[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lepiej zajmijmy się pańską ręką.***Davies obandażował i usztywnił palec, zapewniając, że Towarzystwo Królewskie – z zachowaniem dyskrecji – weźmie na siebie konsekwencje wydarzeń dzisiejszej nocy.Przerzucili do kuferka nasączone naftą papiery, żeby Stratton mógł je przejrzeć w wolnej chwili poza terenem fabryki.Kiedy się z tym uporali, zajechał powóz, mający go zabrać do Darrington Hall.Gdy powóz wyruszał w drogę z dworu, Davies wsiadał do swej maszyny wyścigowej, którą o wiele wcześniej przyjechał do Londynu.Stratton władował się do karety z kufrem, natomiast Davies został, aby zająć się zabójcą i ciałem kabalisty.W czasie jazdy Stratton co rusz przytykał do ust butelczynę brandy, próbując ukoić zszargane nerwy.Z ulgą powitał Darrington Hall – mimo iż czaiły się tutaj zagrożenia odmiennej natury, wiedział, że nie musi bać się zamachu na swoje życie.Kiedy wchodził do pokoju, panika w przeważającej mierze ustąpiła już wyczerpaniu.Spał jak kamień.Nazajutrz czuł się wypoczęty, więc zabrał się do sortowania papierów.Podczas układania ich w stosy zgodnie z pierwotnym ułożeniem, natrafił na nieznany notatnik.Na kartach przewijały się hebrajskie litery, poukładane stosownie do znanych mu prawideł słowotwórczej syntezy i rozkładu.Notatki były sporządzone po hebrajsku.Ponownie doznał wyrzutów sumienia, uświadomiwszy sobie, że ich autorem jest Roth.Zapewne morderca znalazł przy nim notes i wrzucił go do reszty papierów z myślą o spaleniu.Zamierzał odłożyć na bok notatnik, lecz ciekawość wzięła górę.Pierwszy raz widział notes kabalisty.Terminologia była w większości przestarzała, jednak dużo rozumiał.Wśród tekstów inkantacji i sefirotycznych diagramów znalazł epitet umożliwiający automatowi zapisanie swojego imienia.Osiągnięcie Rotha zadziwiało elegancją.Epitet nie opisywał zespołu specyficznych czynności, ale ogólną zasadę lustrzanego odbicia.Imię zawierające w sobie ten epitet stawało się autonimem, samookreślającym się imieniem.Jeśli wierzyć notatkom, tego rodzaju imię uzewnętrzniało swój leksykalny charakter wszelkimi sposobami dostępnymi ciału.Animowana figura nie musiałaby nawet mieć rąk, żeby zapisać swoje imię.Jeżeli epitet wstawić prawidłowo, porcelanowy koń wykona zadanie, grzebiąc kopytem w ziemi.Epitet Rotha w połączeniu z wyrażającymi zręczność epitetami Strattona faktycznie pozwoliłby automatowi zrobić większość z tego, co było konieczne do reprodukcji.Automat wykonałby swój bliźniaczy odlew, zapisał własne imię i włożył je, żeby animować ciało.Nie umiałby drugiego nauczyć rzeźbienia, ponieważ automaty nie mówią.Automat zdolny do efektywnej reprodukcji bez udziału człowieka pozostawał w sferze marzeń, lecz dotarcie tak blisko ostatecznego celu z pewnością uradowałoby kabalistów.Wydawało się rzeczą niesprawiedliwą to, że łatwiej reprodukować automaty niż ludzi.Problem z tymi pierwszymi wystarczyłoby rozwiązać jeden jedyny raz, gdy tymczasem rozmnażanie ludzi było syzyfową pracą, skoro każde następne pokolenie potęgowało złożoność prac nad imieniem.W końcu Stratton uzmysłowił sobie, że potrzebuje imienia, które powiela nie tyle właściwości fizyczne, ile swój leksykalny charakter.Chodziło o to, by na komórce jajowej odcisnąć autonim i tym samym zapoczątkować rozwój zarodka, który będzie miał własne imię.Imię występowałoby w dwóch wariantach: męskim i żeńskim.Kobiety poczęte w ten sposób byłyby płodne – jak zawsze.Mężczyźni również, chociaż na innych zasadach: ich plemniki nie zawierałyby preformowanych płodów, lecz nosiłyby na swej powierzchni jedno z dwojga