[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po-czuł podmuch zimnego powietrza, trzasnął cię\ką zasuwą, pociągnął za uchwyt i drzwi sięotworzyły.Rampa, za rampą wąska uliczka, zastawiona pojemnikami na śmieci.Zeskoczył na zie-mię i słysząc w oddali zawodzenie stra\ackich syren, zniknął w ciemności.Dwadzieścia minut pózniej wszedł do foyer wysokiego, nowoczesnego i nijakiego ame-rykańskiego hotelu po drugiej stronie Stadtparku nad Dunajem.Przeciął go szybkim, zdecy-dowanym krokiem stałego bywalca i wsiadł do windy.Chwilę pózniej zapukał do drzwi pokoju numer 1423.Drzwi się otworzyły.Anna Navarro była świetlistopiękna nawet we flanelowej koszuli nocnej i bez makija\u.- Chyba dojrzałem do współpracy - powiedział.Zrobiła mu drinka: maleńka buteleczka szkockiej, maleńka buteleczka wody mineralneji kilka maleńkich kostek lodu z maleńkiej lodówki w powitalnym barku.Była jeszcze powa\-niejsza i konkretniejsza ni\ podczas przesłuchania na policji.Na koszulę narzuciła biały fro-towy szlafrok.Miała iść spać i obecność obcego mę\czyzny w ciasnym hotelowym pokojumusiała ją krępować.Ben przyjął poczęstunek z prawdziwą wdzięcznością.Szkocka była wodnista - widać,panna Navarro nie przepadała za trunkami - lecz bardzo potrzebował dawki alkoholu i whiskyszybko zrobiła swoje.Nie licząc sofy, łó\ka i du\ego fotela, w pokoju nie było na czym usiąść.Usiadł sofie,ona na brzegu łó\ka, dokładnie naprzeciwko niego, ale zaraz przeniosła się na fotel, któryprzysunęła bli\ej sofy.Okno przypominało obraz jakiegoś pointylisty.Na dole oświetlony neonami Wiedeń, nagórze czarne, upstrzone gwiazdami niebo.Pochyliła się w fotelu i skrzy\owała nogi.Była na bosaka.Miała szczupłe, delikatne,wysoko sklepione stopy i pomalowane paznokcie.- Więc mówi pan, \e to ten sam człowiek? - spytała bez dawnej szorstkości w głosie.Ben wypił łyk szkockiej.- Na sto procent.Nigdy nie zapomnę jego twarzy.Anna westchnęła.- A ja myślałam, \e cię\ko go raniłam.Z tego, co wiem, jest bardzo niebezpieczny.Tam, przed domem Lenza, pokazał, co potrafi.Cztery strzały, czterech policjantów.On jestjak prawdziwa maszyna do zabijania.Miał pan szczęście.Poza tym inteligentnie się pan za-chował.Wyczuł pan, \e coś jest nie tak, wysłał pan przodem portiera i zyskał czas na uciecz-kę.Dobra robota.Ben skromnie wzruszył ramionami.Ten nieoczekiwany komplement sprawił mu du\ąprzyjemność.- Słyszała pani o nim?- Czytałam jego akta, ale są niekompletne.Mieszka w Anglii, najprawdopodobniej wLondynie.- Anglik?- Były pracownik wschodnioniemieckiej Stasi.Ich agenci byli świetnie wyszkoleni.I184 najbezwzględniejsi z bezwzględnych.Ale ju\ dawno dla niech nie pracuje.- Co on tam robi?- W Anglii? Któ\ to mo\e wiedzieć? Mo\e jak większość kolegów po fachu ukrywa sięprzed niemieckimi władzami.Problem w tym, \e nie wiemy nawet, czy jest tylko najemni-kiem czy pracuje dla jakiejś organizacji.- Jak się nazywa?- Vogler.Hans Vogler.Pewnie ma tu coś do załatwienia.Nie coś, a kogoś, pomyślał odrętwiały Ben.Mnie.Będę następny.- Mo\e pracować dla jakiejś organizacji?- Mówimy tak o kimś, kogo jeszcze nie rozgryzliśmy.- Zciągnęła usta.- Pan te\ mo\epracować dla jakiejś organizacji i bynajmniej nie chodzi mi o Fundusz Kapitałowy Hartmana.- Aha.Nadal mi pani nie wierzy.- HMm, więc kim pan tak naprawdę jest? Co pan knuje?- Chryste! - warknął wzburzony.- Niech mi pani tylko nie mówi, \e mnie nie prześwie-tliliście!Przeszyła go wzrokiem.- Znamy jedynie kilka faktów, których nie da się ze sobą logicznie powiązać.W Zury-chu spotyka pan starego znajomego, który próbuje pana zabić.Znajomy ginie, jego ciało zni-ka.Potem przyje\d\a pan nielegalnie do Szwajcarii.Jeszcze potem pańskie odciski palcówznajdujemy w domu bankiera nazwiskiem Rossignol, który, jak pan twierdzi, nie \ył ju\, gdypan tam dotarł.Ma pan broń, ale nie chce pan powiedzieć, jak ją zdobył i po co.Ben słuchał, pozwalając się jej wygadać.