[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.—Poś lękogoś , żebyto s prawdził.Tegidbyłinnegozdania.—Niematakiejpotrzeby.Tojużzniknęło,oilewogólecośtambyło.M ożewidziałemtylko cień.Ods zedł,janatomias tpozos tałem,us iłującwyłowićzmrokunajlżejszechoćbyporus zenie.Zawędrowaliś mywys okowgóryijeś linawetdnibyłyterazniecocieplejs ze,nocepozos tałyzimne,doczegoprzyczyniałys ięteżos tre,lodowatewiatrys padającewdółzoś nieżonychs zczytów.Częs tobudziliś mys ięwos zronionychpłas zczach,ranozaśmus ieliś mybardzouważaćnaoblodzonejdrodze, dopókis łońcenapowrótnienagrzało kamieni.Abyniezmarznąć,paliliś mytwarde,pos kręcanedrewnojanowca,któregociernis tekrzakiwycinaliś mymieczami.Opałtenwydzielałgryzący,oleis tydymoprzykrymzapachu,alezato węgleżarzyłys ięjes zczedługo po wygaś nięciu os tatnich płomieni.Dotarliś mydowys okopołożonejprzełęczyipokonaliś mypierws zepas mogór.Popatrzyłemdotyłu,naponurą,brzydkąkrainę—niegościnne,mglis tetorfowis ko,gdzienieros łoanijednodrzewo;bezbarwne,mokre,s tras zne.Dobrze,żenares zciezos tawiliś myjezas obą.Stałemtakdługoiwpatrywałems ięwwidocznąnaznacznejprzes trzenidrogę.Odczas ugdyTegidnapomknął,iżktośmożezanamijechać,częs toprzys tawałem,żebypopatrzećnaprzebytątras ę.Tymrazemudałomis ięnawetprzekonaćs amegos iebie,żezauważyłemcoślubkogoś.Odległoś ćbyłajednaktakwielka,iżniemiałempewnoś ci,czyniejes tto przypadkiemskupis ko gęs tejmgłyalbocień s unącejwgórzechmury.Poś ródwys trzępionychwierzchołkówłkałizawodziłwiatr,gotówwkażdejchwilis paś ćwdółizatopićwnas zychciałachlodowates zpony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]