[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedydrzwi się otworzyły, gdzieś z oddali doleciał warkot piły łańcuchowej.Do furgonetki wsiadłktoś trzeci.Po chwili mruknął: Wyszedł na werandę.Ben wiele razy słyszał francuski akcent Kajunów z Luizjany i ten mężczyzna takwłaśnie mówił, mimo że jego wymowa brzmiała trochę inaczej.Można było odnieśćwrażenie, że angielskim posługuje się Francuz, choć jego mowa jest skażona jeszcze innym,obcym akcentem.W każdym razie znał już głosy wszystkich trzech mężczyzn, którzy goporwali.Zachrypnięty zza kierownicy odparł: Zgadza się.Widzę go.A ten, który go trzymał, mruknął: Ja stąd nic nie widzę.Co robi? Idzie w dół zbocza.Uświadomił sobie, że mówią o Elvisie.Z samochodu musieli obserwować Cole a,który już go szukał.Siedzący nad nim rzucił ze złością: Tu, na budzie, jest do kitu.Nic nie widać. Znalazł zabawkę  wyjaśnił zachrypnięty. Biegnie z powrotem do domu. Chciałbym zobaczyć jego minę. I tak byś jej stąd nie zobaczył, Eric, więc siedz spokojnie i nie marudz.Zaczekamyteraz na mamusię. Uprowadzenie  część drugaNa samo brzmienie tego słowa Bena ogarnęło przerażenie.Bał się, że będą chcieli zrobić jejkrzywdę.Azy napłynęły mu do oczu, pociągnął nosem.Próbował uwolnić ręce spod taśmy,którą był owinięty, ale Eric tylko przycisnął go mocniej do podłogi. Spokojnie.Przestań się szamotać, do diabła.Bardzo chciał przestrzec mamę, wezwać policję i nakopać tym trzem, aż będą błagali olitość, ale mógł o tym jedynie pomarzyć.Eric trzymał go mocno. Jezu, przestań się wreszcie wiercić, bo zrobisz sobie krzywdę.Oczekiwanie przeciągało się w nieskończoność.Wreszcie zachrypnięty oznajmił: No dobra.Zadzwonię.Stuknęły drzwi, któryś wysiadł.Mniej więcej po minucie znów się otworzyły imężczyzna wrócił. Załatwione  mruknął zachrypnięty.Ruszyli i znów pojechali krętą uliczką w dół zbocza.Po pewnym czasie furgonetkastanęła.Ben usłyszał metaliczny szczęk otwieranej bramy garażu.Wjechali do środka, silnikucichł, brama się zamknęła. No, chodz, mały  odezwał się Eric.Rozciął taśmę krępującą mu stopy, złapał go pod ręce i postawił na nogi. Zmiało, możesz chodzić.Powiem ci, gdzie jesteś.Wziął go za rękę.Byli w garażu.Brzeg kominiarki odsunął się na tyle, że zadarłszy głowę, Ben dostrzegłbok furgonetki  białej, brudnej, z jakimś granatowym napisem na karoserii.Eric gwałtownieobrócił go w przeciwnym kierunku, zanim zdążył odczytać napis. Zaraz będą schody.Uważaj.No, teraz.Dalej, podnieś tę cholerną nogę!Ostrożnie wymacał czubkiem buta pierwszy stopień. Do cholery, w takim tempie to będzie trwało do jutra.Eric podniósł go, ułożył na rękach jak niemowlaka i ruszył na górę.Ben poczuł sięzirytowany.Mógł przecież chodzić o własnych siłach, nie trzeba go było nosić!Zerkając spod brzegu kominiarki, dostrzegł, że minęli dwa mroczne, pozbawionemebli pokoje.Wreszcie Eric przechylił go, mówiąc: Uważaj, stawiam cię.Ben znalazł się w pozycji pionowej.  Dobra, teraz przysuwam ci krzesło.Możesz usiąść.Nie bój się, nie upadniesz.Ostrożnie ugiął nogi w kolanach, poczuł za sobą krzesło i usiadł.Trudno jednak byłosiedzieć z rękoma unieruchomionymi wzdłuż boków.Taśma wrzynała mu się w ciało. No dobra.Możemy zaczynać.Mike jest przed domem?Mike.Poznał także imię człowieka, który go porwał spod werandy.Eric czekał wfurgonetce.Zanotował sobie w pamięci oba imiona.Trzeci rzekł niespodziewanie: Chcę zobaczyć jego twarz.Powtórzył w myślach to zdanie wypowiedziane ze śpiewnym francuskim akcentem,upiornie miękkim głosem. Mike owi się to nie spodoba. Stań za krzesłem, jak się boisz.Stań za krzesłem.Głos dobiegał z odległości najwyżej jednego metra. Jezu.Jak sobie chcesz.Ben nie wiedział, gdzie są i co zamierzają, lecz nagle obleciał go przemożny strach,jak wtedy, gdy mówili o mamie.Domyślił się, że zapewne będzie miał okazję ujrzeć trzechporywaczy, i chyba ta świadomość przepełniła go lękiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl