[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawdza DNA każdego żywiciela, porównując je z jakimś zestaweminstrukcji, który został mu wkodowany.Jeśli wszystko pasuje, zmienia się w prawdziwegowirusa Ebola; jeśli nie, to przenosi się na kolejnego żywiciela.I tak dopóki nie znajdzie tego,kogo szuka.Kendrick był spokojny, rozluzniony.Znał Jacka Franklina.Ten człowiek nie zaszedłna sam szczyt, dając sobą bezkrytycznie manipulować.Miał zwyczaj reagować inaczej niżludzie wokół niego.Jeśli chciało się, by pozostał spokojny, najlepiej było wpaść przy nim wpanikę, a jeśli próbowało się go zdenerwować.Kendrick westchnął.Zamrugał oczami.Zdawało się, że zaraz zaśnie.- Jack - odezwał się - Karl Litt stworzył wirusa, którego można zaprogramować.Zabójczego wirusa.Nie trzeba się zbliżać do celu.Sam wirus jest zabójcą: niewidzialnym,cichym, nie do zatrzymania.Jeśli tylko będziesz oddychał, on cię znajdzie.Prezydent podniósł karafkę.Ramiona opadły mu po bokach, w jednej ręce trzymałszklankę, a w drugiej butelkę whisky.Nie wykonał żadnego ruchu, żeby zbliżyć do siebie obaprzedmioty.Z napiętą twarzą obszedł wokoło stolik kawowy i osunął się na sofę.- Skąd pochodziło DNA?- Jest mnóstwo możliwości.Zostawiamy DNA wszędzie.Jeśli szpitale nie pobierajągo z naszych żył, zostawiamy je na używanych przez nas grzebieniach, dotykając językiemkleju na kopertach.Nieważne.Jakoś je zdobył.I to wystarczająco dużo, żeby zamordowaćdziesięć tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci.- Czy to są ludzie, których on zna? Osobiście?- Mało prawdopodobne.- A więc dlaczego? Dlaczego miałby zrobić coś takiego?- Bo może.Kiedy już świat uwierzy, że Litt jest w stanie wybierać ludzi na chybiłtrafił i przeznaczać im tak brutalną śmierć oraz że może to robić bezkarnie, nie sądzisz, żewtedy ludzie zrobią wszystko, by go zadowolić? Może w ten sposób szantażować całe kraje.Może zażądać wszystkiego: stu miliardów dolarów, miliona ludzi do niewolniczej pracy,wszystkiego.Losowa, wybiórcza śmierć.Może przypaść każdemu, wszędzie.To jest boskawładza.Prezydent potrząsnął ponuro głową.- Dziesięć tysięcy obywateli amerykańskich?- Na początek.- Boże, miej litość.- Mmmm.- Pociągnął z fajki, po czym obrócił ją dookoła, aby przyjrzeć sięsepiolitowemu wizerunkowi Boga według Michała Anioła, pozwalając pasemkom dymuulatywać leniwie spomiędzy półotwartych warg.Po minucie nachylił się i ostrożnie położyłfajkę na stole.- Ale my nie powinniśmy okazać litości.- Co masz na myśli?- Muszę ci pokazać coś jeszcze.- Przesunął palcem po wskazniku dotykowymlaptopa, zadowolony, że ręka przestała mu się trząść.Nazwiska zaczęły się przewijać.Prezydent przesunął się na brzeg kanapy, nachylając się, by lepiej widzieć.Kendrickspowolnił przewijanie, zatrzymał, a potem cofnął.Znowu zatrzymał.Prezydent wydał gwałtowny dzwięk, taki, jaki wydaje ktoś, kto widzi wypadek.Złapałza monitor laptopa.Plastik zatrzeszczał, kiedy prezydent ścisnął go tak mocno, że aż zbielałymu palce.Kendrick niemal czuł, jak nagrzewa się powietrze wokół niego.Na monitorze widniały trzy nazwiska, białe litery na czarnym ekranie.Ich format itreść była podobna do pozostałych 9997 nazwisk.Ale to właśnie one i tylko one miałyprzypieczętować los Litta.Kendrick podejrzewał, że pierwsze z nich - John Thorogood Franklin zamieszkałyprzy 1600 Pennsylvania Avenue, Waszyngton, DC - samo w sobie znaczyło niewiele dla tegoczłowieka.Miał w sobie dość siły, by poświęcić życie, gdyby zaszła taka potrzeba.To dwakolejne nazwiska miały wpłynąć na prezydenta: Pierwszej Damy i ich jedenastoletniego syna,chłopca tak kochanego i hołubionego przez ojca, że media - dosyć trafnie - uznały, iż to onwygrał dla ojca wybory.Dzięki niemu bowiem John Franklin okazywał tak wielkieprzywiązanie do rodziny, od dawna niewidziane u głowy państwa.Prezydent długo patrzył na ekran ze zmarszczonym czołem.Gdyby nie unoszące się iopadające w ciężkim oddechu ramiona, można by uznać, że zmienił się w kamień na widokwstrętnej meduzy i jej wężowych loków.Kiedy się wreszcie poruszył, z jego twarzy zniknęłystrach i obrzydzenie, znaczące jego rysy od momentu, gdy rozpoczął się pierwszy film.Uczuć, które pojawiły się na ich miejsce, nie sposób było pomylić z niczym innym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]