[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I zdołaliby rozmontować proste urządzenie z zapał-ki, papieru ściernego i sprężyny, fachowo ustawione obok.Następnego ranka, CharlestownNora Lutz położyła ostatnią grzankę na tacce obok słoiczka importowanegoszkockiego dżemu, który lubiła jej matka.Potem nalała do filiżanki herbaty -naturalnie najpierw mleko; matka nie wypiłaby inaczej przygotowanej herbatyod czasu swojej podróży do Anglii w I978 roku.W końcu postawiła na taccemiseczkę płatków i mały dzbanek zimnego mleka.Rzut okiem - w porządku.Nora wyszła z kuchni ich dwupoziomowego mieszkania w Charlestown i mi-jając dwa koty, weszła po wytartych schodach do pokoju matki.Kiedyś nie mogła pogodzić się z jej chorobą.Ale to było dawno temu,miała wtedy trzydzieści kilka lat i życie do poświęcenia.Teraz, w wiekuczterdziestu pięciu, cała jej aktywność poza domem skupiła się wokół pracyw GENIUS-ie.Włączenie do  Kany" było dla niej darem niebios; ważnyprojekt sankcjonował jej dążenia.I nie miało znaczenia, że matka nie rozu-mie i nie pochwala tego, co ona robi.Carter i inni koledzy cenili jej wkład,i tylko to się liczyło. Kana" - i wszystko, co się z tym wiązało - obiecywa-ła ucieczkę od klaustrofobicznych żądań, i emocjonalnego szantażu kobiety,którą Nora bardzo kochała, ale której życzyła czasem cichej śmierci.Doszła do piątego schodka i zatrzymała się, przygotowując się do bez-głośnego powtórzenia słów, które jej matka mniej więcej w tej chwili wy-powiadała:  Nora, śniadanie już gotowe?" Zawsze to mówiła, kiedy tylkoNora zaczynała wchodzić na schody.Ale teraz nic nie usłyszała.%7ładnych żądań, żadnych próśb ani skarg.Nawet odgłosów ruchu.Słyszała tylko ciszę.Dopiero na zakręcie schodów sama się odezwała.- Mamo, śniadanie.Zrobiłam herbatę, tak jak lubisz.Dobrze?27I Znów cisza.- Mamo?Bezwiednie przyspieszyła kroku.Nie mogła sobie przypomnieć, kiedyostatnio matka zaspała.Nagle pomyślała o najgorszym i natychmiast poża-łowała chwil, gdy myślała o jej śmierci.Na półpiętrze znów zawołała:- Mamo, wszystko w porządku? Odezwij się i przestań się wygłupiać.Wciąż nic.Prawie biegła; herbata wylała się na grzanki i płatki.Matce toby się nie spodobało, pomyślała, łokciem otwierając drzwi.- Mamo, obudz się!A potem upuściła tackę i zakryła dłońmi usta.Chciała krzyczeć, leczbyła zbyt przerażona.Przerażona, bo zobaczyła nie tylko wykręcone ciało matki, z poduszkąna głowie, ale i ciemnowłosego mężczyznę o przymglonych, zielonychoczach, który nagle pojawił się obok niej, przycisnął dłoń do jej ust, a po-tem wbił w ramię igłę strzykawki.Back Bay, BostonKilka chwil pózniej, w części miasta nad zatoką, Jasmine Washingtonsięgnęła po kluczyki samochodu i nachyliła się do Larry'ego, popijającegosok pomarańczowy na słonecznym tarasie.Pocałowała go.- Do zobaczenia wieczorem.Larry odłożył na stół egzemplarz  Variety" i odwzajemnił pocałunek.-Miłego dnia w pracy.Pozdrów ode mnie Holly.-Pozdrowię.Pocałowała go jeszcze raz, a potem zbiegła do garażu.-Kiedy wrócisz? - zawołał z góry Larry.-Chyba wcześnie.-Co chcesz na obiad?Wsiadła do swojego 325i, otworzyła składany dach i zapaliła silnik.Wycofała samochód na drogę, w poranne słońce, a potem spojrzała naLarry'ego, wychylającego się z tarasu.Posłała mu pocałunek i dodałagazu.