[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez całe życie łaknąłczynnego w nim uczestnictwa i jak w przypadku każdej innej ludzkiej istoty, samotność była czymś, z- 66 -czym musiał się stale borykać.W przypadku porucznika samotność stała się dominującą cechą życia,więc widok płowej sylwetki Dwóch Skarpet wyrastającej pod zadaszeniem, gdy podjeżdżał ozmierzchu, był kojący.Wilk odbiegł truchtem na podwórzec i usiadł, przyglądając się, jak porucznik rozkulbacza Cisca.Dunbar natychmiast zauważył, że pod zadaszeniem było coś jeszcze.Na ziemi leżał martwy dużykurak stepowy, a gdy przystanął, by mu się przyjrzeć, odkrył, że ptak został dopiero co zabity.Krew najego szyi była jeszcze lepka.Lecz wyjąwszy ukąszenia wokół gardła, kurak był nienaruszony.Niemalkażde piórko było na swoim miejscu.Była to zagadka, którą można było rozwiązać tylko w jedensposób i porucznik spojrzał niedwuznacznie na Dwie Skarpety.- Czy to twoje? - powiedział głośno.Wilk podniósł oczy i zamrugał, podczas gdy porucznik Dunbar jeszcze jakąś chwilę przypatrywał sięptakowi.- No dobrze - wzruszył ramionami - myślę, że to twoje.6.Dwie Skarpety stał nie opodal, nie odrywając wąskich oczu od Dunbara, gdy porucznik skubał,patroszył i piekł ptaka na wolnym ogniu.Podczas gdy ptak był na rożnie, podążył w ślad zaporucznikiem do zagrody i cierpliwie patrzył, jak ten podsypuje Ciscowi codzienną porcję ziarna.Potem wrócił do ogniska w oczekiwaniu na ucztę.To był smaczny ptak, kruchy i mięsisty.Porucznik jadł powoli, obierając pulchne mięso włókno powłóknie i co chwilę ciskając kawałek Dwóm Skarpetom.Kiedy skończył jeść swoją porcję, rzuciłwysokim łukiem szkielet na podwórzec i stary wilk uniósł go w mroki nocy.Porucznik Dunbar siedział na jednym ze składanych krzeseł i palił papierosa, pochłoniętynasłuchiwaniem odgłosów nocy.Pomyślał, że to zadziwiające, jak daleko zaszedł w tak krótkimczasie.Nie tak dawno temu te same odgłosy trzymały go w skrajnym napięciu.Kradły mu sen.Terazbyły tak powszednie, że nawet dodawały otuchy.Przemyślał od początku wydarzenia tego dnia i doszedł do wniosku, że był to bardzo dobry dzień.Gdy dopalało się ognisko i drugi papieros, uświadomił sobie, jak bardzo czymś wyjątkowym był dlaniego osobisty i bezpośredni kontakt z Indianami.Sam sobie pogratulował, pomyślawszy, że jak dotądkompetentnie wykonał swoją robotę jako przedstawiciel Stanów Zjednoczonych Ameryki.I to bezżadnych wskazówek, na których mógłby się oprzeć.Raptem pomyślał o Wielkiej Wojnie.Możliwe, że już nie jest przedstawicielem StanówZjednoczonych.Może wojna się skończyła.Konfederacja Stanów Ameryki.Nie potrafił sobie tegowyobrazić.Ale mogło tak być.Od długiego czasu nie miał żadnych wiadomości.Te rozmyślania przypomniały mu jego własną karierę i w duchu przyznał, że coraz mniej myśli oarmii.To, że znajdował się teraz w samym środku wielkiej przygody, zawdzięczał w dużym stopniutemu zaniedbaniu, ale gdy tak siedział przy dogasającym ogniu, wsłuchując się w skowyt kojotów wdole rzeki, przyszło mu na myśl, że może oto zahaczył o lepsze życie.W tym życiu brakowało mubardzo niewiele.Cisco i Dwie Skarpety nie byli ludzmi, ale ich niezachwiana lojalność była taksatysfakcjonująca, jak nigdy żadne związki międzyludzkie.Był z nimi szczęśliwy.I oczywiście byli Indianie.W nich pociągało go coś innego.Byli co najmniej znakomitymi sąsiadami,uprzejmymi, otwartymi i gościnnymi.Chociaż był o wiele za biały jak na ich tubylcze obyczaje, w ichtowarzystwie było mu bardziej niż miło.Było w nich coś mądrego.Może dlatego właśnie od samegopoczątku tak go pociągali.Porucznik nigdy nie miał zapału do nauki.Zawsze był człowiekiem czynu,czasami aż do przesady.Ale wy czuwał, że ta strona jego osobowości się zmienia.Tak, pomyślał, w tym rzecz.Od nich można się niejednego nauczyć.Wiedzą wiele rzeczy.Jeślinawet armia nigdy nie nadciągnie, nie sądzę, żeby była to aż tak wielka strata.Nagle Dunbar poczuł rozleniwienie.Ziewając cisnął niedopałek papierosa na żarzące się u jegostóp węgle i przeciągnął się.- Spać - powiedział.- Teraz prześpię całą noc jak zabity.- 67 -7.Porucznik Dunbar obudził się roztrzęsiony w ciemnościach wczesnego poranka.Ziemia także siętrzęsła, a po wietrze wypełniał głuchy odgłos łomotu.Wyskoczył z łóżka i pilnie nadsłuchiwał.Aomot dobiegał gdzieś z pobliża, z dołu rzeki.Naciągając spodnie i buty, porucznik wymknął się na zewnątrz.Tam dzwięk był jeszczedonośniejszy, napełniając nocną prerię potężnym, zwielokrotnionym echem.Będąc w samym jego środku, poczuł się mały.Dzwięk nie zbliżał się w jego kierunku i sam nie wiedząc dokładnie dlaczego, wykluczył, by tęogromną energię wytworzył jakiś kaprys natury, jakieś trzęsienie ziemi albo potop.To coś żywegowywoływało ten dzwięk.Coś żywego wprawiało ziemię w drżenie, i musiał zobaczyć, co to takiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]