[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej właściciel, łan James, opisał stan jednego zeswoich naganiaczy.- Ten tubylec ginie w oczach.Nie przyszedł na śniadanie, a przez trzydzieści lat nie opuścił żadnegoposiłku.Moja żona się nim zajmuje i twierdzi, że biedak wygląda okropnie.Z trudem łapie oddech,boję się, że umiera.Czy możecie go zabrać?- Najpierw proszę zajrzeć do apteczki i znalezć termometr.Niech pan zmierzy mu temperaturę i zbadapuls.Proszę policzyć liczbę uderzeń, jakie przez piętnaście sekund da się wyczuć na nadgarstkupacjenta, a potem pomnożyć wynik przez cztery.Zrozumiał pan?Po drugiej stronie zapadła cisza.Potem rozległ się poirytowany głos.- Pani doktor, znam tego człowieka od kiedy byłem dzieckiem.Nie muszę mierzyć mu temperatury ibadać pulsu, żeby wiedzieć, że jest bardzo chory.- Mimo to nie mogę nic zalecić bez niezbędnych informacji.- Nie musi pani nic zalecać.Przylećcie tu i zabierzcie go do szpitala.Cassie straciła cierpliwość.- Być może ma pan rację, ale uzyskanie niezbędnych informacji zabierze panu tylko kilka minut.- Chcę, żeby lekarz natychmiast zbadał tego starego nieszczęśnika! - wykrzyknął łan James ze złością.- Współczuję panu, ale potrzeba mi więcej danych, żeby zdecydować się na kilkugodzinny lot dopacjenta.Nie jesteśmy latającym pogotowiem.To zajmie tylko kilka minut.Radio zamilkło.James się rozłączył.Cassie wiedziała, że wielu innych mieszkańców odległych farmprzysłuchiwało się tej rozmowie.Nawet jeśli nie mieli żadnych pytań do lekarza ani nie chorowali, teradiowe sesje porad medycznych były najciekawszą częścią ich dnia.Dowiadywali się o problemach sąsiadów, słyszeli głosy innychludzi i przez to czuli się mniej osamotnieni.Przez następne dwie noce, ledwie zamknęła oczy, Cassie widziała tylko konającego tubylca, podczasgdy ona szczegółowo wypytywała o objawy choroby.Zapomniała o całej sprawie, gdy razem zSamem wylecieli w piątek do Tooka-ringi.W minionym tygodniu odbyli tylko jeden krótki lot, żebyprzywiezć pacjenta do szpitala na usunięcie wyrostka robaczkowego.Operację wykonał Chris Adams.Tym razem był na tyle uprzejmy, że poinformował Cassie o dobrym stanie chorego.Wiadomośćprzekazała jej Izabela.Zdecydowali z Samem, że wylecą do Tookaringi po sesji radiowej o jedenastej i w ten sposób znajdąsię na miejscu akurat na czas otwarcia kliniki wyjazdowej.Sam stwierdził, że zaproszenie na barbecueu Thompsonów to prawdziwy zaszczyt i szczęście.Cassie udało się odpowiedzieć na wszystkie pytania, z jakimi zwracali się do niej pacjenci w czasiesesji porad o ósmej i jedenastej.Obiecała, że w drodze do Tookaringi zatrzyma się na jednej z farm,gdzie jakaś kobieta niebezpiecznie zraniła się w nogę drutem kolczastym.- Przynajmniej dam jej zastrzyk przeciwtężcowy, żeby nie wdała się gangrena - powiedziała doHorriego.Lecieli na północny zachód.Słońce świeciło wprost nad nimi.- Poprowadzę to rozklekotane pudło dość nisko - powiedział Sam.- Nie śpieszy się nam.Mamy chybagodzinę lotu do farmy.Jak się nazywają właściciele?Cassie spojrzała na leżący na kolanach notatnik.- Martin.Wezwała nas Heather Martin.Mówiła, że pas do lądowania nie jest jeszcze gotowy, dopieronad nim pracują, ale teren jest dość płaski. - Zawsze się zastanawiam, jak ludzie rozumieją to słowo.Przeważnie  płaski" znaczy dla mniezupełnie co innego niż dla nich.Na przestrzeni kilkuset kilometrów nie napotkali żadnej innej farmy, więc łatwo było odnalezćgospodarstwo Heather Martin.Wokół prostokątnego placu rozwieszono mnóstwo czerwonychwstążek, powiewających na wietrze.Cassie usłyszała, że Sam się roześmiał.