[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby czytali w moichmyślach, na pokładzie rufowym marynarze rozpoczęli rytuał rzucania logu.Osiem węzłów!Sternik złożył meldunek mnie! Z całą powagą przekazałem dane Charlesowi, który na pewnousłyszał je w tej samej chwili, co ja. Proszę to zapisać, panie Talbot. Aj, aj, sir.Od forkasztelu rozległy się dwa uderzenia w dzwon, a następnie jedno! Charles! On się pomylił! Powinno być jedno uderzenie! Na Boga, człowieku.nigdy nie słyszałeś o znosie na wschód? Płynąc na wschód, copiętnaście stopni zyskujemy jedną godzinę.Mniej więcej raz natydzień opuszczamy jedno uderzenie w dzwon podczas środkowej wachty, ale za to zaczynamyod trzech uderzeń. Zdaje się, że ci z forkasztelu wyobrażają sobie, że tracą godzinę życia.jak wtedy, gdykalendarz juliański zastąpiono kalendarzem nowego stylu. Nie interesuje mnie, co myślą.Mają wykonywać swoje obowiązki, a myśleć mogą, cochcą! Panie Summers! Charlesie! To do ciebie niepodobne! Tego się po tobie niespodziewałem! W moim mniemaniu jesteś uosobieniem pogody ducha!Milczeliśmy.Po jakimś czasie Charles powoli się wyprostował. %7łelazo ciągle jest gorące.Nie odzywałem się, gdyż zrozumiałem, że jest bez reszty pochłonięty rozpamiętywaniemsprawy fok- masztu i Beneta.Nie wiedziałem, jak się zachować, więc dla zabicia czasuzacząłem przechadzać się po pokładzie.Godzinę pózniej znowu rzucano log.Operacjaprzebiegała jak zwykle, z tą tylko różnicą, że nasza prędkość przekroczyła osiem węzłów,chociaż w stopniu nieistotnym! Wpisałem osiem węzłów i oparłem się o drabinkę.Ta wachtatrwała trzy godziny zamiast czterech.Przez większą jej część Charles nie odzywał się, aninawet na mnie nie spojrzał.Zaniepokoiło mnie to tak bardzo, że gdy schodziliśmy ze służby,odezwałem się z wyrzutem: Potrafię znieść twoje milczenie.ale nie odwrócony wzrok.Czym ci zawiniłem?Zatrzymał się na drabince prowadzącej pod pokład.Nawet na mnie nie spojrzał. To nie twoja wina.Zostałem upokorzony.nic więcej.Powoli schodził na dół.Z równie ciężkim sercem dowlokłem się do swojej koi, ale smuteknie pozwalał mi zasnąć.Zbliżało się południe, gdy obudziło mnie pukaniedo drzwi.Spostrzegłem, że spałem w ubraniu! Dopiero co położyłem głowę na poduszce! Wejść!W drzwiach stanął Charles.ale odmieniony.z radosnym obliczem. Możesz mi robić wymówki, Edmundzie! Ale obszedłem cały statek, zaglądałemludziom w twarz, patrzyłem im prosto w oczy.Andersonowi, Cum- bershumowi, Benetowinawet! Ty jeszcze śpisz! Wstawaj! Muszę ci coś pokazać.Miałem właśnie zamiar dać wyraz swojemu zdumieniu, lecz przeszkodził mi w tymprzerazliwy krzyk Prettimana.Nawet Charles, człowiek odporny na ludzkie cierpienie,wykrzywił twarz w grymasie. Chodzmy na pokład.Pospiesz się, Edmundzie! Uważaj, bo zgodnie z moimiprzewidywaniami, pogoda się pogorszyła.Wyszliśmy na śródokręcie, gdzie woda pieniła się na wysokości moich kolan. O Boże! Na górę!Zaczynałem pojmować, czym jest Ocean Południowy.Płynęliśmy na prawie zwiniętychżaglach.Odniosłem wrażenie, że kołysanie osłabło.Walcząc z naporem wiatru wspinałem siępo schodkach, a gdy stanąłem na pokładzie doświadczyłem czegoś, co dotychczas wydawałomi się niemożliwe.Wiatr, który przy wcześniejszych okazjach był tak silny, że wdzierał się doust, tym razem uparł się, bym miał otwarte oczy.Chociaż zaciskałem powieki, wdzierał się podnie, ukazując mi jedynie zamazany obraz mojego otoczenia.W drodze na zawietrzną pokładurufowego nauczyłem się osłaniać oczy dłońmi, dzięki czemu widziałem już nieco lepiej. Teraz na górę.Wystarczy ci odwagi? Wspinał się po schodkach.Ja za nim.Znalezliśmysię na otwartej przestrzeni.Wszystkie latarnie drżały.Dotarliśmy do relingu, gdzie wicherzmusił nas,abyśmy odwracając się do niego plecami otworzyli oczy i rozejrzeli się.Nic dziwnego, żeniczego nie mogliśmy zobaczyć.Nie było żadnej różnicy między wiatrem i wodą, bryzgami ipianą, chmurami i światłem, strumieniami morskiej wody i deszczu! Pochyliłem głowę ipopatrzyłem po sobie.Leżał na mnie cień, nie z powodu braku lub ograniczonej ilości światła,lecz za sprawą nieobecności jakiejkolwiek mgiełki, deszczu, czy bryzgów wody.Cień Charlesawyglądał tak samo.Popatrzyłem kątem oka, wbrew naporowi wiatru, i spostrzegłem, że naposzczególnych elementach relingu kładzie się podobny cień. Po co tu przyszliśmy? Stąd nic nie widać! Nie wystarczy ci pokład?!W odpowiedzi tylko machnął ręką.Marynarze wciągali dziwne kolebiące się worki, którew półmroku wyglądały jak zwłoki.Zorientowałem się, że są wypełnione cieczą i przyczepionedo lin.Charles nakłuwał je w kilku miejscach długą żeglarską igłą. Za burtę!Marynarze przerzucali worki przez reling.Podniosła się fala, ogromna masa skłębionejwody.Na jej powierzchni wzbierała druga fala, która oderwana silnym podmuchem wiatru parła prosto na nas. Trzymać!Odwróciłem się akurat w chwili, gdy nasz dziób pochylił się, spadając w masy wody, którajuż nas wyprzedziła.Jednocześnie poczułem, jak unosi się rufa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]