[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Miasto,które wybieram sobie na siedzibę musi mieć specjalny nastrój,specjalną atmosferę.Zupełnie co innego odczuwam w NewYorku, w Londynie czy w Paryżu.To trudno właściwie do-kładnie sprecyzować, ale tutaj w Rzymie coś chyba takiego jestw powietrzu co na mnie działa.Objechałam cały świat, nigdziejednak tak dobrze się nie czuję jak w Wiecznym Mieście.Włosimówią: aria di Roma , rzymskie powietrze.W tych dwóchsłowach jest coś co charakteryzuje tutejszy klimat. Dotknęłajego dłoni. Mocne ma pan palce powiedziała.Wolski zmieszał się.Nie był przygotowany na takiniespodziewany atak. Obiecała mi pani pokazać Willę d Este. Tak, oczywiście.Chodzmy.Potężne, stare cyprysy z powyginanymi dziwacznie konaramirobiły niesamowite wrażenie.Surrealistyczne potwory czylegendarne smoki.Wolskiemu przypomniały się obrazyOciepki i Linkego.Mogło się zdawać, że jakieś fantastycznestwory przyszły tutaj, aby pić wodę z tysiąca fontann.Ponadnajwyższą fontanną promienie słoneczne wyczarowaływielobarwną tęczę. Bardzo tu pięknie powiedział cicho, jakby do siebie.Delikatnie wzięła go pod rękę. Cieszę się, że jest panzadowolony z wycieczki.Byłoby nieuprzejmie uwolnić się od tej poufałości, a poza tym poza tym być może, że nie miał na to ochoty.Poprzezcieniutki tropik, z którego zrobione było jego ubranie, czułwyraznie ciepło jej rozgrzanego słońcem ciała.W żaden sposóbnie mógł twierdzić, iż sprawiało mu to przykrość.Chodzili pomiędzy dziwnymi cyprysami, patrzyli na wirującew powietrzu krople wody, wciągali w płuca przesiąkniętezapachem kwiatów i zieleni powietrze i prawie nic nie mówili.Wolski starał się utrwalić w pamięci obraz tej zaczarowanejkrainy, Silvana zaś z coraz większą ufnością i z coraz większąsympatią wspierała się na jego ramieniu.Wreszcie zmęczyli sięchodzeniem. Zapraszam pana na skromną przekąskę powiedziała.Tutaj zaraz koło wyjścia jest taka mała trattoria.Doskonaledają jeść.Wolski w tej chwili poczuł, że jest bardzo głodny. Zprzyjemnością, ale pod warunkiem, że to ja panią zapraszam.Jestem Polakiem, a u nas w Polsce jest taki zwyczaj, żemężczyzna zaprasza kobietę.Uśmiechnęła się. Czy nie można by zmienić tego zwyczaju,zreformować go w pewnym konkretnym przypadku?Potrząsnął głową. Jeżeli chodzi o mnie, to raczej nie. No dobrze, ale jeżeli mężczyzna nie ma pieniędzy, akobieta ma ich aż za dużo.? To nie ma żadnego znaczenia.Zresztą, cara signora, staćmnie jeszcze na to, żeby zaprosić panią na kolację.Westchnęła. No, cóż.trudno.Widzę, że jest pan'człowiekiem o niezłomnych zasadach.Kapituluję.Chodzmy cośzjeść.Siedzieli przy stoliku i patrzyli na kolorowe stragany,zawieszone i zarzucone przeróżnymi pamiątkami. Widzi pan tę dużą amforę? powiedziała Silvana.Jeszcze do dzisiaj na włoskiej wsi kobiety noszą wodę w takichnaczyniach, na głowie.Podobno to wyrabia gibkość i płynnośćruchów.Chciałabym mieć taką amforę pełną złotych monet. Lubi pani złoto? O, tak.Bardzo.Szczególnie złote pieniądze.Sprawia mijakąś niezwykłą rozkosz, kiedy mogę zanurzyć ręce w tychmałych krążkach ze złota.Spojrzał na nią trochę zdziwiony.Po raz pierwszy spostrzegłw jej oczach tę