[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spróbowałprzekręcić.Klucz nie chciał się obrócić.Ani o milimetr.Eddie spojrzał w niebo, nie zważającna kulki gradu, które siekły jego czoło, policzki i usta, pozostawiając siniaki izaczerwienienia.- NIE! - krzyknął.- O BO%7łE, PROSZ, NIE!Bóg jednak nie odpowiedział.Znów huknął piorun i zygzak błyskawicy przeciąłzasnute pędzącymi chmurami niebo.* * *Jake rzucił się naprzód, chwycił wiszącą nad głową lampę i wyrwał się z uściskupalców dozorcy.Odepchnął się stopami od ściany ziemi w drzwiach i rozkołysał jak Tarzanna lianie.Podkulił nogi i kopnął zaciskające się palce stwora.Posypały się kawały tynku,odsłaniając toporny drewniany szkielet.Stwór ryknął, zawiedziony i wściekły.Przez ten rykJake usłyszał łoskot walącego się domu, jak w powieści Edgara Allana Poego.Ponownie rozkołysał się na lampie, uderzył nogami w ścianę ziemi tarasującej drzwi iodbił się.Dłoń uniosła się ku niemu, a on kopnął ją z całej siły szerokim zamachem nogi.Poczuł ukłucie bólu przeszywającego mu stopę, gdy stwór zacisnął drewniane palce.KiedyJake zerknął w dół, zobaczył, że na jednej nodze nie ma tenisówki.Spróbował chwycić następne ogniwo łańcucha, znalazł je i starał się podciągać wyżej.Nad jego głową rozległ się głuchy trzask i drobny pył zaczął opadać na zwróconą ku górze,spoconą twarz chłopca.Sufit zaczął się zapadać i żyrandol ogniwo po ogniwie wysuwał się zuchwytu.Z donośnym chrzęstem tynkowy stwór w końcu przecisnął się przez otwór powyrwanych drzwiach na końcu korytarza.Jake bezradnie obrócił się twarzą do niego i wrzasnął.* * *Eddie nagle zapomniał o strachu i panice.Jakby otulił go płaszcz spokoju - któryosłaniał Rolanda z Gilead tyle razy.Była to jedyna zbroja rewolwerowca.i tylko takiejpotrzebował.Jednocześnie usłyszał w myślach głos.Takie głosy słyszał przez ostatnie trzymiesiące: głos matki, Rolanda i oczywiście Henry ego.Teraz jednak, co stwierdził z ulgą, byłto jego własny głos, a ponadto spokojny, racjonalny i śmiały. Widziałeś kształt klucza w ogniu, ujrzałeś go ponownie w drewnie - i za każdymrazem dobrze mu się przyjrzałeś.Potem pozwoliłeś, by opaska strachu przesłoniła ci oczy.Zdejmij ją.Zdejmij i popatrz jeszcze raz.Może nie jest za pózno, nawet teraz.Niejasno uświadamiał sobie, że rewolwerowiec spogląda na niego posępnie, żeSusannah krzyczy na demona słabnącym, lecz wciąż zuchwałym głosem, że po drugiej stroniedrzwi Jake wrzeszczy z przerażenia - a może z bólu?Eddie zignorował to wszystko.Wyjął drewniany klucz z dziurki, do której go wetknął,z najzupełniej realnych już drzwi, i spojrzał nań uważnie, usiłując odtworzyć tę niewinnąprzyjemność, jakiej czasem zaznawał jako dziecko - płynącą z oglądania konkretnego kształtuukrytego w czymś nieforemnym.I ujrzał to miejsce, gdzie popełnił błąd, tak wyraznie, że niemógł zrozumieć, jak mógł je przeoczyć. Chyba naprawdę miałem opaskę na oczach -pomyślał.To ta esowata wypustka na końcu klucza, oczywiście.Drugie wygięcie jestodrobinę za grube.Tylko odrobinę.