[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu i owdzie leżała kość biała.Około południa stanęli w dębinie zielonej, gdzie i pasza dla koni była obfita, iwoda blisko - dla wypoczynku.Tu zsiadłszy, wszyscy pokładli się w cieniu, akto co miał, spożywał.Sambor dobył białego kołacza Jagi, popatrzał nań ischował - głodnym być wolał, niż go stracić.był to kołacz domowy!Słońce jak wczoraj dopiekało, najmniejszy prawie powiew wiatru nie ochładzałskwaru.Naokół znowu nic więcej widać nie było, jeno lasy i gęstwiny, łąki imoczary.Gdzieniegdzie w kotlinie leżało jezioro jasne, lśniące jak oko, zdającsię przyglądać krajowi, nad nim jak rzęsy sterczały trzciny i jak brwi pasy lasówstały.W pół dnia wszystkie nawet ptastwo ucichło, brzęczały tylko koniki ipolatywały bąki, milczenie wielkie do snu kołysało.Smerda drzemał, Hengobrwi ściągnąwszy coś rachować się zdawał, gdy Sambor w dali głos ludzkiposłyszał.Nie widać było nikogo, uszu jednak dolatywało śpiewanie powolne, które sięcoraz zbliżało.Cichy to był i stłumiony śpiew, drżącym nucony głosem samemusobie, brzęk jakby poruszanych strun mu towarzyszył.Słów jeszcze nie mogłopochwycić ucho, ale nuta była żałosna, grobowa, smętna.Wszyscy ciekawie oczy zwrócili ku brzegowi rzeki, skąd się głos zdobywaćzdawał.29Dołem, wybrzeżem piaszczystym szedł starzec ślepy, mały go chłopakprowadził.Wlókł się z wolna, w ręku trzymał gęślę, po strunach jej przebiegającręką drżącą.Smerda, który się przebudził, ujrzawszy go z góry, zawołał:- Bywaj tu, stary!Zlepiec się zatrzymał, z wolna głowę podniósł i oczy białe, krwawymiobwiedzione powiekami.- Bywaj tu, stary, chodz, spocznij - powtórzył smerda - placka przełamiemy ztobą i posłuchamy pieśni.Zpiewak struny przebiegać zaczął palcami, ale pieśń się przerwała.Stanął,myślał, potem chłopcu dał znak kijem i ku wzgórzu iść zaczęli.- Dokąd idziesz, stary? - spytał smerda.- Albo wiem? - po świecie.- rzekł oślepły - z pieśniami idę od chaty do chaty.To mówiąc miejsce, na którym stał, począł kijem obmacywać i ostrożnie osunąłsię na ziemię.Gęślę złożywszy na kolanach, dumał.Pomilczawszy nieco, jakbyżycie jego pieśnią być musiało, jakby mu ona nie wylewając się z piersinabrzmiewała w nich, jakby mu była tchnieniem.bez którego ostać się niemógł, niezrozumiale, cicho, sam sobie nucić zaczął.Milczeli wszyscy.Jeden z pachołków dobył z torby placek i położył go narękach starego, który, powoli do ust zaniósłszy, gryzć począł.Chłopak, który gowodził, poszedł do rzeki garnuszkiem zaczerpnąć wody.Sambor siadł przy nim.- Stary Słowanie - rzekł - na noc.zajdzcie do Wiszowego dworu.tam wasugoszczą radzi.- Na noc? do Wiszowego dworu? nie moimi nogami - rzekł ślepiec - nogi stare istarte.Dybię nimi powoli.jak ślimak się wlokę.A co ujdę kawał drogi, siąść ispocząć każą nogi.A do Wisza, do starego, daleko.daleko.- Przecie wy tam zajdziecie - mówił Sambor - a gdy u wrót staniecie,pozdrówcie ich tam od tego, co dziś ich pożegnał.- Wy z Wiszowej zagrody? - spytał stary - a któż z wami, a wielu.czuję ludzidokoła.Chociaż oczy nie widzą.Wtem smerda wtrącił:- Kneziowscy ludzie.hej! do grodu jedziemy, do stołba.I ten z nami.A wybyliście na grodzie?- Dawniej.dawniej! - rzekł stary - teraz tam nie ma po co.Tam mieczykiśpiewają i żelazo gra.Pieśni słuchać nie ma czasu.Westchnął.- A po co kneziowi pieśń? - zawołał smerda.- To babska rzecz.- A wojna.wojna - jakby sam do siebie mówił ślepy Słowan - wojna, dzikichzwierząt sprawa.Póki obcy duch nie zawiał na Polany, orali ojcowie i śpiewali, ibogów chwalili w pokoju, oręża nie potrzebowali, chyba na zwierza.Smerda się rozśmiał.- Eh-e - rzekł - nie te to czasy!- Nie te święte czasy, co bywały - ciągnął śpiewak ślepy - nie te czasy, gdy u nasgęśli bywało więcej niż żelaza, a śpiewu niż płaczu.Dziś ślepy gęślarz lasom30pieje, a słuchać go nie ma komu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]