[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Will uklęknął obok materaca, pogładził ją po włosach. Martwię się o ciebie powiedział. Niepotrzebnie.To tylko grypa, po co tyle hałasu? Od września chorowałaś już trzy razy. Zarażam się od Jamala, każdy, kto spędza dużo czasu z dziećmi, choruje.On i ja ciąglewymieniamy się bakteriami. Jednak chciałbym, żebyś mimo wszystko poszła do lekarza. Niepotrzebny mi lekarz powiedziała. Poleżę w łóżku przez kilka dni i mi przejdzie.Cassandra przykucnęła obok Willa.I oto pochylali się nad nią, spowici aurą smutku imiłości, dumy, nienawiści do samych siebie, złożonej niechęci do siebie nawzajem. A mnie się zdaje, że najlepiej ci zrobi, jak wszyscy pójdziemy sobie do diabła izostawimy cię wreszcie samą, żebyś mogła się trochę zdrzemnąć stwierdziła Cassandra.Zoe uśmiechnęła się rozpalona od gorączki.Oto twarz Willa, przystojniejsza, odkądodkrył siebie na nowo, spokojna jak ogród przeznaczony pod jedną tylko uprawę.Otoszczera, przekorna brzydota Cassandry, ten jej ostry blask. Wcale nie musicie wychodzić powiedziała Zoe, wiedząc, że niezależnie od tego, copowie, oni w końcu pójdą, czy będzie tego chciała czy nie.Zniła.Sen wywołany gorączką, niespokojny, przeplatany lekkimi nerwowymi drgawkamistrachu, który zdawał się zamieszkiwać świat, tak jak węgorze skałę.Obudziła się i leżała,oddychając ciężko, aż spośród ciemności ponownie wyłonił się pokój, jego nierówny sufit istare meble, niebieskie okno, poprzez które słabo przeświecała zimowa gwiazda.Jamal spałobok niej.Stłumiła pokusę, by go obudzić, i nagle obudził się sam, jak gdyby usłyszał jejmyśli.Czasami tak się zdarzało.Nie potrafiła określić, czy to zaleta czy wada jejmacierzyństwa.Otworzył oczy i patrzył na nią. Cześć powiedziała.Milczał.Miał przy sobie statek kosmiczny. Dobrze się czujesz? zapytała.Skinął głową.Podciągnęła kołdrę, żeby go przykryć.Przez okno, bladym i zimnymświatłem, świeciła ta jedna jedyna gwiazda, a Zoe zaczęła śnić na jawie sen, w którym ona ijej syn ukrywali się w ruinach, w niebieskim cieniu rozpadającej się zabytkowej budowli,pośród rozbrzmiewających echem marmurów i wilgotnej plątaniny winorośli, gdy tymczasemktoś lub coś próbowało ich odnalezć.Wizja była tak realistyczna, że przyłożyła palec do ust,ostrzegając Jamala, by zachowywał się cicho.Potem sen się urwał i uzmysłowiła sobie, żejest kobietą, która leży razem z synem w pokoju, w mieszkaniu w Nowym Jorku, jednakuczucie, że zastawiono na nią pułapkę, nie ustępowało.Nakazała szeptem Jamalowi, byspróbował ponownie zasnąć, a on, biorąc do ręki statek kosmiczny i unosząc go nad głowę,powiedział: Naprowadz nas na kurs.1987Wołała go matka.Leżał pod łóżkiem, oddychając ciemnością, a jej głos rozbrzmiewałjego imieniem, w poszukiwaniu obiegał każdy pokój. Ben? Ben? Beniamin?Skurczył się wewnątrz własnego milczenia.Nie był gotów, by się pokazać, nie teraz.Kłębiły się w nim dawne błędy, ponure myśli, przesiąknięty wilgocią i zimnem niedostatekistnienia.Chciała go widzieć w doskonałej formie.Nie potrafił spełnić jej życzenia.Niepotrafił być rozpromieniony, nie teraz, ukrył się więc i nasłuchiwał, jak woła jego imię,zaglądając do kolejnych pomieszczeń.Odpowiadało jej tylko milczenie tapety ściennej,popołudniowe światło, kobieca godność mebli.Czekał.Poczuł zapach jej perfum, kiedyprzechodziła obok.Błagam, wyszeptał i wreszcie odeszła, mówiąc do jego dziadka: Nie ma go tutaj, być może zszedł na plażę.Właśnie, pomyślał, plaża, i zobaczył siebie na plaży, opalonego chłopca, szczęśliwego isilnego, nieustraszonego, trzymającego muszelkę albo uszko od chińskiej filiżanki czy innydrobny skarb, który udało mu się znalezć.Czekał tutaj, ukryty w swojej bardziej smętnejpostaci chłopiec leżący pod łóżkiem, który nie odpowiedział na wołanie matki.Po upływiekolejnej minuty wyczołgał się z kryjówki i spojrzał ponad okiennym parapetem.Tam byłaona, zmierzała w kierunku plaży, szukała go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]