- Nóż - powiedział i wyciągnął rękę jak chirurg w sali operacyjnej.Roland bez słowa wsunął mu go w dłoń.Eddie zacisnął ostrze między kciukiem a wskazującym palcem prawej ręki.Pochyliłsię nad kluczem, nie zważając na grad tłukący go po nieosłoniętym karku, a wtedy jeszczewyrazniej ujrzał kształt, który ukazał mu się w całym swym pięknie i niezaprzeczalnejprawdziwości.Skrobnął nożem.Tylko raz.Delikatnie.Strużyna jesionowego drewna, tak cienka, że prawie przezroczysta, odeszła spiralą zesowatej wypustki na końcu klucza.Po drugiej stronie drzwi Jake Chambers ponownie wrzasnął.* * *Aańcuch puścił z donośnym grzechotem i Jake upadł na kolana.Strażnik triumfalnieryknął.Tynkowa dłoń chwyciła chłopca wpół i zaczęła wlec korytarzem.Z całej siły zapierałsię nogami, ale na próżno.Poczuł, jak drzazgi i tępe zardzewiałe gwozdzie wbijają mu się wskórę, gdy dłoń zacisnęła chwyt, przezwyciężając jego opór.Twarz stwora wciąż tkwiła w drzwiach, jak korek w butelce.Wciskając się w otwórpo wyrwanej framudze, zdeformowała swe toporne rysy i teraz przypominała pysk złośliwegotrolla.Rozwarła usta, aby pochłonąć chłopca.Jake rozpaczliwie szukał klucza, chcącposłużyć się nim jako talizmanem, ale przecież zostawił go w drzwiach.- Ty skurwysynu! - wrzasnął i z całej siły rzucił się do tyłu, robiąc salto, jakby skakałz trampoliny na olimpiadzie, nie zważając na potrzaskane deski, które wbiły w niego pazurydrzazg.Poczuł, jak dżinsy zsuwają mu się nieco z bioder i dłoń dozorcy na moment rozluzniłachwyt.Jake ponownie się szarpnął.Dłoń zacisnęła się, ale dżinsy zsunęły się chłopcu dokolan i Jake runął plecami na podłogę.Plecak zamortyzował upadek.Palce puściły go,zapewne chcąc lepiej uchwycić ofiarę.Jake podkurczył nogi i kiedy stwór znów usiłował gozłapać, kopnął z całej siły.W tym samym momencie dłoń szarpnęła go ku sobie i zdarzyło sięto, na co chłopiec liczył: dżinsy (oraz pozostała tenisówka) zsunęły się z niego.Znowu byłwolny, przynajmniej na chwilę.Zobaczył, jak dłoń obraca się na przegubie z tynku ipopękanych desek, po czym wpycha jego spodnie do gęby.Jake pospiesznie wycofywał sięna czworakach do zablokowanych drzwi, nie zważając na odłamki rozbitej lampy, chcąc tylkojak najszybciej odzyskać klucz.Prawie do nich dotarł, kiedy dłoń zacisnęła się na jego gołych nogach i znów zaczęłago ciągnąć.* * *W końcu uzyskał prawidłowy kształt.Eddie ponownie wsunął klucz do dziurki i zaczął przekręcać.Chwilowy opór.apotem klucz się obrócił.Eddie usłyszał zgrzyt zamka, szczęk odsuwanego rygla, poczuł, jakklucz rozpada się po spełnieniu swej funkcji.Oburącz chwycił gładką, ciemną klamkę ipociągnął.Miał wrażenie, że jakiś ogromny ciężar obraca się wraz z niewidoczną osią, żejego ręce nagle zostały obdarzone nadludzką siłą.I miał świadomość, że dwa światy spotkałysię nagle, gdy otworzył przejście między nimi.Przez moment był oszołomiony i zdezorientowany, a spojrzawszy przez drzwi,zrozumiał powód: chociaż spoglądał z góry w dół, widział wszystko w poziomie.Przypominało to jakieś dziwne złudzenie będące wytworem układu pryzmatów i luster.Potemzobaczył Jake a wleczonego po korytarzu zasłanym szkłem i kawałkami tynku, zapierającegosię rękami, trzymanego za kostki przez gigantyczną dłoń.I ujrzał monstrualną paszczęoczekującą na chłopca, wydychającą białą mgłę, która mogła być dymem lub kurzem.- Rolandzie! - krzyknął.- Rolandzie, to do.Ktoś odepchnął go na bok.* * *Susannah poczuła, że coś podnosi ją z ziemi i okręca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]