- Kto u licha ma tyle wstążek? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi.Na ziemi, machaniem ramion naprowadzając samolot na lądowisko, oczekiwało ich sześćdługonogich kobiet.Wszystkie miały na sobie męskie spodnie, robocze koszule i miękkie buty napodwyższonym obcasie używane przez poganiaczy, takie jak nosiła Cassie.Nie mogła siępowstrzymać, żeby nie pokazać Samowi tej oryginalnej grupki, kiedy samolot kołował po pasierówniejszym niż większość tych, z których dotychczas korzystali.- Widzę, widzę - wymamrotał Sam, nie mogąc stłumić szerokiego uśmiechu.Kiedy otworzył drzwi i kopnięciem rozłożył schodki, sześć kobiet ustawiło się w szeregu, jak komitetpowitalny.Chociaż najwyrazniej najstarsza była matka i miała około czterdziestu pięciu lat, wszystkieprezentowały się oszałamiająco.- Nazywam się Estelle Martin.A to moje dziewczęta - oznajmiła matka, podchodząc bliżej, kiedyśmigła samolotu przestały się obracać.- Potem wam je przedstawię.Miranda czeka w domu.Jej nogawygląda dość kiepsko.- Cassie podążyła za matką, mijając dziewczęta, które uśmiechały się do Sama.Najmłodsza miała około szesnastu lat, najstarsza dwadzieścia dwa lub trzy.Miranda leżała na kanapie.Urodą przypominała siostry. Złote włosy otaczały głowę i spływały na ramiona.Opalona cera podkreślała jaskrawy błękit oczu,otoczonych drobnymi zmarszczkami, spowodowanymi przez długie lata spędzone w słońcu.Bluzkaciasno opinała obfity biust, a ręce były podrapane i stwardniałe od ciężkiej pracy.Uśmiechnęła się,odsłaniając równe perłowe zęby.Miała na sobie szorty i Cassie podejrzewała, że Sam ma ochotęgwizdnąć z uznaniem.Czerwone rozcięcie na nodze wyglądało brzydko.Zaczynało się jątrzyć i zwyrazu oczu Mirandy Cassie odgadła, że dziewczyna bardzo cierpi, chociaż maskuje to uśmiechem.- Niezle się urządziłam, co? - odezwała się Miranda.Cassie uklękła obok niej i zwróciła się do Estelle.- Zagotujcie mi trochę wody.Chcę przemyć ranę.Potem będę musiała ją rozciąć, żeby usunąćbakterie.Dobrze, że mnie wezwałyście, inaczej mogłaby nastąpić gangrena.Sam wszedł do środka, otoczony wianuszkiem piękności.Nic nie mówił, tylko uśmiechał się od uchado ucha.Pokój był duży i przewiewny - dziewięć osób nie robiło w nim tłoku.Dywany pokrywały podłogę iwidać było, że meble wybrano z wielką starannością.Nie dostrzegało się nawet pyłku kurzu, i to wkraju, gdzie piasek stale wszystko zasypywał.Cassie domyśliła się, że mężczyzni są poza domem,zajęci jakąś gospodarską pracą.Z samolotu widziała wielkie stado bydła.Kiedy wyjmowała z torby instrumenty i spirytus, panny Martin część uwagi poświęcały jejczynnościom, ale przede wszystkim otwarcie wpatrywały się w Sama.Może Fiona miała rację.Samniektórym kobietom wydawał się wyjątkowo atrakcyjny.- Potrzebujesz jakiejś pomocy? - zapytał.Cassie potrząsnęła głową.- Nie, dziękuję.To prosty zabieg. Jedna z córek podeszła i uklękła obok Cassie, obserwująckażdy jej ruch.- Dam ci zastrzyk znieczulający - powiedziała Cassie do Mirandy.- To będzie bolało.- Nie - odparła dziewczyna.- Spróbuję wytrzymać.Nie chcę żadnych medykamentów.- To tylko coś na złagodzenie bólu.- Nie - upierała się.Cassie oceniła ją na dziewiętnaście albo dwadzieścia lat.- Wolałabym nie.Chcęwszystko widzieć.Jeśli nie będę mogła tego znieść, powiem.Cassie z powątpiewaniem kiwnęła głową.Usłyszała za sobą głos matki.- Jesteśmy silne.Wydaje mi się, że Miranda wytrzyma.Cassie odwróciła się, żeby spojrzeć na Estellei zobaczyłapozostałe córki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl