[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kain skrzywił usta, a w jego oczach jakby mignął cień bólu.Ujął jednak rękę Benja i potrząsnął nią mocno.- Ona z pewnością nie będzie mi za to zbyt wdzięczna - powiedział.Benjo uśmiechnął się i wzruszeniem ramion zbył to zmartwienie.- Mama n.nas nie zobaczy.Kiedy ć.ćwiczysz z bronią, ona zawsze s.siedzi w domu.Rachel nie miała pojęcia, co oni wyprawiają.Najpierw myślała, że tańczą, i taka głupota skłoniła ją do uśmiechu.Póki Benjo nie walnął Kaina pięścią w brzuch.Ostatnich kilka metrów biegła, potykając się na ostrym ściernisku.Innowierca musiał widzieć, że się zbliża, alenawet nie mrugnął okiem w jej stronę.- Zaczynasz cofać pięść w momencie, gdy trafisz, chłopcze - rzekł.- Musisz iść za ciosem.Wyobraz sobie, żemój brzuch to twarz McIvera, i walnij go w piegi od tyłu.Benjo podniósł pięść do następnego ciosu.Rachel chwyciła go za nadgarstek i okręciła.I zobaczyła twarz syna.- Co za diabeł ci to zrobił?! - wykrzyknęła.Przez sekundę myślała, że to innowierca, ale potem dotarł do niej senstego, co widziała i usłyszała.Trzymała rękę nad podbitym okiem syna, bojąc się go dotknąć.- Och, moje biedne Bobbli.Kto to zrobił?- N.nikt.U.upadłem.- Benjo Yoderze, nie kłam! Proszę, nie kłam.Chłopiec powędrował wzrokiem ku innowiercy, po czym zacisnął szczęki.Cofnął się o krok i Rachelprzypuszczała, że za chwilę czmychnie.Chciała go przytrzymać, ale okazał się zbyt szybki i ruszył wzdłuż potokuw kierunku przeciwnym niż dom.- Pozwól mu teraz sobie pójść - powiedział Kain.- On bardzo się stara dorosnąć i nauczyć się walczyć w swoichbitwach, a ty go zawstydzasz, bo robisz taki szum.- Nie robię szumu.Mój syn został okropnie pobity, a ty mówisz, że ja.- Przycisnęła pięść do ust.Zamknęła oczyi ujrzała, jak jej syn, jej syn prostaczek wali pięścią w brzuch innowiercy.Odwróciła się w jego stronę; buzował wniej tak wielki i płomienny gniew, że mogła tylko zdusić w sobie słowa, którymi chciała go obrzucić.Zatknął kciuki za pas od rewolweru i uniósł biodro.Wykrzywił usta.- Chcesz więc, żebym poszedł i wyciął ci wierzbową witkę teraz - spytał - czy żebym zaczekał, aż przestanieszmnie besztać?- Nie rób sobie z tego żartów.Nie z tego.- Musisz pozwolić.- Nie, na to nie pozwolę, panie Kain.Nie pozwolę, żeby pan uczył mojego syna, jak walić innych pięścią potwarzy.- Ja tylko próbowałem zachować jego nos w normalnym stanie.- Narażając na niebezpieczeństwo jego duszę.- Posłuchaj: twój chłopak właśnie toczy małą potyczkę z życiem.On zna już i pojął wasze metody na życie.Poprosił więc, żebym mu pokazał moje metody.- Metody przemocy!119 - Metody, które w i d z i, Rachel.A wystarczy popatrzeć na niego, by wiedzieć, że poznał je na własnej skórze.Metody, których nie może nie widzieć, choćbyście, ty i twoi prostaczkowie, nie wiem jak usiłowali go osłaniać.Może powinniście mu pozwolić, by sam dokonał wyboru, jakim chce być człowiekiem, gdy dorośnie.Spojrzała na rewolwer, który ciężko wisiał na biodrze innowiercy i przytulał się do uda, jakby tam było jegonaturalne miejsce, podobnie jak dłoni przy nadgarstku.- Tak jak ty dokonałeś wyboru.Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym wyciągnął lśniący kolt z kabury, odchylił bębenek i zaczął ładowaćnaboje do komory, jeden po drugim.Odwróciła wzrok od widoku tej ręki ładującej broń i wtedy zauważyła na ziemi pod ogrodzeniem roztrzaskanekawałki zielonego szkła z butelek.Kain uczy jej syna, jak bić się na pięści.Mógł mu też pokazywać, jak się strzela.Jak się strzela i zabija.Zatrzasnął bębenek.- A w ogóle to po co tu przyszłaś? - spytał.- Po Benja.On został.Potrząsnął wolno głową.- Hm, Rachel, nie wiedziałaś, że zbili go inni chłopcy, póki tu nie przyszłaś.Słuchałaś, jak ćwiczę się wstrzelaniu od tygodni chciałaś tu przyjść, i nie chciałaś jednocześnie.- Poruszał lekko palcem, jakby czuległaszcząc kabłąk spustowy, ale patrzył jej w oczy.- Bo to cię podnieca, prawda?- Nie! - Wypuściła powietrze, ciężko dysząc.Wyciągnął rękę, kierując lufę rewolweru lekko w dół.Nie widziała pogniecionego blaszanego talerza leżącego w trawie, póki nie trafił w niego pierwszą kulką.Talerzpodskoczył w górę, dzwoniąc jak gong na obiad, a wtedy uderzyła w niego następna kulka i następna, i następna -dzyń, dzyń, dzyń.Wprawiał ten talerz w pląs, a ona nie mogła się domyślić, jak to robi, jak można śledzićwzrokiem tak szybko wirującą blachę i trafiać w nią raz za razem, w sumie pięciokrotnie, zanim talerz ostatecznieupadł z brzękiem na ziemię.Stał z wyciągniętą ręką, broń była z nią niemal zrośnięta, a oczy z grzesznym zachwytem obserwowałyprowadzony ogień.Rachel patrzyła na niego przerażona, ale i zniewolona.Zafascynowana jego dziką pasją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl