[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Będzie zabawnie upierał się. Pomyśl tylko, Daisy.Pragnę sięustatkować.Ty także.Lubimy te same rzeczy, a jeśli przyjdzie ci chętka najakąś przygodę, ja nie będę się sprzeciwiał. A jeśli to ciebie najdzie taka chętka? Obowiązywać nas będzie ta sama zasada.Przecież się rozumiemy.296RLTPo tych słowach Daisy popatrzyła na Tima a on ponownie mógł sięprzyjrzeć rysom jej twarzy, jej pięknej cerze i oczom. Skąd to wiesz, Tim? zapytała wyzywająco. Skąd wiesz, że sięrozumiemy? Na rany boskie, Daisy.Poddaję się.Uśmiechnęła się i odwróciłagłowę.Choć to niezwykłe, od trzech tygodni nie padało i obsługa Ascotrobiła, co mogła, żeby nawodnić teren.Wlała w glebę hektolitry wody, wwyniku czego na torach pomiędzy połaciami piasku wiła się wstążka świeżejjasnozielonej trawy.Niemniej w prawdziwie angielskim stylu pogodazamierzała nadrobić zaległości.Nad Ascot zawisła ciemna chmura, atemperatura powietrza opadła.Daisy zadrżała. Zimno mi.Choć raz Tim nie powiedział: Pozwól mi cię ogrzać. Miejmy nadzieję, że nie zacznie padać.Inaczej będzie koszmarnie stwierdziła Susan, szalenie elegancka w swojej jedwabnej sukience, ale bezfutra. Na Boga, Daisy, rozchmurz się.Wyglądasz tak, jakbyś ani trochędobrze się nie bawiła. Nie muszę się rozchmurzać, mamo. Daisy pomachała do FrancisaBeauchampa. Jestem w doskonałym nastroju.Chcesz, żebym stroiławesołe minki jak jakaś małpa?Rzadko się to zdarzało, jednak tym razem Susan zabrakło pomysłu naodpowiedz.Zamiast tego z trzaskiem zamknęła torebkę i stwierdziła: Cała ta wyprawa była zaplanowana ze względu na ciebie, chociaż,szczerze powiem, sama nie wiem, po co się tak starałam.Na jej wzburzony okrzyk córka odpowiedziała uniesieniem brwi.297RLT Nie kłam, mamo.Cieszysz się z tego wyjścia o wiele bardziej niż ja.Susan posłała córce spojrzenie, które nie zapowiadało dobrejatmosfery na wieczór. Daisy, proszę, postaraj się.Wszyscy miewamy gorsze dni.ja też.ale czy widziałaś, żebym się im poddawała? Szkoda życia na usychanie zżalu. Mamo, czy ja kiedykolwiek usychałam z żalu? No nie. Nawet Susan musiała to przyznać. I co mi to dało?Choć Susan w żadnym razie nie była zwyczajną matką, nie była teżcałkowicie pozbawiona macierzyńskich uczuć.Była po prostu kobietą, którakierowała się w życiu własnymi zasadami.Niemniej przygnębienie rysującesię na twarzy córki wzbudziło w niej chwilowe poczucie winy. O ile zdążyłam się przekonać ciągnęła Daisy swój logiczny wywód ci, co usychają z tęsknoty, zupełnie niezle sobie radzą.Sektor królewski zapełniał się ludzmi, czemu towarzyszyły szumnezapowiedzi podawane z megafonu, trzepot powiewającego brezentu itrzeszczenie lin naciągowych.Konie oprowadzane po padokach, prężyły siędumnie przed publicznością.Dżokeje, z wygiętymi w łuk nogami,wychudzeni od ostrej diety, spoceni ze zdenerwowania i tłumionegonapięcia, wydeptywali ścieżki na trawie wokół padoków.Cały teren wkrótcepokryły końskie odchody.Pozwijane w kręgi skórzane wodze zwisały zesłupków płotu.Brzęczały wędzidła metalicznie obijały się o końskie zęby.Potem dżokeje przywarli do swoich siodeł niczym porosty na skałach.Zmieszne, jak ci ludzie przypominają stado pingwinów, gotowe doześlizgnięcia się w morze w towarzystwie spuszczonych na wodę cylindrów,298RLTpomyślała Daisy.Kobiety w różowych sukniach kojarzyły się jej ztabletkami na kaszel, te w niebieskich z hiacyntami, a te odważniejszeubrane w biel z uciekinierkami z hollywoodzkiego planu filmowego.Wyjęła lornetkę i poprowadziła ją po trybunach.W pewnej chwili zamarła.Powiększony kilka razy przez oko obiektywu wyrósł przed nią Kit.Daisy przyzwyczajona była do myśli, że jest daleko, a tu nagle mogładostrzec niebieską żyłkę biegnącą z boku jego szyi.Mocniej zacisnęła dłońna lornetce.Spragniona przyglądała mu się uważnie.Zarys twarzy, niesfornewłosy, zmarszczki wokół oczu, nierówny uśmiech.Jego swoboda, a zarazemelegancja.Rozmawiał z Florą zielonym porem, pomyślała histerycznieDaisy. Minę taką przybierał, kiedy mówił o czymś, na czym mu zależało.Patrząc na niego, Daisy każdym nerwem czuła, że straszliwie za nim tęskni.Oczywiście, pomyślała.To jasne, że go tu spotkałam.Jeszcze przezsekundę lub dwie wpatrywała się w niego, potem obraz nagle się zamazał iznikł. Kochanie, któremu to dżokejowi tak usilnie się przypatrujesz? Annabel Beauchamp stukając wysokimi obcasami, podeszła i objęłaprzyjaciółkę ramieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]