[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czujki, uznał Kaspar.Pozostawało ustalić - czyje.Po jakiejś półgodzinie obserwacji zaczął się tego domyślać.Co jakiś czasjeden z chłopców, a najczęściej obaj wychodzili z uliczki.Jeżeli ktoś się zbliżał,dawali sygnał - gwizdem lub słowem, aczkolwiek Kaspar znajdował się zbytdaleko, by je usłyszeć.Gdy zagrożenie mijało, dawali kolejny znak.Ciekawość na równi z pragnieniem poznania losów Jorgena i jego matkizmusiła Kaspara do opuszczenia placu i zagłębienia się w boczną uliczkę.Zatrzymał się parę kroków przed miejscem, gdzie widział czuwającychchłopców.Czekał, przyglądał się i znowu czekał.Raczej czuł, niż widział, że zarazcoś się wydarzy.I rzeczywiście, wydarzyło się.Niczym szczury mknące rynsztokiem podczas rzęsistej ulewy chłopcywypadli z wylotu uliczki.Ci dwaj stojący na czatach rozpierzchli się wprzeciwnych, jak się zdawało, kierunkach, wywijając rękami jak wiatraki,jednakże każdy z następnych - a było ich w sumie około tuzina - tulił do piersibochny chleba.Najwyrazniej któryś znalazł sposób na wdarcie się do piekarni iwyniósł tyle pieczywa, ile zdołał, zanim piekarz podniósł alarm.Parę chwilpózniej od strony placu doleciały okrzyki kupców, którzy zorientowali się, żepopełniono przestępstwo.Gdy jeden z uciekinierów, najwyżej dziesięcioletni, przemykał obokKaspara, ten wyciągnął rękę i złapał urwisa za kołnierz brudnej tuniki.Chłopiecmomentalnie upuścił chleb i uniósł ręce, a Kaspar, domyśliwszy się, żeschwytany zamierza wyślizgnąć się ze szmaty, którą nazywał odzieniem, ucapiłgo za długie czarne włosy.Dzieciak rozdarł się:- Puszczaj!Kaspar zawlókł go w zaułek nieopodal.Znalazłszy się poza zasięgiemwzroku kupców, obrócił chłopca i przyjrzał mu się z uwagą.Dzieciak przez całyczas wierzgał i szarpał się, usiłując gryzć i kopać z zadziwiającą energią,wszelako Kaspar miał w swoim życiu do czynienia z niejednym dzikiemzwierzęciem, w tym ze śmiertelnie niebezpiecznym rosomakiem, z którymprzygoda nieomal zakończyła się dlań tragicznie.Przed wypatroszeniemuratował go silny uchwyt na karku i ogonie zwierzęcia oraz to, że łowczyjego ojca zjawił się w samą porę, by go uratować.Pamiątką po tymspotkaniu były liczne blizny, które nosił na ciele do tej pory.- Przestań się opierać, to cię postawię na ziemi, ale najpierw musiszobiecać, że odpowiesz mi na parę pytań.- Puszczaj! - darł się urwis.- Na pomoc!- Chcesz, żeby przyszedł strażnik miejski i z tobą porozmawiał? - zapytałKaspar wyrostka, trzymając go tak, że ledwie sięgał stopami do ziemi.Urwis natychmiast przestał się wyrywać.- Raczej nie.- No to odpowiedz na moje pytania, a puszczę cię wolno.- Dajesz słowo?- Daję słowo - potaknął Kaspar.- Przysięgnij na Kalkina!- Przysięgam na boga złodziei, oszustów i kłamców, że cię puszczę, jeśliodpowiesz na moje pytania.Choć chłopiec już się nie wyrywał, Kaspar nadal trzymał go mocno.- Szukam chłopca, mniej więcej w twoim wieku.Mały złodziejaszek wbił spojrzenie w Kaspara i zapytał z ostrożnością wgłosie:- A dokładnie jakiego rodzaju?- %7ładnego rodzaju.Szukam konkretnego chłopca imieniem Jorgen.Byćmoże pojawił się tutaj przed rokiem czy coś koło tego.Urwis się odprężył.- Znam go.To znaczy, znałem.Blondyn, ogorzały wieśniak.Przybył zpółnocy, szukając taty, jak mówił.Prawie umarł z głodu, ale nauczyliśmy go parusztuczek.Kręcił się z nami przez jakiś czas.Kiepski był z niego złodziej, aleumiał się postawić w walce.I walczył o swoje.- Z nami? - podchwycił Kaspar.- Ze mną i innymi chłopcami.Moimi kumplami.Trzymamy się razem.Dozaułka zajrzeli dwaj strażnicy miejscy, więc Kaspar postawił urwisa na ziemię,ale nie puścił jego ramienia.- Dokąd się udał?- Na południe, do Kadery.Tam toczy walki radża i tam najpewniej znalazłsię tata Jorgena.- Czy Jorgena szukała jego mama? - Kaspar opisał Jojannę, po czymrozluznił uściska palców na ramieniu chłopca.- Nie.Nigdy jej nie widziałem - odparł chłopiec.I czmychnął, zanim Kaspar zdążył jakoś zareagować.Dawny książę Olasko wziął głęboki oddech i zawrócił w stronę rynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]