- Zrób mi niespodziankę! - krzyknęła i ruszyła z piskiem opon.Może, gdyby Larry nie odwrócił jej uwagi, zauważyłaby kałużę w gara-żu, w miejscu, gdzie stało jej bmw.Larry miał pózniej rozpoznać w niejpłyn hamulcowy. 26Cela śmierci, więzienie stanowe Massachusettso nocy pełnej rozpaczy Maria Benariac powiedziała sobie, że musipogodzić się z nieuniknionym.W parę dni odzyskała znów kontrolęPnad swoimi lękami.Nie będzie ułaskawienia, nie będzie boskiej interwen-cji; nie będzie planu, który pozwoliłby jej zgładzić naukowca.Teraz już towiedziała i taka była jej decyzja.Zjadła powoli śniadanie z prostego, białego talerza, próbując odnalezćchoćby ślad smaku jajek i razowego chleba.Kiedy przerwał jej zbliżający się stukot obcasów strażnika, zirytowanapodniosła głowę.A gdy za kratami celi pojawiła się przysadzista kobieta,Maria zmarszczyła czoło.- Jeszcze nie skończyłam - powiedziała.- Nie minęła nawet połowaczasu.Kobieta przyjrzała jej się uważnie.- Spokojnie, Kaznodziejko, nie zabiorę ci jedzenia.Przyszłam ci tylkopowiedzieć, że masz gościa.Maria jęknęła.Hugo Myers przesadzał ze swoim profesjonalizmem.My-ślała, że już jej nie odwiedzi.Nie miała przecież żadnych szans na apelację,a więc nie było sensu spotykać się z prawnikiem.- Wie pani, czego może chcieć mój genialny adwokat? - spytała, niespodziewając się odpowiedzi.273 - Adwokat? - strażniczka się roześmiała.- Twój gość to nie adwokat,ale zupełne jego przeciwieństwo.Cholera, on chce być twoim duchowymdoradcą.Maria Benariac poczuła, że w sercu rozkwita jej maleńki kwiat podnie-cenia, gdy dwaj strażnicy przeprowadzili ją, skutą, z celi w skrzydle Bbiałym, wyłożonym płytkami korytarzem, obok komory egzekucji, do saliwidzeń.Kiedy Ezekiel De La Croix wstał i uśmiechnął się do niej, tak się wzru-szyła, że zapragnęła go uściskać.Popatrzyła w jego ciemne oczy i nic niepowiedziała.Strażnicy przymocowali jej kajdany do metalowego pierście-nia na środku stalowego stołu.Kiedy usiadła, wycofali się za drzwi.Wyż-szy przystanął.-To jest bezpieczne pomieszczenie dla adwokatów i doradców ducho-wych - powiedział do Ezekiela.- Państwa rozmowa nie może byćmonito-rowana ani nagrywana.Ale pod żadnym pozorem nie wolno panudotykaćwięznia.- Wskazał duży przycisk na ścianie.- Kiedy skończycie albokie-dy będzie pan czegoś chciał, proszę zadzwonić.-Oczywiście - odparł Ezekiel.Strażnicy wyszli z pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi.Gdy zostali sami, Maria się odezwała.- Ojcze, przepraszam.Proszę, wyb.Ale zanim skończyła, Ezekiel przyłożył palec do ust.Potem obszedł stółi stanął obok niej, uważnie się jej przyglądając.Długo milczał.Chciałazapytać, co się stało, ale powstrzymała się, wyczuwając, że starzec chcecoś powiedzieć.Nagle zauważyła łzy na jego policzkach.Bezgłośne łzy.I nie próbowałich ukryć.Płakał.Zanim zdążyła coś powiedzieć, ukląkł przed nią i pochylił głowę.Kiedyw końcu się odezwał, mówił tak cicho, że go nie słyszała, a gdy powtórzyłto samo głośniej, nie zrozumiała.-Bądz zbawiona.Zmarszczyła czoło.-O co ci chodzi?Ezekiel z pochyloną głową wciąż odwracał wzrok.- Projekt  Kana" doktora Cartera znalazł pasujący zestaw genów.-powiedział.- I? 274 - Zidentyfikował osobę, która ma geny Mesjasza.Tę samą osobę, któ-ra urodziła się, kiedy płomień zmienił kolor [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp2wlawowo.keep.pl