[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vanyel zaniknął oczy, zatraciwszy się bez reszty w pięknym brzmieniu zani-kającego głosu.Gdy je otworzył, ujrzał przed sobą Rolfa z szatańskim uśmiechemna twarzy. Jesteś rzekł srogim tonem okrutnym człowiekiem, Rolfie Dawson. Och, wiem o tym zarechotał staruszek. Wszak nikomu to nie wadzi,że i wnętrze wozu jest urządzone tak, jak gdyby było nastrojone.To jeden z po-wodów, dla których te lutnie do nauki gry brzmią tutaj tak dobrze.Ale ta cytrazabrzmi świetnie nawet w wychodku. No cóż, mam nadzieję, że jesteś przygotowany na ciężką pracę odparłVanyel, chwytając skórzany pokrowiec i starannie pakując do niej swą nową cytrę. Bo gdy zabiorę ją do Przystani i usłyszy ją bard Breda, to natychmiast wyśleza tobą psy gończe, aby cię odnalazły i sprowadziły do stolicy.Rolf zarechotał jeszcze głośniej. A jak ci się wydaje, dlaczego ją dla ciebie wyciągnąłem i pozwoliłem wy-próbować? Załatwisz za mnie połowę roboty, heroldzie Vanyelu.Mając przed-stawicieli takich jak ty i ta dama nie będę musiał siedzieć bezczynnie całymitygodniami, czekając razem z innymi lutnikami na swoją kolejkę do KolegiumBardów.Teraz Vanyel nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Jesteś wielkim okrutnikiem.No, a teraz możesz oznajmić mi najgorsząnowinę. To znaczy?Poczuł ukłucie, wspominając tęsknie swą niegdyś pełną kiesę.Ale na cóż in-101nego miałby wydawać pieniądze? Ile ci jestem winien?Vanyel zamknął za sobą drzwi swej sypialni i oparł się o nie plecami, wcią-gając pierwszy swobodny haust powietrza od momentu, kiedy tego ranka opuściłpokój. Bogowie! wycharczał. Mój azyl, nareszcie! Witaj, Medrenie.Och,przyniosłeś wino.dziękuję ci.Bardzo mi go potrzeba.Chłopiec podniósł głowę znad swej nowej lutni, w której stroił właśnie nowestruny.Moment podarowania mu tego instrumentu był dla Vanyela jedną z tychniewielu chwil nie skażonej niczym radości, której tak rzadko doświadczał ostat-nimi czasy; a reakcje chłopca warta była dziesięciokrotnej ceny, jaką Vanyel za-płacił za lutnię.Medren wyszczerzył zęby. Matka? To dziś rano odparł Vanyel, odepchnąwszy się rękami od drzwi, i skie-rował się prosto do stolika przy siedzisku w niszy okiennej, gdzie czekał na niegochłodny dzban wina przyniesiony przez Medrena. Przysięgam, goniła za mnąpo całym zamku, z błyszczącymi oczami i kipiącą w żyłach żądzą.Biedna Melenna.Bogowie.Ona doprowadza mnie do szaleństwa, ale nie po-trafię jej skrzywdzić.Przysporzyłem innym już tyle cierpienia, że więcej znieśćnie potrafię. I z żądzą w. Medrenie! przerwał mu Vanyel. Obmawiasz własną matkę!.sercu dopowiedział chłopiec przymilnym tonem. I co zrobiłeś? Wziąłem kąpiel odparł psotnie Vanyel. Wziąłem bardzo długą kąpiel.A gdy już wyszedłem z łazni, okazało się, że dała za wygraną. Więc jeśli to nie była matka, to kto cię ścigał tym razem? Lord Withen.W sprawie wielkiego sporu o owce.Mekeal chce zatrzymaćje na łące aż do wiosennej strzyży, a ojciec natychmiast, jeśli nie jeszcze wcze-śniej, przywrócić tam roczne bydło. Vanyel jęknął i chwycił się za głowę.Gdyby nie to, że kiedy zamykam za sobą te drzwi, zostawiają mnie w spokoju.o bogowie, na granicy panował mniejszy zamęt!Na ściankach dzbana perliły się kropelki wody; gdy Vanyel wziął go do ręki,spłynęły. Ktokolwiek przyjmie cię na swego protegowanego, będzie błogosławił twątroskliwość, synu. Nalał sobie kielich wina i sącząc je pomału, stanął nad Me-drenem siedzącym przy oknie.Zarówno wewnątrz pokoju, jak i na zewnątrz żadennajsłabszy nawet powiew wiatru nie wprawiał w ruch nieruchomego powietrzai zdawało się, że nawet ptaki rozgrzane słońcem zapadły w leniwą drzemkę. Instrument wciąż ci się podoba?102Medren zdecydowanie skinął głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]