[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jego obsesja, jego pasja.Pasja, którą przesiąkł doszpiku kości.- Sprawiedliwość - zauwa\ył gorzko Ben.- To słowo niewiele znaczy w świecie kapita-łu.- Ty się w tym świecie dusisz.Powoli się dusisz, tak jak on to przewidział.- Tak, ale mo\na umrzeć znacznie szybciej.Właśnie się o tym przekonałem.- Opowiedz mi o szkole, w której uczyłeś.Peter mi powiedział, \e uczyłeś.W NowymJorku, prawda? Byłam tam tylko dwa razy.Pierwszy raz jako młoda dziewczyna, drugi - du\opózniej, na konferencji medycznej.- Tak, uczyłem w Nowym Jorku, ale był to Nowy Jork, którego turyści nigdy nie oglą-dają.Słyszałaś mo\e o Wschodnim Nowym Jorku? To taka dzielnica.Niewielka, najwy\ejkilka kilometrów kwadratowych.Mieszkają tam najbiedniejsi.Kilka salonów samochodo-wych, kilka winiarni, kilka knajp z wódką i papierosami, kilka kantorów.Obwód siedemdzie-siąty piąty.Policjanci, którzy mieli pecha, i których tam przydzielono, nazywają go siedem-dziesiątką piątką.Za moich czasów w siedemdziesiątce piątce doszło do ponad stu zabójstw.Nocami człowiek czuł się tam jak w Bejrucie.Do snu usypiała cię kanonada.Straszne miej-sce, pełne rozpaczy.Większość nowojorczyków spisała je na straty.- A ty tam uczyłeś.- Tolerowała je Ameryka, najbogatszy kraj świata.Uwa\ałem, \e to wstrętne.Soweto toprzy Wschodnim Nowym Jorku cudowne Hawaje.Tak, oczywiście, prowadzono tam jakieśakcje dla najubo\szych, ale panowało milczące przekonanie, \e to bez sensu. Biedni zawszebędą wśród nas".Nikt ju\ tego nie powtarzał, ale święcie w to wierzono.Zamiast mówić obiedakach, mówili o przekształceniach strukturalnych" o wzorcach zachowania społeczne-go", bo oni, ci z klasy średniej, mieli się świetnie.No to się postawiłem.Oczywiście wiedzia-łem, \e świata nie zmienię; nie byłem a\ tak naiwny.Ale powiedziałem sobie, \e jeśli uda misię uratować chocia\ jednego dzieciaka, mo\e dwóch, mo\e trzech, to będzie ju\ coś.- I uratowałeś?- Mo\liwe.-Nagle poczuł, \e ogarnia go straszliwe zmęczenie.-Mo\liwe.Ale nie zdą-\yłem ju\ tego sprawdzić.Nie mogłem - dodał z odrazą.- Zamawiałem wtedy suflety z tru-flami w Aureole i piłem cristala z klientami.- Taka zmiana musiała być dla ciebie szokiem - powiedziała łagodnie Liesl.Słuchała gobardzo uwa\nie, mo\e po to, \eby choć na chwilę zapomnieć o swoim bólu.- Koszmarnym.Ale wiesz, byłem w tym znakomity! Te wszystkie gierki, ta celebra, terytuały, to umizgiwanie się do klientów: miałem to we krwi.Jeśli chciałabyś poznać kogoś,kto nie zaglądając do menu, zamawia najdro\sze potrawy w najdro\szej restauracji w mieście,nie znalazłabyś faceta lepszego ode mnie.No i robiłem wszystko, \eby skręcić sobie kark.Rekreacyjnie, rzecz jasna.Uwielbiałem sporty ekstremalne.Wspinałem się w VermillionCliffs w Arizonie.śeglowałem solo po Bermudach.Latałem na paralotni nad Przełęczą Ca-merona.Courtney, moja była dziewczyna, mówiła, \e chcę się zabić, ale to nieprawda.Robi-łem to, \eby \yć, \eby czuć, \e \yję.- Pokręcił głową.- Głupio to teraz brzmi, co? Rozrywkipró\nego, bogatego szczeniaka, który nie widzi powodu, \eby zwlekać się rano z wyra.- Mo\e robiłeś to dlatego, \e wyrwano cię z twojego naturalnego środowiska?- To znaczy z jakiego? Nie wiem, czy zbawianie zatraconych dusz w Nowym Jorku by-ło moim \yciowym powołaniem.Po prostu nie wiem.Nie zdą \yłem się o tym przekonać.- Jesteś jak \agiel - szepnęła ze smutnym uśmiechem Liesl.- Jak Peter.Szukasz wiatru.- Wiatr mnie znalazł, i to monsun, cholera.Pół wieku temu jacyś ludzie uknuli spisek.Minęło pięćdziesiąt lat, a oni wcią\ zabijają, gustując w tych, których najbardziej kocham.Prze\yłaś kiedyś sztorm? Sama, w małej krypie na środku morza? Nie przypuszczam, dlategopowiem ci, \e pierwszą rzeczą, którą się wtedy robi, jest ściągnięcie \agla.- Teraz? Uwa\asz, \e to jakieś wyjście? - Nalała mu odrobinę brandy.121- Nie wiem.Nie wiem nawet, jakie są wyjścia.Ty i Peter myśleliście o tym dłu\ej ni\ja.Do jakich doszliście wniosków?- Ju\ ci mówiłam.śadnych konkretów, niemal same domysły.Peter przeczytał stosksią\ek o tamtych czasach.1 to, czego się dowiedział, bardzo go przybiło.Podczas drugiejwojny światowej wszystko było jasne: ci są zli, ci dobrzy, mimo to istnieli tacy, którzy mielina ten temat zupełnie inne zdanie.Działało wówczas wiele korporacji, które postawiły sobieza cel utrzymanie płynności finansowej, i to za wszelką cenę.Niektóre widziały nawet wwojnie okazję do pomno\enia zysków.Zwycięzcy nie poradzili sobie ze spuścizną tej po-dwójnej gry.Zresztą tak jest dla nich wygodniej.- Jej ironiczny uśmiech przypomniał mu za-piekłą wściekłość, kipiący gniew brata.- Dlaczego?- Zbyt wielu amerykańskich i brytyjskich przemysłowców mogłoby zostać schwytanychi postawionych przed sądem za współpracę z wrogiem, za kolaborację.Lepiej zmieść śmiecipod dywan.Zadbali o to bracia Dullesowie.Tropić kolaborantów? Jak by to wyglądało? Za-tarłyby się granice między dobrem i złem, runąłby mit o niewinności aliantów.Wybacz, \emówię tak niejasno.Niektóre Z tych historii słyszałam tyle razy, \e.Pewien młody prawnikz Departamentu Sprawiedliwości miał odwagę wygłosić przemówienie na temat kolaboracjiamerykańskich biznesmenów z nazistami.Natychmiast wyrzucono go z pracy.Po wojnie uka-rano niemieckich przemysłowców, tylko niektórych rzecz jasna.Tych największych nie tknię-to nawet palcem.Po co ścigać ludzi, którzy robili interesy z Hitlerem - ba! Którzy Hitlerastworzyli - skoro teraz z radością robią interesy z Ameryką? Kiedy pod naciskiem nadgorli-wych oficjeli z Norymbergii kilku z nich skazano na więzienie, J.McCloy, wasz WysokiKomisarz, natychmiast złagodził im wyrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]