[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Poczekaj chwilę - rzucił, kiedy dojechali na miejsce.193Z bagażnika wyjął coś, co wyglądało jak kawał brezentu, a po rozłożeniuokazało się wielkim poncho.Wciągnął je przez głowę.- A ja? - spytała Sasha, kiedy podszedł, by otworzyć jej drzwi.-Mam moknąć?Szczerząc w uśmiechu zęby, wykonał ręką zapraszający gest.- To szaleństwo! - zawołała, ale posłusznie wsunęła się pod poncho i wcisnęłagłowę w otwór.- Dwugłowy potwór.- Rozejrzała się wkoło.- Mam nadzieję, że nikt nas nie widzi.- Nikogo tu nie ma.Pustka jak okiem sięgnąć.Tylko wariaci spacerują podeszczu w grudniowy dzień.- Cześć, wariacie - szepnęła.Czuła się lekko i beztrosko, a ręce Douga wędrujące po jej ciele przyprawiałyją o dreszcze.- Cześć, moja śliczna.- Jego niski głos niósł z sobą obietnicę.Objęci, wolnymkrokiem ruszyli przed siebie.Przedzierając sięprzez wilgotne chaszcze, schodzili w dół ku wodzie.Wybrzeże klifowezapierało dech w piersi, oszałamiało bogactwem kolorów: łososiowym,złotym, kawowym, białym.- Trochę chwiejnie mi się idzie w butach na obcasie -powiedziała Sasha,obejmując Douga w talii.- Jeśli upadniesz, to cię złapię.Dobrze?- Nie kuś.Zcieżka prowadziła między szczelinami.Po paru minutach Doug znalazłnieduże wgłębienie w skale oferujące schronienie przed194deszczem i wiatrem.Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na morze.Usiedli.- Wygodnie ci?- Całkiem.Przez chwilę siedzieli w milczeniu, spoglądając na spienione fale.Kiedy pojakimś czasie ręka Douga odnalazła jej pierś, Sasha westchnęła błogo.- To był cudowny dzień.Cieszę się, że mnie namówiłeś na wyjście z domu.Zamknął jej usta pocałunkiem.Wciąż ją pieścił.Sasha zamruczała cicho.Potrafił ją podniecić zawsze i wszędzie: kiedy spoglądał w galerii na obrazy,kiedy w restauracji pocierał kolanem o jej kolano, kiedy wędrując po ulicy,trzymał ją za rękę.No i teraz, kiedy siedzieli pod wspólnym poncho nadbrzegiem morza.Oddychając coraz szybciej, objęła Douga za szyję.Niewielesię namyślając, uniósł ją i posadził sobie na kolanach.- Ojej, a jak ktoś nas zobaczy? - wystraszyła się, ale nie zmieniła pozycji.Oczymiała pełne żaru.- Nie zobaczy.Uwielbiam cię dotykać, czuć twoje ciało.Jest tak cudowniejędrne, tak gorące.Podsunął jej sweter niemal pod brodę i odpiął stanik, po czym ujął nagie piersiw dłonie.- Nie powinniśmy.- szepnęła mu do ucha.- Powiedz: podoba ci się?Czuła narastające podniecenie.Nie mogąc wytrzymać, wsunęła dłońpomiędzy uda Douga.195- Bardzo.Bardzo mi się podoba.Chcę.Nie, nie możemy, musimy przestać.Płonęła.Pożądanie narastało w niej od samego rana.Kiedy spacerowali pomieście, musieli wykazać maksimum powściągliwości.Może dlatego teraz,gdy byli sami, puściły wszelkie hamulce.- Jedzmy do domu - szepnęła Sasha.- Jedzmy się kochać.- Nie.- Podciągnął jej spódnicę aż po talię, po czym odsunął na bokkoronkowe figi.- Spokojnie, nie walcz.- Błagam, jedzmy już.Pragnę cię, Doug.Ciebie, nie twoje palce.- Zaraz będę twój - szepnął, wiercąc się pod nią.- Co robisz? - zapytała.- Próbuję.psiakość, próbuję zdjąć te cholerne spodnie.Wytrzeszczyłaszeroko oczy.- Chcesz się kochać tutaj?- Tak.- Z trudem zsunął spodnie do połowy ud.- Nie! Nie możemy! - zaprotestowała, ale ochoczo uniosła biodra, by mógłzdjąć jej figi.Zdążyła uwolnić jedną nogę, kiedy pociągnął ją z powrotem w dół.Jęknęłacicho.Uwielbiała czuć go w sobie.- Nigdy nie będę miał cię dość - rzekł, unosząc ją i opuszczając.- Kocham ciędo szaleństwa.Za każdym razem było coraz lepiej.Wiedziała, że są fizycznie dopasowani,idealnie zgrani, ale nie to było najważniejsze.Najważniejsza była radość zprzebywania razem, to rozpierające uczucie szczęścia.196Długo siedzieli objęci, zwarci w miłosnym uścisku, ukryci pod szerokimponcho.Nigdzie się nie spieszyli.Słuchali bicia swoich serc oraz szumu falzalewających skalisty brzeg.Dopiero kiedy deszcz przybrał na sile, wstali,poprawili ubranie i ruszyli w drogę powrotną do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]