[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pani brat to bardzo sympatyczny młodzieniec.Proszę o niego dbać.- Dziękuję, kapitanie Tumbill - odparła Kristin.Kiedy miał już odejść, Kristin chwyciła go za łokieć.- Kapitanie, jest pan pewien, że ci ludzie zniosą jazdę?- Najciężej ranni są Jankesi, których znalezliśmyw stodole, ale oni nie muszą nigdzie jechać.Z moichludzi jeden ma złamaną rękę, jeden nogę, jeden jestpostrzelony w ramię, a dwóch doznało wstrząsu mózgu.Nic im nie będzie.- Popatrzył na Kristin z zakłopotaniem.- Pani Slater, lepiej dla nich teraz odjechać,niż trafić do obozu.Nie twierdzę, że Jankesi są okrut-nikami, ale o obozach - zarówno Jankesów, jak i konfederatów - nie da się powiedzieć nic dobrego.Ranni i zdrowi żołnierze zaczęli przygotowywaćsię do odjazdu.Kristin nigdzie nie mogła znalezćmęża.Zbliżył się Malachi, objął ją i pocałował w policzek.- Mam nadzieję, że Cole nie będzie miał nic przeciwko temu - mruknął.- Do diabła zresztą, co pomyśliCole - dodał i ponownie ją pocałował.Kristin nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma mo-309kre od łez policzki.Uświadomiła to sobie dopiero wtedy, gdy Malachi zaczął wycierać jej twarz.- Och, Malachi.- Wszystko będzie dobrze.Nie odjedziemy daleko.- Tak, bardzo niedaleko - włączył się Jamie.Stanął obok brata, też objął Kristin i pocałowałw policzek.- Dbaj o siebie i swoją młodszą siostrę.No i o mojego bratanka.Skinęła głową, czując, że coś ją ściska za gardło.- Cole.- Cole jest tutaj - dotarł do niej głos jej męża.Mężczyzna zbliżył się i wziął ją w ramiona.- Hej, co ci jest?Nie możesz przecież żegnać moich braci łzami.- Twoi bracia.Odwróciła się w jego stronę, a Cole popatrzył naMalachiego.Ten pstryknął w rondo kapelusza, uśmiechnął się do brata, ujął pod rękę Jamie'ego i obaj wyszli.W domu zapadła cisza.- Zostanę na noc.- Słucham? - spytała szeptem Kristin.Na dziedzińcu trwał jeszcze ruch.Shannon żegnałasię serdecznie z Jamie'em i dużo bardziej ozięble z Ma-lachim.Cole uśmiechnął się do Kristin, a ta oddała muuśmiech.Potem trzasnęły drzwi i w progu stanęłaShannon.- Och, przepraszam - szepnęła, po czym przeszłado salonu, żeby zająć się rannymi żołnierzami Unii.- Cole, przecież nie możesz zostać.Matthew mówi,że jesteś wyjęty spod prawa i.- Kristin, nikt nie wie, że tu jestem.Moi ludzie odjechali.Zabrali mojego konia.Umieją znikać nocą bezśladu.Tak więc na razie zostanę z moją żoną.- Och!- Jeśli, naturalnie, ona zechce.- Ona bardzo zechce - szepnęła, dotykając jego policzka.Ujął jej dłoń i zaczął całować opuszki palców.Bezszelestnie ruszyli schodami na górę do sypialni.Tam oparł się plecami o drzwi i odezwał się z uśmiechem:- Już myślałem, że nigdy tu z tobą nie będę.- Ale jesteś.