ze schowka w podłodze wyjąłemśpiwór i okryłem jej ramiona.Skuliła się pod moim dotykiem.Agresja szczupłegomężczyzny tak bardzo ją zaskoczyła i przestraszyła, że wszelkie wyjaśnienia mu-siały zaczekać, aż dziewczyna odzyska spokój. Proszę przejść do kajuty dziobowej  poleciłem stanowczo. I doprowadzićsię do porządku.W szufladach znajdzie pani swetry.Są może niezbyt czyste itrochę wilgotne, ale lepsze to niż nic.Ponownie skinęła głową, ale nie poruszyła się.Zciskała kurczowo śpiwór za-krwawioną lewą ręką.Wciąż szlochała, a każdy oddech zmieniał się w ukłuciebólu. W porządku  odezwałem się. Nie zamierzam pani krzywdzić.Odsunąłem się znacznie do tyłu i usiadłem na wolnym miejscu na pryczy podlewą burtą.Siedziała bez ruchu.Siłą powstrzymywała szloch, który powoli ustawał.Ode-tchnęła kilka razy głęboko i wreszcie, kiedy uznała, że już panuje nad swym gło-sem, zapytała czy jestem księciem Stowey.Pytanie padło tak niespodziewanie, tak zupełnie nie na miejscu, że spojrzałemna nią oczyma okrągłymi jak spodki.Zmarszczyła brwi. Jest pan księciem?  zapytała ponownie, ale tym razem zdesperowanym to-nem, jakby uwolnienie od koszmaru, który przeżyła, zależało wyłącznie od mojejodpowiedzi. Tak, to ja. Od śmierci brata byłem dwudziestym ósmym księciem46 Stowey, ale wolałem anonimowość Johna Rossendale a, ponieważ na morzu tytułna nic się nie przydaje. Ale nie używam tego tytułu  wyjaśniłem. Więc proszęmówić do mnie po prostu John, zgoda?  Przerzuciłem trochę rzeczy w kabinie iznalazłem buteleczkę ze środkiem dezynfekującym i prawie czysty ręcznik.Poda-łem jej obie rzeczy. Niech pani pójdzie na dziób i trochę się umyje.Zrobię herba-tę. Wciąż wpatrywała się we mnie. No, proszę  zachęcałem ją.Wzięła buteleczkę i ręcznik, ale nadal siedziała bez ruchu, więc wyszedłem nagórę, do kokpitu, jakbym się upewniał, czy nikt nie został na pokładzie.W porciepanował spokój, zakłócony jedynie deszczem uderzającym w szarą wodę.Z miej-skich kominów unosił się dym.Usłyszałem, że dziewczyna się poruszyła.Przeszłana dziób i zamknęła się w kajucie.Zdjąłem lornetkę ze specjalnego uchwytu wszafce w kokpicie i spojrzałem przez nią na miasto, ale po małej aluminiowej łódcenie pozostał nigdzie nawet ślad.Intruz zniknął.Wróciłem pod pokład i zakląłem pod nosem.Szczupły mężczyzna wywróciłwszystko do góry nogami.Otworzył drzwi pozamykane na zamki, po czym wysy-pał zawartość szafek na podłogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl