[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekał.Niecałą minutę pózniej zobaczył rysującą się na tle snopu światła z pobliskiej latarnipostać starego in\yniera, który wyłonił się z mgły i deszczu.Starzec szedł wolno,niezdecydowanie, ale zarazem z jakąś bolesną determinacją, jakby spotkanie, na które zdą\ał,z jednej strony było mu nienawistne, a z drugiej bardzo go pragnął.To naprawdę nie miałosensu.Bray spojrzał w prawo.Tak jak się spodziewał, na ulicy nie było \ywego ducha; otrzeciej rano nikt nie spacerował po tej opuszczonej części miasta.Na wszelki wypadekzerknął jeszcze w lewo, a następnie ruszył przed siebie po pochyłości mostu.Rosjaninnadchodził z naprzeciwka.Trzymał się cienia, co było o tyle łatwe, \e trzy pierwsze lampynie świeciły się.Strugi deszczu siekły bruk.Stary in\ynier przystanął w połowie mostu i oparł ręce oporęcz, wpatrując się w wodę.Scofield zszedł z chodnika i zbli\ył się do starca od tyłu; szumdeszczu zagłuszył kroki amerykańskiego agenta.W lewej ręce, wsuniętej do kieszeni płasz-cza, ściskał okrągłe, płaskie pudełko o średnicy pięciu i grubości dwóch centymetrów,owinięte w wodoodporny kawałek plastiku.Z wierzchu pudełko było pokryte specjalnąsubstancją chemiczną, która po trzydziestu sekundach zanurzenia w wodzie zmieniała się wklej.Dzięki temu mogli mieć pewność, \e pudełko się nie zgubi, \e cały czas będzie tkwiło wmiejscu.Zawierało dowody: rolkę filmu i krą\ek taśmy magnetofonowej.Oba przedmiotyprzeznaczone były dla amsterdamskiej agentury KGB.- Płochaja nocz, staryj prijatiel - powiedział Bray za plecami Rosjanina, wyciągając zkieszeni pistolet.Stary in\ynier odwrócił się, zaskoczony.- Po co kontaktowaliście się ze mną? - spytał po rosyjsku.- Czy coś się stało?Zobaczył broń i urwał.Ale kiedy po chwili odezwał się ponownie, w jego głosie niebyło strachu, jedynie spokój.- Ano tak.Stało się.Nie jestem wam potrzebny.Na co czekasz, towarzyszu?Wyrządzisz mi ogromną przysługę.Scofield wbił wzrok w oczy starca; w nich tak\e nie było lęku.Patrzyły spokojnie,przenikliwie.Widział ju\ kiedyś takie spojrzenie.Odpowiedział po angielsku:- Spędził pan u nas sześć lat, ale, niestety, niewielki mieliśmy z pana po\ytek.Popełniliśmy błąd, licząc na pańską wdzięczność.Rosjanin pokiwał głową.- No tak, Amerykanin - rzekł.- Podejrzewałem coś takiego.Bo inaczej dlaczegozwoływano by nagle tę konferencję w Amsterdamie, zamiast najspokojniej w świeciezorganizować ją w Houston? Wywieziono mnie z Ameryki potajemnie i z obstawą, która tuna miejscu okazała się mało szczelna.Zmyliło mnie to, \e znal pan wszystkie szyfry,wszystkie hasła.I absolutnie bezbłędnie mówi pan po rosyjsku.- Taki mam zawód.A jaki jest pański?- Zna pan odpowiedz.Stąd pańska obecność tutaj.- Ale dlaczego?Stary człowiek uśmiechnął się ponuro.- O nie, niczego pan ze mnie nie wyciągnie prócz tego, co pan wie i tak.Ja wcale nie\artowałem, prijatiel.To będzie dla mnie prawdziwa przysługa.Pan jest moim listok.- Wybawieniem? Od czego?- Niewa\ne.Bray podniósł broń; krótka lufa zalśniła w deszczu.Rosjanin spojrzał na nią iwestchnął głęboko.W jego oczach znów pojawił się lęk, ale starzec nie powiedział ani słowa.Scofield z rozmysłem przyło\ył broń do policzka ofiary, tu\ pod jej lewym okiem.Stalzetknęła się z ciałem.Rosjanin zadygotał, ale zachował milczenie.Bray poczuł mdłości.Czy to nie wszystko jedno?Masz rację, Harry.Wszystko jedno.Zupełnie wszystko jedno.Trzeba dać nauczkę.Opuścił broń.- Zje\d\aj - powiedział.- Co.?- Słyszałeś.Uciekaj! KGB ma siedzibę na Tolstraat, tam gdzie giełda diamentów.Hasydzka firma Diamant Bruusteen.No ju\, zje\d\aj.- Nie rozumiem - wyszeptał Rosjanin.- Czy to jakaś sztuczka?- Zje\d\aj, do cholery! - wrzasnął Bray, dr\ąc na całym ciele.Stary in\ynier zachwiałsię; musiał przytrzymać się poręczy, \eby nie stracić równowagi.Potem odwrócił się i zacząłbiec niezdarnie przed siebie.- Scofield! - krzyknął Harry; stał na zachodnim końcu mostu, zagradzając Rosjaninowidrogę.- Scofield! Na miłość boską!- Puść go! - zawołał Bray.Albo zawołał za pózno, albo bębnienie deszczu zagłuszyło jego słowa.Usłyszał trzystłumione wystrzały i zobaczył z przera\eniem, jak starzec chwyta się za głowę i pada naporęcz.Harry znał swój fach.Podparł ciało, oddał jeszcze jeden strzał, mierząc w kark ofiary,po czym płynnym ruchem przerzucił trupa przez poręcz do wody.Czy to nie wszystko jedno?Masz rację, Harry.Wszystko jedno.Scofield odwrócił się i ruszył w stronę wschodniego krańca mostu.Wsunął pistolet dokieszeni; wydał mu się dziwnie cię\ki.Z tyłu za nim rozległ się tupot zbli\ających się kroków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]