zmysłową drapieżność.Nic jednak niepowiedział.Sięgnął po fiasco i napełnił kieliszki czerwonymwinem.Przez chwilę milczeli.Silvana, jakby nagle przestałainteresować się swym towarzyszem, utkwiła spojrzenie wjakimś odległym punkcie.Twarz jej niespodziewaniespoważniała, a wokół ust pojawił się wyraz gorzkiegozniechęcenia. Czy pani nie czuje się zbyt dobrze? spytał.Drgnęła, jakby zbudzona z głębokiego snu.Uśmiechnęła się zpewnym wysiłkiem. Nie, nie, czuję się znakomicie.Bardzo tuprzyjemnie, prawda? Tak.Bardzo przyjemnie powtórzył ale może pani maochotę już wracać?Zawahała się. Chyba ma pan rację, trzeba wracać.Robi sięchłodno, a ja nawet nie wzięłam ze sobą swetra. W każdej chwili służę pani swoją marynarką. Nie, nie, dziękuję.W wozie nie zmarznę.Chodzmy.Skinął na kelnera i zapłacił.Kiedy stanęli przy popielatym mercedesie, powiedziała jakbytrochę zawstydzona. Czy mógłby pan poprowadzić? Oczywiście.Jeżeli pani sobie życzy. Bardzo proszę.Usiadł za kierownicą, a Silvana ulokowała się koło niego.Ostrożnie zjeżdżał w dół serpentyną.Był zamyślony.Niewiedział właściwie co się stało, ale ten beztroski, wesołynastrój, który im towarzyszył na początku wycieczki, znikł bezśladu.W pewnym momencie uświadomił sobie, że Silvanadrży. Co pani jest? Zimno? Dam pani marynarkę. Nie, nie, nie trzeba.Dziękuję.To zaraz przejdzie. yle się pani czuje? To zaraz przejdzie powtórzyła niecierpliwie. Proszęjechać prędzej. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęłaoczy.Rzeczywiście po paru minutach jakby się trochęuspokoiła.Oddychała równiej i już się nie trzęsła.Wolski nie bardzo wiedział, co ma myśleć o tym wszystkim.Był zdenerwowany.Naciskał gaz i marzył o tym, żeby jaknajprędzej znalezć się w swoim hotelowym pokoju.Nie znosiłtakich niewyraznych sytuacji.W mieście musieli zwolnić.Znowu korki.Znowu trzeba byłokombinować, żeby znalezć ala mercedesa kawałek wolnegomiejsca. Mam do pana ogromną prośbą. Słucham? Chciałabym, żeby pan przyszedł do mnie, do domu.Teraz,zaraz.Spojrzał na zegarek.Dochodziła dziesiąta. Jest pózno powiedział. Nie wiem, czy to wypada.Nie wiem, jakby się nato zapatrywał pani mąż.Roześmiała się głośno, prawie histerycznie. Ależ ja niemam żadnego męża.Mieszkam sama, zupełnie sama.Rozumiepan? Zupełnie sama.W ogromnym.strasznym mieszkaniu.Proszę, niech mi pan nie odmawia.Proszę. Ależ. próbował się bronić Wolski. Pani niezbytdobrze się czuje.Odwiozę panią do domu i zobaczymy się jutroczy pojutrze. Nie, nie.dzisiaj nie chcę być sama.Właśnie dzisiaj.Wpiła się w jego ramię drżącymi palcami. Boję się dodałaciszej. Bardzo się boję. Czego się pani boi? Nie wiem czego, ale się boję.Nie chcę być samą.Błagampan. Gdzie pani mieszka? Na Paolo Frisi.Na Parioli. Bardzo wątpię, żebym znalazł tę ulicę. Będę panu mówiła, jak jechać.Wąska uliczka zbiegała w dół wśród drzew i kolorowychkwiatów.Tarasy były mikroskopijnymi ogrodami, a pnącerośliny, jak puszyste, zielone dywany, pokrywały ścianydomów.Gdzieniegdzie rdzawą plamą wystrzelał w góręzeschnięty cyprys albo płaską koroną kołysała pinia.Zatrzymali się przed marmurowym portykiem, obrośniętymwinem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]