[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego ranka wyglądała jak zimne, nieubłaganebóstwo, całkowicie obojętne na los nędznych stworzeń, które wegetują najego brzegach.W tym momencie dolina nie wydawała się Tamowi już takimnieprzyjaznym miejscem - jakby niedawne melancholijne myśli byłytylko chwilową chandrą.Może nikt nigdzie nie czuje się jak w domu?Odgarnął zwisające wierzbowe witki i zobaczył Baore'a, któryładował bagaże do łodzi.Olbrzym spojrzał spod opadającej na oczystrzechy włosów na nadchodzącego Tama.- Od dwóch dni dziób za głęboko siedzi w wodzie - oznajmił.-Musimy przenieść część ładunku na rufę.Tam skinął głową.Przez chwilę przyglądał się pracującemuBaore'owi, który niemal odzyskał już swą dawną sprawność.Tamdoszedł do wniosku, że rana ramienia przestała mu już dokuczać.Swymiwielkimi rękami Baore ze zdumiewającą szybkością i wprawą wiązał lubrozplątywał węzły.Nad rzeką niosły się głosy rybołówek i gołębi,krążących w powietrzu jak niesione wiatrem liście.- Baore? - rzekł Tam pod wpływem nagłego impulsu.-Wrócę z tobą zKmiecej Kotliny.Młodzieniec znieruchomiał na moment, a.potem umieścił jeden zworków na miejscu, owiązał go sznurem i mocno przymocował dopokładu.- Jeśli obaj wrócimy, Tamie, Fynnol nie popłynie dalej.Nie będziechciał samotnie wracać do domu.Wolę nie myśleć, jaki będzie zły.- Nie urodziliśmy się po to, żeby spełniać jego zachcianki.- Może ty nie - mruknął Baore - lecz co do mnie, to Fynnol jest innegozdania.Tam mimo woli westchnął.- Fynnol może robić, co chce, ale ja wrócę z Kmiecej Kotliny, tak jakplanowaliśmy.jeśli tego chcesz.- A co z tymi zbrojnymi, którzy nas szukają? Na pewno jadą starymtraktem.Tam spojrzał na krążące mewy.- Nie wiem, Baore.Możemy tylko zaczekać, aż nas miną i odjadą napołudnie.A potem wrócić na północ.Zgodnie z przewidywaniami Baore'a Fynnol nie ucieszył się, słyszącte wieści, chociaż nadal twierdził, że popłynie dalej z Cynddlem.Usiadłna dziobie, ponury i milczący, a rzeka łagodnie niosła ich na południe.Tam zajął swoje miejsce na rufie i patrzył na zielone głębiny rzeki,przeszywane przez włócznie słonecznych promieni.Od kiedy minęliwyspę z bystrzami po jednej, a gładką wodą po drugiej stronie, Taminaczej spoglądał na rzekę.Teraz wydawała mu się ciemną wstęgątajemnicy, wijącą się między wzgórzami.Urną zawierającą dusze dawnowymarłego ludu.Czy oni oddawali swoich zmarłych rzece? - zastanawiałsię.Czy w jej ciemnych głębinach złożono niezliczone pokolenia, abyponiosła je na południe, ku bezmiarowi oceanu?Inniseth zniknęło za zakrętem rzeki i znowu znalezli się na pustkowiu,a gęsty las porastał, oba brzegi i ciągnął się aż po wierzchołki wzgórz.Tam pomyślał, że ich wizyta w Inniseth wydaje się już snem.Jak takiemiejsce mogło w ogóle istnieć, tutaj, w samym sercu dziczy?Jednak Inniseth istniało z tego samego powodu co dolina.Ludzieprzybyli tam, uciekając przed wojnami na południu.Było schronieniem,choć już nie takim gościnnym jak niegdyś.Tam spojrzał na brzegi, gdzie potężne drzewa pochylały się nad wodą,jakby podziwiając swoje odbicia w jej lustrze.Samotna, szara mewapodążała za łodzią, zataczając szerokie kręgi.Z nadzieją spoglądała w dółi wydawała swe żałosne piski.To nie jest kraina ludzi, pomyślał Tam.Jesteśmy tu intruzami.Ranek upłynął jak woda, cicho i niespiesznie.Zaraz po południuFynnol wstał i zapomniawszy o złym humorze, odwrócił się dotowarzyszy.- Tam jest Oko Wynnd! - zawołał, wskazując w dół rzeki.W oddali Tam dostrzegł stromo wznoszące się brzegi, które łączyłysię, tworząc naturalny most.Pod nim znajdował się niemal idealnieokrągły prześwit - Oko Wynnd.Podobno w wąwozienie było żadnych skał ani innych przeszkód, lecz woda rwała nim zzatrważającą szybkością - a jeszcze prędzej przez same Oko.Prąd już nabierał rozpędu, jakby nagle zaczął się spieszyć, a rzekapoganiała go, szumiąc coraz głośniej.Tam chwycił wiosła, aby utrzymaćłódz dziobem do fali i na środku rwącego nurtu.Po chwili naparły na nich ściany wąwozu, a u ich podnóża wodabulgotała i tryskała, smagając ich nagłymi bryzgami.Tam walczyłzaciekle, starając się utrzymać kurs, bo gdyby łódz obróciła się bokiem donurtu, prąd natychmiast by ją wywrócił.Nad wąwozem wisiał wielkikamienny łuk, masywny i imponujący.Tam był pewien, że prześwit podnim ma co najmniej pięćdziesiąt kroków średnicy.Widział przezeń sporyodcinek rzeki, a kiedy znalezli się bliżej, nawet skrawek nieba.Ryk wody odbijał się echem od ścian i łódz mknęła naprzód zniewiarygodną prędkością.Pod mostem woda zdawała się wybrzuszać, ablask słońca malował ten wodny garb zielenią i bielą.Przelecieli podmostem, niczym wypuszczona z łuku strzała.Aódz chybnęła się najpierww prawo, a potem w lewo, zanim Tam odzyskał nad nią kontrolę.Po chwili wąwóz został w tyle i rzeka szybko zapadła w drzemkę,pomrukując i wzdychając.Fynnol odwrócił się z radosnym okrzykiem iuśmiechnął do towarzyszy.- Może wrócimy i powtórzymy to? - zapytał.Tam obejrzał się przez ramię na most, który naprawdę wyglądał jakwielkie oko, lejące strumień łez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]