- Tak, jestem.Kristin podeszła do niego.Zdjął kapelusz i cisnął gona podłogę, a ona odpięła mu pas z bronią, surdut i koszulę.Kiedy stał już przed nią rozebrany do pasa, poczuła rozkoszny dreszcz.Uświadomiła sobie, że drżąjej ręce.Wyszeptała imię męża, po czym zaczęła całować jego tors i szyję.Ujął w dłonie jej twarz; teraz onz kolei obsypał ją gradem płomiennych pocałunków.Kristin straciła prawie dech ze wzruszenia, kiedy odwrócił ją plecami do siebie i zaczął rozpinać suknię.Drżał cały, podobnie jak ona.Kiedy została już tylkow pończochach i butach wziął ją na ręce i ruszyłw stroną łóżka, zbaczając tylko na chwilę, żeby zajrzećdo Gabe'a, który spał w swoim ustawionym w kąciepokoju łóżeczku.Położył Kristin na łóżku, a ona wplotła mu palce wewłosy.Zaczął całować jej usta, pózniej przesunął wargina piersi.Drażnił językiem sutki, delikatnieje gryzł, napawał się pełnymi, jędrnymi piersiami.- Och, Cole!Całował jej brzuch i uda, potem zanurzył twarzw trójkącie złocistych włosów.Przejmował ją dreszczrozkoszy, bo powoli zdejmował z niej buty, pończochyi podwiązki.Jego język zostawiał palący, wilgotnyślad, kiedy całując jej ciało wędrował ustami od szyi,311przez piersi, pępek aż do samego jądra jej kobiecości.Wykrzyknęła jego imię, on pieścił ją językiem.Pózniej zawisł had nią całym ciężarem swego ciałai Kristin rozwarła szeroko powieki w rozkosznymoczekiwaniu, ale on wydał z siebie tylko cichy jęk i ponownie skłonił głowę na jej piersi.- Kristin, kocham cię.Tak bardzo cię kocham.- Och, Cole, proszę.- powiedziała, tuląc się doniego.- Co?I wtedy zrozumiała, co Cole pragnie usłyszeć.Wtuliła się w niego jeszcze mocniej i zaczęła mówić gorącym szeptem:- Cole, kocham cię chyba od stu lat.Tak bardzo ciękocham.Bałam się powiedzieć ci o tym, bo wiedziałam, że ty mnie nie kochasz.- A ja bałem się wyznać ci, jak bardzo mi na tobiezależy.- Wiec powiedz teraz.- Kocham cię.Kocham cię do szaleństwa, KristinMcCahy Slater, i przysięgam, że będę cię kochał zawsze.-Och, Cole.Wtuliła twarz w jego tors; był gorący i mokry od potu.I wtedy znalazł się w niej.Najgłębiej jak mógł.Całyczas, jak w transie, szeptał jej słowa miłości.Kochali się.Dużo pózniej, kiedy wyczerpani wzruszeniami i miłością leżeli spleceni ramionami, Cole wszystko jej opowiedział.Najpierw mówił o tym, jak pewnego dnia pojawilisię maruderzy, jak spalili mu dom i zamordowali żonę.Słyszała ból w jego głosie, ale milczała, nie chcąc mu312przerywać.Rozumiała, jak jest dla niego ważne, by wyrzucić to wreszcie z siebie, ofiarować jej cały swój dramat.Musiał oczyścić duszę.Słuchała i już nie przerażała jej przeszłość Cole'a;czuła tylko bezbrzeżny smutek.Słuchała jego opowieści o tym, co wydarzyło się w Kansas, o tym, jak jegostary przyjaciel, Kurt Taylor, powiadomił go, że w mieście przebywa Henry Fitz ze swoimi maruderami.- Kristin, zabiłem go.Zabiłem go z zimną krwią.Dobrze wiedziałem na co się narażam, ale musiałemstanąć z nim twarzą w twarz.Kristin, musiałem to zrobić w imię naszej przyszłości.Czy to rozumiesz?Wcale nie musiała odpowiadać.Po prostu znówwtuliła mu twarz w tors i obsypała gorącymi pocałunkami.Zasnęli, gdy do okien zaglądał świt.Kristin obudziło jaskrawe światło słońca wpadająceprzez okno.Ich nagie ciała pławiły w różowych promieniach.I wtedy usłyszała dobiegający sprzed domu dzwiękkońskich kopyt.W jednej chwili była na nogach i podbiegła do okna.Na dole, przy studni, stał samotny oficer Unii.Popatrzyła na pogrążonego we śnie Cole'a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]