[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawołał z cicha, natychmiast spośród drzew wysunęli sięDamrod i Mablung podbiegając do kapitana.- Zawiążcie gościom naszym oczy - powiedziałFaramir.- Szczelnie, ale tak, by im przepaska nie dokuczała.Rąk nie trzeba im pętać.Dadzą słowo,że nie będą się starali nic podpatrzyć.Mógłbym im zaufać, że nie otworzą oczu nawet bez opaski,ale oczy same mrugają, kiedy noga się potyka.Prowadzcie ich ostrożnie, żeby nie ucierpieli wdrodze.Strażnicy zawiązali hobbitom oczy zielonymi chustkami i nasunęli im kaptury na twarze.Potem Mablung wziął jednego, a Damrod drugiego pod rękę i ruszyli naprzód.O ostatniej miliwędrówki Sam i Frodo wiedzieli więc tylko tyle, ile odgadli po omacku.Wkrótce zauważyli, żeścieżka ostro opada w dół; po jakimś czasie tak się zwężała, że trzeba było posuwać się gęsiego,strażnicy więc kierowali krokami jeńców idąc za nimi i trzymając ręce na ich ramionach.Niekiedyw najtrudniejszych miejscach podnosili hobbitów w powietrze, by po chwili znów postawić naziemi.szum wody wciąż dochodził od prawej strony, coraz bliższy i głośniejszy.W końcu pochódsię zatrzymał.Mablung i Damrod obrócili hobbitów kilka razy w kółko, wskutek czego jeńcystracili całkowicie orientację.Potem jeszcze wspinali się nieco ku górze; owiał ich chłód, a szumpotoku przycichł.Znowu strażnicy chwycili ich w ramiona i nieśli po schodach długo, długo, w dół,a następnie wzięli ostry zakręt.Nagle usłyszeli plusk i szum, bardzo głośny i bliski.Mieli wrażenie,ze woda otacza ich zewsząd, na dłoniach i policzkach czuli drobniutkie krople deszczu.Znowupostawiono ich na ziemi.Chwilę stali oszołomieni, trochę wystraszeni, nie mając pojęcia, gdzie sięznajdują.Nikt się nie odzywał.Wtem głos Faramira zabrzmiał tuż za nimi.- Zdjąć opaski! -rozkazał.Strażnicy rozsupłali zielone chusty i odsunęli im z twarzy kaptury.Hobbici olśnieni ażzachłysnęli się z podziwu.Stali na mokrych, wypolerowanych kamieniach jak gdyby w proguwyciosanej w skale bramy, której czarny otwór ział za ich plecami.Przed nimi zwisała przezroczazasłona wody, tak blisko, że Frodo mógł jej dosięgnąć ręką.Brama otwierała się ku zachodowi.Poziome promienie zachodzącego słońca padały na wodną kurtynę i czerwone światło rozszczepiałosię w kroplach na migotliwe tęczowe kolory.Hobbitom zdawało się, ze stoją w oknie zaczarowanejwieży elfów przed zasłoną usnutą z drogocennych klejnotów, ze srebra, złota, rubinów, szafirów iametystów, żarzącą się zimnym ogniem.- Szczęśliwym przypadkiem zdążyliśmy na tę porę, bypięknym widokiem nagrodzić waszą cierpliwość - rzekł Faramir.- To jest Okno ZachodzącegoSłońca, Henneth Annun, najpiękniejszy wodospad Ithilien, krainy tysiąca zródeł.Mało kto spośródcudzoziemców oglądał ten cud.%7ładen pałac królewski nie może się z nim równać.Wejdzcie.Ledwie skończył mówić, gdy słońce się skryło, ogień zgasł w strumieniach wody.Hobbiciodwrócili się i przeszli pod niskim, groznym łukiem bramy.Znalezli się w komorze skalnej,rozległej, topornie wyciosanej pod nierównym, nawisłym stropem.Kilka pochodni rozjaśniałomętnym światłem połyskliwe ściany.Było tu już mnóstwo ludzi, a wciąż nowi przybywali podwóch, po trzech zza wąskich drzwiczek widocznych w jednej ze ścian.Gdy wzrok ich oswoił się zciemnością, hobbici stwierdzili, że pieczara jest większa, niż im się zrazu wydało, i że pełno w niejoręża, a także zapasów.- Oto nasz schron - rzekł Faramir.- Nie ma tu wielkich wygód, lecz nocmożna spędzić bezpiecznie, jest sucho i nie brak jadła, chociaż ognia nie rozpalimy.Niegdyś wodapłynęła tymi lochami i wydostawała się przez bramę, lecz nasi sprawni robotnicy zmienili jej biegprzed wiekami, ujmując nurt u zródeł, kierując wąwozem i z dwakroć większej wysokościspuszczając wodospadem ku nowemu łożysku.Potem uszczelnili wszystkie drogi wiodące do tejgroty tak, że ani woda, ani żaden nieprzyjaciel wtargnąć tu nie może.Zostały dwa tylko wyjścia:przez korytarz, którym was przeprowadziliśmy, i przez okno zasłonięte wodną kurtyną, ale pod nimw głębokiej niecce pełnej wody jeżą się ostre jak noże skałki.Odpocznijcie chwilę, zanimprzygotują nam wieczerzę.Odprowadzono hobbitów w zaciszny kąt i wskazano niskie łóżko, naktórym mogli odpocząć.Ludzie tymczasem sprawnie i szybko krzątali się po pieczarze.Spod ścianwysunięto lekkie stoły na kozłach i nakryto je do posiłku.Zastawa była skromna, przeważnienieozdobna, lecz porządna i starannie wykonana: okrągłe półmiski, kubli i talerze z polewanejbrunatnej gliny lub wytoczone z bukszpanowego drzewa, gładkie i czyste.Tu i ówdzie błyszczałpuchar lub miska z lśniącego brązu, a przed miejscem kapitana, pośrodku głównego stołu, kielich zesrebra.Faramir przechadzał się między wojownikami, każdego nowego przybysza wypytującściszonym głosem.Wracali ci, którzy ścigali rozproszonych przeciwników, na końcu zaś zjawili sięzwiadowcy, pozostawieni do ostatka na straży przy drodze.Wszystkich południowców wytropiono,lecz nikt nie odnalazł mumaka, czyli olifanta, i nie wiedziano, co się z nim stało.Nie zauważono teżżadnych ruchów nieprzyjacielskich, nawet szpiegów w okolicy nie było widać.- Nic nie widziałeśani nie słyszałeś, Anbornie? - spytał Faramir ostatniego wchodzącego do pieczary żołnierza.- Nie,kapitanie - odparł.- W każdym razie nie wypatrzyłem ani jednego orka.Lecz widziałem lubzdawało mi się, że widzę, jakieś dziwaczne stworzenie.Zdarzyło się to o szarej godzinie, kiedywszystko wydaje się oczom większe, niż jest naprawdę.Możliwe, że była to po prostu wiewiórka.Na te słowa żołnierza Sam nadstawił uszu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]