- Po co spotkał się pan z synem tego nazisty?Ben szybko zamrugał, nie wiedząc, czy mo\e być z nią do końca szczery, ale zanimzdą\ył odpowiedzieć, agentka zadała mu kolejne pytanie:- Co Lenz ma wspólnego z Rossignolem? Wytłumaczy mi pan?Dopił whisky.- Mój brat.- Ten, który zginął cztery łata temu?- Te\ myślałem, \e zginął, ale on się tylko ukrywał.Zcigali go niebezpieczni ludzie.Niewiedział, kim są, ja te\ nie wiem.Przemysłowcy, którzy zało\yli jakąś organizację, ich na-stępcy, mo\e ktoś wynajęty przez CIA, a mo\e zupełnie ktoś inny.Tak czy inaczej, mój bratznalazł listę nazwisk.Jej karmelowe oczy zrobiły się wielkie jak spodki.- Nazwisk?- Tak, bardzo starą.Dostała rumieńców.- Gdzie ją znalazł?- W archiwum pewnego szwajcarskiego banku.- Banku?- Tak.To lista zarządu korporacji zało\onej w ostatnich dniach drugiej wojny świato-wej.- Jezu Chryste.- szepnęła.- A więc to jest to.Ben wyjął z kieszeni zło\oną na czworo kartkę.- Przepraszam, jest trochę brudna.Trzymałem ją w bucie, \eby nie wpadła w ręce ludzitakich jak pani.Rozło\yła ją, przebiegła wzrokiem i zmarszczyła czoło.- Max Hartman? Pański ojciec?- Niestety.- To on powiedział panu o tej korporacji?- A skąd.Mój brat.185 - Przecie\ pański ojciec był więzniem.- No właśnie.Dochodzimy do pytania za sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów.- Czy hitlerowcy nie robili im przypadkiem jakichś tatua\y albo.- W Auschwitz tak, w Dachau nie.Zdawało się, \e Anna go nie słucha.- Bo\e - szeptała trochę do niego, trochę do siebie.- Te tajemnicze zabójstwa.Oniwszyscy tu są.Rossignol, Prosperi, Ramago, wszyscy, co do jednego.Na mojej liście kilkunazwisk brakuje.Niektóre się powtarzają, ale.- Podniosła wzrok.- Czego chciał się pan do-wiedzieć od Rossignola?O co jej chodziło?- Myślałem, \e powie mi, kto zamordował mojego brata.I dlaczego.- Ale zanim go pan odwiedził, zamordowano jego.- Na to wygląda.- Próbował pan tę Sigmę odnalezć? Zbadać jej historię?Kiwnął głową.- Próbowałem, ale nic z tego nie wyszło.Z drugiej strony, nie wiem, mo\e nigdy nieistniała.- Widząc, \e Anna go nie rozumie, dodał: - Oficjalnie.Mo\e to tylko przykrywka, fa-sada.- Fasada czego?Pokręcił głową.- Nie mam pojęcia.Choćby czegoś, w czym maczał palce nasz wywiad.- Opowiedziałjej o podejrzeniach Lenza.- Nie, to mało prawdopodobne.- Dlaczego?- Niech pan nie zapomina, \e ja te\ pracuję dla rządu.Biurokracja jest dziurawa jak sito.Gdyby zamordowali tylu ludzi, byłyby przecieki.- Więc jak się to wszystko ze sobą łączy? Nie licząc oczywistych faktów, rzecz jasna.-Nie jestem pewna, co mogę panu powiedzieć.- Proszę posłuchać - odparł z naciskiem.- Jeśli mamy dzielić się informacjami, jeślimamy sobie wzajemnie pomagać, nie mo\e pani niczego przede mną zatajać.Musi mi panizaufać.Wahała się chwilę i skinęła głową.- Po pierwsze, ludzi ci nie są i nigdy nie byli biedakami.Proszę mi wierzyć, \aden znich do ubogich nie nale\ał.Jedni obnosili się ze swoim bogactwem, a inni, ci, którzy \yliskromnie, mieli w banku tony pieniędzy.- Pokrótce streściła mu przebieg śledztwa.- Jeden z nich pracował dla Charlesa Highsmitha, tak? A więc są tu i krezusi, i faceci,którzy dla nich pracowali, ich zaufani porucznicy.W czterdziestym piątym Allen Dulles do-kładnie ich prześwietlił, bo mieli grać razem, w jednej lidze, a on nie lubił, kiedy podwładnigo zaskakiwali.- Jasne - odrzekła - tylko gdzie jest odpowiedz na pytanie numer jeden: w co grali? Poco tę Sigmę zało\yli?- Mo\e wyjaśnienie jest bardzo proste [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl