[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A jeśli to szczera prawda, tamtababa na górze jest dla mnie jakby babcia.Chciałabymmieć babcię.Zwiniarczyk zmiękł natychmiast.ZanimRańczyk zdołał go powstrzymać, podbiegł do dziewuszkii przytulił ją niepewnie. Ale nie Kordelię przekonywał, gładząc ją poplecach. Kordelia akuratnie taka zjadliwa, jako tasmocza gadzina, co nad folwarkiem hulała. Kiedy to może z nieszczęścia chlipała Lila, którapoza wszystkim miała też dobre serduszko i nadal nieogarniała zbyt dobrze wilżyńskich rodzinnych waśni,zbiegostwa i śmierci. Siedzi tutaj samiutka. Bo zła jest, stara cholera. Zwiniarek znówzaczerpnął ze studni podsłuchanych w kruchcie mądrości. Ledwo Betka był przestygł, którego go grasancizarżnęli, a już się z nimi powlokła, hersztowi zakochanicę była. Dosyć! zirytował się Rańczyk, bo powiewbujnego, wiejskiego życia nie wydawał mu się całkiemodpowiedni dla siostry. Wystarczy tych bredni.Urażony świniarek zamilkł.Ale nie wypuściłbynajmniej Lili.Sama się od niego odsunęła. A może oznajmiła i wyciągnęła w górę palec,żeby uzmysłowić obu chłopcom wagę tej nowej myśli jąteż wiedzma zaklęła?* * *Wiedzmie zeszło aż do wieczora, zanim jako takoogarnęła obejście.Aatała drewno zaklęciami, aż jejtrzeszczało w stawach, wygarniała popiół miotłą, beształakury, które w poczuciu winy znosiły kwadratowe jajka.Zgliszcza drewutni po namyśle zostawiła przydawałyzagrodzie grozy i dostojeństwa.Szczupakowi teżodpuściła: magiczne ryby miały tę przykrą przypadłość,że choćby go ugotowała w zupie, a łeb przybiła naddrzwiami, i tak nie przestałby gadać.Najbardziej jednakrozsierdził ją parobek.Bo, owszem, krzątał się i pomagałaż miło.ale nie zamykała mu się gęba. Et, wisusy narzekał, ale z ledwo co tajonąaprobatą dla rozmachu psoty. Urwisy zapowietrzone.Przydałaby się nam gromadka własnych basałyków. Izaglądał Babuni w oblicze tak czule, jakby już piastowałana ręku jego bękarcięta. Jeno najpierw trzeba stodółkę postroić odpowiadała mu słodko. Coś mi się zdaje, że nowykozioł w obejściu przybędzie.Bo i taka była przywarawędrownych parobków.Rychło bezczelnieli, a wówczaswykruszali się szybko.No, ale nie można wymagać zbytwiele.Zwłaszcza od wędrownych parobków.Najbardziej martwiły ją jednak uparte dzieciaki.Bonie miała złudzeń jeśli nie uświerkną na zimnie, znowudo niej przylezą i nowej narobią szkody.Nie, dzieciakówmusiała się pozbyć z samego początku.Westchnęła ciężko, popatrzyła na rozwalonego przypiecu parobasa.Spocony, w rozchełstanej koszuli,wyglądał bardzo smacznie, lecz tak się robotą sterał, żemusiałaby doprawdy wlać w niego niejeden kordiał, żebysię na co nadał.Nie, parobczak mógł poczekać. Do wioski z wieczora pójdę zagaiła słodkimgłosem. Wina z karczmy przyniosę. Ja ciebie zaprowadzę ofiarował się mężniemłodzian. Wilki, jak trzeba, rozpędzę.Wiedzma odruchowo wyszczerzyła zęby.W całychGórach %7łmijowych nie znalazłby się basior wystarczającogłupi, żeby zastąpić jej drogę. Kijaszek sobie wezmę uspokoiła chłopaka.Wilki u nas cherlawe, nie trzeba się ich lękać.Parobek westchnął z ulgą.W