imion, będących odzwierciedleniem tych pierwotnie odciśniętych szklanymi igłami.Jeśli taki plemnik dotrze do komórki jajowej, imię zapoczątkuje nowy płód.Ludzie nie przestaną się rozmnażać nawet bez dostępu do opieki lekarskiej, bo będą nosili w sobie imię.Razem z dr.Ashbourne’em zakładali, że tworzenie zwierząt zdolnych do rozrodu stwarza konieczność wyposażania ich w preformowane płody, bo tak to właśnie urządziła natura.W efekcie przeoczyli inną możliwość: jeśli żywą istotę można wyrazić słowem, powielenie jej sprowadza się do przepisania imienia.Organizm zamiast miniaturowej wersji swojego ciała zawierałby jego leksykalny odpowiednik.Ludzkość byłaby nie tylko produktem imienia, ale i jego nośnikiem, a każde pokolenie – zarówno naczyniem, jak i jego zawartością, powtarzającym się echem.Stratton wyobrażał sobie czasy, kiedy ludzie będą mogli przetrwać wyłącznie dzięki własnym staraniom, dążyć do zagłady lub rozkwitu w wyniku swego zachowania, zamiast po prostu zniknąć, gdy upłynie jakiś z góry narzucony termin.Inne gatunki będą przeżywać wzloty i upadki, więdnąć niczym kwiaty z nadejściem geologicznej zimy, lecz ludzkość przetrzyma wszystko, chyba że sama zdecyduje z sobą skończyć.I żadna elitarna grupa nie stanie na straży przyrostu urodzeń.Przynajmniej w dziedzinie prokreacji jednostka zachowa swobodę wyboru.Roth wiązał ze swoim epitetem zupełnie inne plany, lecz Stratton miał nadzieje, że kabalista poparłby jego dążenia.Zanim prawdziwa moc autonimu wyjdzie na jaw, całe pokolenie – miliony ludzi na świecie – narodzi się z imienia.Żaden rząd nie będzie już w stanie sprawować nad nimi kontroli.Lord Fieldhurst (lub jego następcy) wpadnie w szał.Stratton wiedział, że przyjdzie mu za to zapłacić, lecz wcale się tym nie przejmował.Pośpiesznie podszedł do biurka, na którym otworzył obok siebie notatnik swój i Rotha.Na pustej stronie zaczął spisywać swoje spostrzeżenia, rozmyślając, jak zespolić epitet kabalisty i eunimem człowieka.W myślach już przestawiał litery.Pragnął znaleźć kombinację będącą uzewnętrznieniem zarówno jej samej, jak i ludzkiego ciała – ontogenetyczny kod gatunku.tłumaczył Dariusz KopocińskiEwolucja ludzkiej nauki (TheEvolution of Humań Science)Mija dwadzieścia pięć lat, odkąd po raz ostatni nadesłano nam do redakcji wyniki pionierskich badań, co skłania do powtórnego rozważenia kwestii, która w tamtym czasie budziła tyle emocji: jaką rolę odgrywa ludzka nauka w epoce, gdy granice naukowego poznania tak dalece wykroczyły poza zdolności ludzkiego pojmowania?Niewątpliwie wielu naszych subskrybentów pamięta artykuły naukowców, którzy osobiście dokonywali opisywanych przez siebie odkryć.Później, kiedy metaludzie zaczęli osiągać większe sukcesy na polu eksperymentalnych badań i udostępniać ich rezultaty poprzez DNT, cyfrowy przekaz neuronowy, w czasopismach coraz częściej publikowano niepełne sprawozdania, tłumaczone na język zrozumiały dla ludzi.Bez zdolności do DNT ludzie gubili się w procedurach badawczych i nie umieli posługiwać się nowymi instrumentami, niezbędnymi do kontynuowania prac.Równocześnie metaludzie udoskonalali i intensywniej wykorzystywali DNT.Czasopisma dla tradycyjnych czytelników zniżyły się do roli popularyzatorów wiedzy, nawiasem mówiąc dość marnych, albowiem najtęższe umysły ludzkie miały kłopot z przyswojeniem najnowszych tłumaczeń.Nikt nie podważa korzyści płynących z działalności metaludzi, lecz naukowcy płacą za nie słoną cenę, mają bowiem tę przykrą świadomość, że prawdopodobnie nigdy już nie wniosą własnego wkładu w rozwój nauki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]