[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieboszczyk wydawał się wulgarną, nędznąkreaturą.Na pierwszy rzut oka widać było, że to wędrowny oszust.Twarz poorana zbytwczesnymi zmarszczkami, sterana rozpustnym, łajdackim życiem.Wystrojony w barwneszatki, pomimo prostackiej pseudoelegancji był niewiarygodnie brudny i zaniedbany.Młodzieńcy niewielkie mieli pole do popisu.Zaraz zabrali się za przygotowywanieodpowiedniego grobu, co okazało się wcale niełatwe, gdyż nie mieli łopat ani żadnychnarzędzi, mogących im ułatwić kopanie.Pochówek odbył się w milczeniu; w ten sposóbokazali szacunek zmarłemu.Peter odmówił krótką modlitwę, po czym szybko oddalili się ztego miejsca.Dziewczyna, nazywała się Mira, nie miała pojęcia, gdzie się znajdują.Ona i jej ojciecprzybyli mniej więcej z tej samej strony co chłopcy.Zostali przepędzeni z małej górskiejwioski, w której ojciec przywłaszczył sobie zbyt wiele rzeczy, należących do jejmieszkańców.Ku jego wielkiemu zmartwieniu wieśniacy zdołali odebrać mu wszystko, co tak uczciwienakradł, tak więc ani on, ani córka nie posiadali już nic.Mira przyrzekła kiedyś matce, żebędzie zajmować się ojcem, ale zadanie to okazało się nad wyraz trudne, gdyż ojciecpomiatał nią, rozkazywał i bił, kiedy za dużo wypił, a tak było ciągle.- Wybaczcie, że tak mówię - urwała.- Mimo wszystko był moim ojcem.Peter uśmiechnął się do niej czarująco.- Czasami ma się prawo wylać całą żółć, jaka nagromadzi się w człowieku.- Tak, ale nie jest dobrze.Lękliwie rozejrzała się dokoła.Wiedzieli, o co jej chodzi.Gdy zle mówi się o zmarłym, jegoduch może prześladować tego, kto nierozważnie wypowiadał takie słowa.Peter odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem mówiąc głośno i wyraznie:59- Pokój twej duszy, niech spoczywa w pokoju!Po czym dostojnie uczynił w powietrzu święty znak krzyża, taki, jak czynią księża, kierującgo ku drodze, która znikała za nimi w ciemnościach.Dwie godziny pózniej, kiedy naprawdę zaczęło zmierzchać, znalezli się w pobliżu położonejwysoko przełęczy, którą jakiś czas temu sforsowali Yves i jego stryj.A kiedy z niej wyszli.- Do licha - szepnął Peter.- Czy to las, czy żywy trup?Wypowiedz tę można było uznać za absurdalną, lecz Heikemu wydała się całkiem namiejscu.Przez chwilę stali nieruchomo, wdychając wilgotne, duszne powietrze zaległemiędzy drzewami.Przerażony koń zarżał i położył uszy po sobie.Było już pózne lato i rozpad lasu tym bardziej rzucał się w oczy.Mira, siedząca na końskimgrzbiecie, zadrżała.- Czuć tu śmiercią - bezgłośnie powiedział Peter.- Tak - odmruknął Heike.- Czy las może być tak.?Peter nie dokończył zdania, ale Heike świetnie go zrozumiał.- Jak gdyby miał oczy - dodał, bardzo cicho ze względu na Mirę.- Może zawrócimy? - bąknął Peter.- Nie wiem - odparł Heike.- Coś się tutaj kryje.- Dlaczego tak jęknąłeś?- Mój.amulet.- Co on ma z tym wspólnego?- Nie spodobało mu się, że chcę zawrócić.Peter wpatrywał się w przyjaciela.- Cóż ty, u diabła, wygadujesz?Heike rozpiął koszulę i pokazał mu amulet.Peter ze zdumienia rozdziawił usta.60- Mandragora? Zwięty Boże!- Czuwała nade mną przez dziewiętnaście lat, Peterze.- I teraz życzy sobie, byśmy jechali dalej?- Tego nie powiedziałem.Wiem jedynie, że skuliła się na znak protestu.- Nic z tego nie pojmuję!- Boję się! - rozpłakała się Mira.- O czym wy mówicie?- O niczym - uciął Peter.- Zostałem do czegoś wybrany - mówił Heike.- Wszyscy, do których mandragora pragnęłanależeć, zostali wybrani do zwalczania złych mocy.Nie wiem teraz, co mam robić.Nieśmiem się jej sprzeciwiać.- Sądzisz, że las jest złą mocą?Heike patrzył na niego żółtymi jak siarka oczami.- A jak ty sądzisz?Peter zaśmiał się nerwowo.- No, w każdym razie nie jest dobry! - Westchnął.- Ale masz rację.Nie wiadomo, dokądzajedziemy, gdy zawrócimy.A las musi się przecież kiedyś kończyć.- Właśnie - cicho odparł Heike.- Tego właśnie się obawiam.- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Peter, jak zawsze bystry.- Chodzi mi o to, co może kryć ten las.Odpowiedz ta odebrała Peterowi mowę.W milczeniu posuwali się naprzód, prowadzącmiędzy sobą opierającego się konia.Mira ze strachu zamknęła oczy.Czuli się bardzo niepewnie, gorzej nawet niż Francuzi.Trójka młodych ludzi była bowiembardziej wrażliwa niż francuscy szlachcice.Tamci, siedząc na koniach, byli bezpieczniejsi niżbezbronni chłopcy.Przyznać też trzeba, że czuć już było jesienną zgniliznę, odór unosił się znasiąkniętej wilgocią ziemi i zatrzymywał w powietrzu.Bluszcz przybrał chorobliwie żółtąbarwę, a wstęgi porostów zwisające z gałęzi wydawały się bardziej lepkie niż normalnie.Wszystko to wywarło niesamowite wrażenie na chłopcach, a zwłaszcza na Heikem.Mirazasłaniała teraz rękami także i uszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]