gruncie rzeczy wcalenie chciało mu się oddalać od ciepłego pieca.Pomachałjej jeszcze przez szybkę, dwa całusy posłał, po czym zulgą przewrócił się na drugi bok i usnął.Babunia Jagódka odczekała, aż na dobre zachrapie,po czym wyłamała z płotu osmoloną sztachetę.Usiadła naniej okrakiem, a minę miała kwaśną i srogą.Nie lubiłabłyskać gołymi łydkami na mrozie.Księżyc świecił jednak jasno, zimowy i lisi, i zanimzegar na zamkowej wieży wydzwonił północ, dotarła namiejsce.W płatkach śniegu zawirowała nad blankami, znawyku napluła strażnikom na hełmy, a potem ze świstemspuściła się przez komin.Prościuteńko do wielkiej sali,gdzie książę obradował ze swymi doradcami. A wy, jako ten kruk, zawżdy gdzie nieszczęście powitał ją kwaśno książę.Mierzyli się wzrokiem, jak wtedy, dawno temu, kiedypierwszy raz się spotkali w lesie nad ruczaj cni, gdzieksiążę wyczekiwał na wiedzmę, żeby spełniła jegożyczenie i dała mu godną narzeczoną.Czas obszedł się zmężem Jarosławny łaskawie.Owszem, przyprószył muskronie i wyszczuplił policzki, lecz wyglądał nawetszlachetniej niż w zaraniu swego panowania.Na zamkuteż musiało się powodzić nad podziw, bo ściany zewsządłyskały pstrokatymi gobelinami, od świec w kandelabrachaż kłuło w oczy, a kielichy na stole były ze szczeregosrebra.A wiedzma, jak to wiedzma, wyglądała tak samo. Dzieci gdzie podzialiście, hę? zagadnęła cierpkowłodarza.Przez dwór poszedł gniewny poszum.Jakaśpiersiasta babina w białym, falbaniastym kornecierozszlochała się głośno. Po co pytacie, jak wiecie? odburknął książę.Babunia strąciła ze stołka czerwonego na gębiepanoszę i rozsiadła się wygodnie nieopodal włodarza. Nie dopilnowaliście, jak trzeba zauważyła, bezceremonii sięgając po półmisek z baraniną. A bo im ktoś bajek nagadał odparł książę, łypiączłowrogo ku dworkom, które się jakby zbiły w ciaśniejszągromadę. Tego też trzeba pilnować pouczyła go BabuniaJagódka. Ozór przyciąć lub dwa, żeby się jakieś gorszenieszczęście nie stało.Zawodząca niewiasta czknęła i zamilkła w półszlochu.Toczyła teraz wkoło przerażonym wzrokiem, conadawało jej krągłej, nalanej fizjonomii dość komicznywyraz. Jak miło, że fatygowaliście się taki szmat górami książę skrzywił się sarkastycznie żeby mi udzielićstosownych pouczeń. Nie, nie. Babunia rozgryzła kość, rozgłośniewyssała szpik i uśmiechnęła się z zadowoleniem, bonieodmiennie ceniła dobrą baraninę. Przyszłam oddaćzgubę.Przez dwór znów przeszedł szelest, tym razem pełenzdumienia.Tylko książę wydawał się na swym tronieodległy i obojętny. Tak bez targowania? zdziwił się fałszywie.Wybaczcie, lecz nie dowierzam.Babunia Jagódka wychyliła się ku niemu nad stołem. Co, wolicie, jak je w kamień zamienię? zapytaładobitnie. Uchowajcież bogowie wyrwało siękobiecinie w kornecie.Książę uciszył ją gniewnym spojrzeniem. A czego chcecie w zamian? zapytał podejrzliwiewiedzmę. Ach, od tej miłości ojcowskiej aż mi się na płaczzbiera zakpiła Babunia Jagódka. Bo wiecie, jakiś się robię podejrzliwy, kiedyprzynosicie dary odpowiedział książę. Ciekaweczemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]