[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strefy skażonej nie udało się całkowicie izolować; uciekinierzy szerzy-li fantastyczne pogłoski o setkach tysięcy zabitych.Nie była to prawda, do tej pory bo-wiem awaria pochłonęła tylko sto trzy osoby, ale musiał przyznać w duchu, że jej roz-miary przeszły wszelkie przewidywania.Miał być mały tajemniczy fajerwerk, a zrobi-ła się z tego katastrofa, której owocem była panika, wzmagana pogłoskami.Odpornośćwojska na te pogłoski malała z każdym dniem, zwłaszcza że trujący gaz ciągle się ulat-niał, maski zaś będące w dotychczasowym użyciu nie spełniały swojego zadania.Doszłodo tego, że nawet dwóch funkcjonariuszy z Czarnego Batalionu, a więc chłopców prze-testowanych na wszystkie możliwe sposoby, nie wytrzymało nerwowo.Przyłapano ichna braniu z dystrybutora cywilnych kombinezonów.Vittolini kazał ich przykładnie zli-kwidować, co na jakiś czas uspokoiło sytuację, ale dobrego wrażenia zostawić nie mo-gło.Próba dezercji z Czarnego Batalionu! Tego nie zanotowała jeszcze historia tej for-macji.Do Vittoliniego dochodziły też informacje o dużym ożywieniu wśród tempory-stów, a nawet lovittów.Ta ostatnia kategoria była najsłabiej spenetrowana, niewielu bo-wiem tylko tebeków wytrzymywało styl życia tych nędzników.Nie było nawet jasne, ja-kich tam mają prowodyrów.W raportach przewijały się dziwaczne przezwiska: Ryży , %7łyleta , Wargacz , Hrabia , ale tak naprawdę nie udało się zidentyfikować żadnegoz nich.94Spojrzał na zegarek: było dziesięć minut po godzinie dziewiątej.Powinien już tubyć! pomyślał z niecierpliwością.Od tego, czy wykonał zadanie bez zarzutu, zależa-ło właściwie wszystko.Czekanie było zbyt irytujące.Wyszedł przed dom i skierował sięw stronę kwater Batalionu.Przenośne, udaroodporne segmenty były rozrzucone na nie-wielkiej, lecz dobrze strzeżonej przestrzeni.Każdy segment był wyposażony we własnezródło zasilania, regenerację powietrza, zapasy żywności i wody na trzy miesiące.Mógłbyć umieszczony na dnie morza, wysoko w górach, w płonącym lesie, w bryle lodu, bezzauważalnych zmian dla jego mieszkańców.Był to sprzęt kosztowny, toteż z rzadka wy-korzystywany w gospodarce cywilnej.Stanowił on bowiem podstawowe wyposażenieCzarnego Batalionu i Brygady Specjalnej, działającej poza granicami Apostezjonu.Vittolini z prawdziwą przyjemnością patrzył na te estetyczne konstrukcje, terazrozhermetyzowane i nie wykorzystujące nawet dziesiątej części swoich możliwości.Chłopcy, którzy akurat nie mieli służby, na jego widok przyjmowali postawę poddania.Prowadziły go ponure, uważne spojrzenia.Vittolini wiedział dlaczego.Przejął CzarnyBatalion kilkadziesiąt godzin temu.Jego bystre, profesjonalne oko dostrzegło oznakipewnego rozluznienia dyscypliny, co zapewne było skutkiem kilkuletniego nieróbstwa.Same ćwiczenia, nawet najbardziej intensywne, nie mogą zastąpić prawdziwej akcji bo-jowej.Toteż natychmiast ujął Batalion w karby.Zlikwidował polowe centrum integra-cyjne i przepędził zawodówki.Nie lubił kobiet, drażniła go ich obcość.Wiedział, że sąpotrzebne, bo bez nich niemożliwa byłaby odnowa pokoleń, ale sam wolał męskie to-warzystwo.Nigdy nie wystąpił o przyznanie mu licencji prokreacyjnej, choć mógłbymieć ich dowolnie dużo.Mierziła go myśl o biologicznym wspólnictwie z kobietą.Aleprzecież nie dlatego zlikwidował polowe centrum integracyjne.Głównym powodembyła chęć wzmocnienia dyscypliny w podległej mu jednostce, żywioł kobiety zaś wpro-wadzał do ideału porządku jego ideału niepotrzebny, a chyba nawet niebezpiecz-ny pierwiastek anarchii.Toteż teraz, obserwując smukłe sylwetki chłopców, prężącychsię w postawie poddania, czuł, że dokonał właściwego posunięcia.Wkrótce i oni przyj-mą jego punkt widzenia, zrozumieją, że mężczyznę potrafi zrozumieć tylko inny męż-czyzna.Do tego wystarczy jedna akcja bojowa i kilka lub kilkanaście intymnych, nie-formalnych spotkań.Niebo było pogodne, jak zwykle o tej porze.Lekki wietrzyk muskał wierzchołkidrzew; jedynie od czasu do czasu mocniejszy podmuch obejmował je całe i wówczasdrzewa wyglądały jakby wstrząsane dreszczem.Podniecenia? Niepokoju? Oczekiwania?Co za bzdury! skarcił się w duchu i ponownie spojrzał na zegarek.Była dziewiątatrzydzieści.Czas naglił, a przecież nie mógł wykonać następnego ruchu.Teraz musiałczekać, czy jego kalkulacje się sprawdzą.Byłoby niedobrze, gdyby wezwano mnie przedoblicze Wysokiej Rady, zanim dowiem się o wykonaniu trzeciego zadania pomyślał.95Podszedł wolno do stojącego nieco z boku segmentu magazynowego.Wartownikwyprężył się w postawie poddania, ale on odprawił go niedbałym gestem.Zażył ko-lejną pastylkę i zajrzał do środka.W półmroku majaczyły zarysy działek udarowych,ustawionych w nienagannym porządku.Były to działka kalibru UX 500, niezawod-na broń do walk w mieście.To głównie dzięki nim kilka lat temu zlikwidowano Strefę.Bez trudu, higienicznie i sprawnie.Zlikwidowano bez śladu.Któż dziś pamięta Strefę?Zwłaszcza od czasu, gdy zaczęto organizować coroczne zawody.To był jeden z nielicz-nych, naprawdę dobrych pomysłów tej grupki starców, którzy w innych przypadkachmieli zwyczaj komplikowania spraw najprostszych.Tak, starcy się zużyli.Kraj dojrzał dozmiany, zasługuje na zmianę.Kraj wymaga terapii, wstrząsu, który obudziłby go ze skle-rotycznego letargu i porwał do nowych zadań.Otrząsnął się z tych myśli i ponowniespojrzał na równe rzędy działek.Takie właśnie działko przemówiło dziś w nocy pod ho-telem.Dlaczego go użyto, jeśli nawet chciano zlikwidować Nordmanna? Przecież pchłynie zabija się nożem; wystarczy paznokieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]