[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było oczywiste, że należy do Ludu.Miał szerokieramiona i obszerną klatkę piersiową, szeroką twarz o wydatnych nozdrzach i ciężką szczękę.Kiedyś musiał być bardzo silny.Był potężnej budowy.Teraz jednak wyglądał nawymizerowanego i osłabionego, z twarzą poszarzałą i brudną, ze skórą luzno zwisającą napoliczkach, jakby od wielu dni nic nie jadł, z ciemnymi kołami pod zaczerwienionymi oczamio dzikim wyrazie.Mrugając, drżąc, z przerażonym wyrazem twarzy, podszedł niepewnie doJosepha, zatrzymał się parę stóp przed nim i padł na kolana. Oszczędzcie mnie! krzyknął, patrząc na stopy Josepha. Jestem niewinny! Niewinny! Nic ci się nie stanie, starcze.Spójrz na mnie.O, tak jest dobrze.Mówię, że nikt niezrobi ci krzywdy. Naprawdę jesteście Panem? spytał mężczyzna, jakby bał się, że Joseph okaże sięzjawą. Naprawdę. Nie wyglądacie jak inni Panowie, których widziałem.Ale mówicie ich językiem.Maciepostawę Pana.Z jakiego Rodu jesteście Panem? Z Rodu Keilloran. Keilloran powtórzył mężczyzna.Było oczywiste, że nigdy dotąd nie słyszał tegonazwiska. Jestem z Helikis wyjaśnił Joseph w języku Panów. To na południu. Po czym,przechodząc na język Ludu, rzekł: Kim jesteś i co tu robisz? Jestem Waerna z Domu Ludbrek. W domu nie ma już nikogo. Teraz nie.Już nie.Ale nigdy nie miałem innego domu.Mój dom jest tutaj, Panie.Kiedyinni odeszli, ja zostałem, bo gdzie mam odejść? Co mam robić?W brązowych, nabiegłych krwią oczach czaiła się bezradność. Zabili wszystkich Panów, a ja to widziałem.To było w nocy.Pan Vennek zginąłpierwszy, potem Pan Huist, Pan Seebod, Pan Graene i wszystkie żony, i dzieci.Wszystkich.Nawet psy.%7łony i dzieci musiały patrzeć, jak zabijano mężczyzn, a potem je także zabito.Vaniye to zrobił.Słyszałem jak mówi: Zabijcie wszystkich, żaden Pan nie może zostać przyżyciu.Vaniye był dla Pana Venneka jak syn.Wszystkich zabili nożami, a potem spalili ciałai podpalili dom.A pózniej odeszli, a ja zostałem, bo dokąd mam iść? To moje miejsce.Mojażona od dawna nie żyje.Moja córka też.Nie mam nikogo.Nie mogę odejść.Jestem jak tendom. Rzeczywiście jesteś jak Dom Ludbrek odparł Joseph, z trudem opanowując smutek,jaki go ogarnął.Starzec szczękał zębami.Kulił się w sobie i przeszywały go konwulsyjne dreszcze.Pewnie o mało nie zagłodził się na śmierć, pomyślał Joseph.Poprosił Tubylców oprzyniesienie jakiegoś jedzenia z wozu.Dwóch wozniców poszło i przyniosło wędzonemięso, suszone jagody i butelkę tubylczego wina mlecznej barwy.Waerna przyglądał sięjedzeniu z zainteresowaniem, ale też z wahaniem.Joseph pomyślał, że może jedzenieTubylców jest mu nieznane, ale przyczyna była zupełnie inna starzec nie jadł od tak dawna,że jego żołądek buntował się na samą myśl o jedzeniu.W końcu przeżuł kawałek mięsa ipociągnął ostrożnie łyk wina.Potem było już łatwiej, jadł spokojnie, bez łapczywości, jedenkęs po drugim, aż pochłonął wszystko.Policzki lekko mu się zaróżowiły.Najwyrazniej wracały mu siły.Spojrzał na Josepha irzekł, prawie we łzach: Jesteście bardzo dobrzy, Panie.Nigdy nie widziałem niedobrego Pana.Jak zabijalimoich, myślałem, że mi serce Pęknie. Zamilkł na chwilę, po czym odezwał się innymtonem: Dlaczego tu jesteście, Panie? To nie miejsce dla was.Niebezpiecznie tu. Tylko przejeżdżam przez tę okolicę.Jadę na południe, do mojego domu na Helikis. Ale jak chcecie to zrobić? Jeśli was znajdą, zabiją.Wszędzie zabijają Panów. Wszędzie? spytał Joseph, myśląc o Domu Keilloran. Wszędzie.Taki był plan i tak zrobili.Panowie Rodu Ludbrek i Rodu Getfen, wiem też oPanach z Rodu Siembri i słyszałem o Rodzie Fyelk, Rodzie Odum, Rodzie Garn.Taki bylplan, powstać przeciwko Wielkim Rodom Manzy, palić budynki, zabijać Panów.I widziałem,co się dzieje.Zrobili to.Nie żyją, wszyscy nie żyją we wszystkich Domach.Albo prawiewszyscy.Drogi zamknięte.Patrole rebeliantów wyłapują tych, co uciekli.Waerna znów drżał.Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.Joseph sam poczuł, jak ogarnia go straszliwa fala rozpaczy.Nie był przygotowany aż natakie rozczarowanie.Przez całą ucieczkę przez las miał nadzieję, że znajdzie ratunek w DomuLudbrek, co zakończy jego samotną tułaczkę i stanie się początkiem powrotu do domu irodziny, a dotarcie do sterty zgliszcz, gdzie nie ma nic poza popiołem, ruinami i starymsteranym człowiekiem, doprowadziło go na skraj duchowej równowagi.Walka o jejutrzymanie nie była łatwa.Zobaczył w duchu cały szereg spalonych i zniszczonych dworów,rozciągający się daleko na południe aż do Przesmyku i triumfujących Ludowychrewolucjonistów patrolujących wszystkie drogi, ostatnich żyjących Panów ściganych imordowanych jeden po drugim.Spojrzał na Ulvasa i przemówił w języku Tubylców: On mówi, że wszystkie Domy w całej Manzie zostały zniszczone. Może tak nie jest, Panie Josephie odparł łagodnie Tubylec. A jeśli tak? Co mam zrobić, jeśli tak jest? głos Josepha drżał dziwnie i nawet on samto słyszał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]