[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pewna piękna panienka u miss Havisham.Jest piękniejsza niż ktokolwiek naświecie, podziwiam ją strasznie i dla niej chcę być panem.Wyrzuciwszy to z siebie, cisnąłem wyrwaną przeze mnie trawę W wodę takimruchem, jak gdybym chciał podążyć za nią.- Czy chcesz być panem po to, by ją móc wyszydzić, czy też zdobyć? - badała Biddypo przerwie.- Sam nie wiem - odparłem nadąsany.- Bo jeżeli chciałbyś ją wyszydzić, to sądzę, chociaż ty wiesz lepiej, że należałoby niezwracać na nią uwagi - mówiła Biddy - a jeżeli pragniesz ją zdobywać, to zdaje mi się,chociaż ty wiesz lepiej, że nie jest tego warta.Zupełnie to samo myślałem sobie wiele razy i byłem całkiem przekonany jej słowami,ale jakże ja, biedny prostak wioskowy, miałem uniknąć owej straszliwej niekonsekwencji, wktórą wpadają codziennie najlepsi i najmądrzejsi ludzie?- To wszystko jest zapewne prawdą - odpowiedziałem Biddy - ale ja uwielbiam ją takokropnie.Mówiąc te słowa padłem twarzą do ziemi i zanurzyłem obie zaciśnięte dłonie wewłosy.Jednocześnie w moim szaleństwie zdawałem sobie sprawę, żem zasłużył na to, abyktoś odwrócił mi twarz, podniósł mi głowę za włosy i uderzył nią o żwir, na którym leżałem.Zasługiwała na karę za to, że należy do takiego idioty.Biddy była najmądrzejszą z dziewczyn.Nie usiłowała się ze mną sprzeczać, tylkopołożyła swą miłą, chociaż szorstką od pracy rękę kolejno na moich obu dłoniach, by jeoderwać od mych włosów.Potem łagodnie pogłaskała mnie po ramieniu.A ja, opierająctwarz o rękaw, płakałem całkiem tak samo jak wówczas przy starym browarze i tak samo jakwówczas czułem, że ktoś mnie skrzywdził czy coś wyrządziło mi krzywdę, chociaż sam niewiedziałem co.- Jestem szczęśliwa, Pip - powiedziała teraz Biddy - żeś obdarzył mnie zaufaniem.%7łeśczuł, że możesz mi zaufać, i wiedział, że nigdy cię nie zdradzę.Gdyby twoja pierwszanauczycielka (mój Boże, jakże nędzna i jak bardzo sama potrzebująca nauki!) teraz zaczynałalekcję z tobą, wiedziałaby, czego cię nauczyć.Ale teraz już za pózno, boś ty prześcignął swąnauczycielkę.To powiedziawszy Biddy westchnęła raz czy dwa ze współczuciem, wstała z trawy inagle zmieniając ton spytała wesołym, miłym głosem:- Czy jeszcze się przejdziemy, czy wracamy do domu?- Biddy - oświadczyłem obejmując ją za szyję i całując - będę ci się zawsze zewszystkiego zwierzał.- Aż do dnia, kiedy staniesz się panem - odparła Biddy.- Wiesz dobrze, że nigdy nim się nie stanę.Będę więc wszystko ci zawsze mówił.Aleteraz nie mam ci już więcej nic do powiedzenia, bo wiesz tyle co ja, jak ci to wczoraj jużtłumaczyłem.- Ach - szepnęła tylko Biddy patrząc na żagle łodzi na rzepce i zaraz dodała znowuwesołym głosem:- Więc co, wracamy czy idziemy jeszcze dalej?Zdecydowałem, że idziemy dalej.Piękny dzień letni zbladł w piękny wieczór.Pomyślałem, czy nie jestem tu bardziej na miejscu niż w salonie z zapalonymiświecami i zatrzymanymi zegarami, przy partii durnia, narażony na szyderstwa Estelli.Pomyślałem, jak dobrze byłoby wyrzucić ją raz wreszcie z pamięci, zabrać się uczciwie doroboty, starać się wykonywać ją jak najlepiej i polubić swój zawód.Pomyślałem też, czygdyby zamiast Biddy była teraz ze mną Estella, nie unieszczęśliwiałaby mnie, i musiałemodpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Pip, głupiec z ciebie - pomyślałem.Rozmawialiśmy dużo na przechadzce i wszystko, co Biddy powiedziała, było słuszne.Biddy nie bywała nigdy nieznośna ani obrażająca lub kapryśna, nie okazywała się też dzisiajsobą a jutro kimś całkiem innym, nie chciała mnie ranić dla swojej przyjemności.Przeciwnie,wolałaby zadać sobie samej ból, niż mnie zrobić przykrość.Jakże to się działo, że wobec tegoz tych dwu nie wolałem Biddy?- Biddy - zwierzyłem się, kiedy szliśmy już w stronę domu - chciałbym, byśprzywróciła mi rozsądek.- I ja bym tego chciała - odparła Biddy.- Gdybym mógł zakochać się w tobie.nie gniewasz się chyba, że mówię tak otwarciez tobą, starą przyjaciółką?- Och, nie, nie o mnie tu chodzi - zaprzeczyła dziewczyna.- Gdybym mógł zakochać się w tobie, niczego bym więcej nie pragnął.- Ale myślę, że to nigdy nie nastąpi - szepnęła Biddy.Tego wieczora nie wydawało misię to tak bardzo niemożliwe, toteż odparłem, że nie jestem tak pewien, czy na tym się nieskończy.Ale Biddy oświadczyła, że ona jest pewna.W głębi duszy czułem, że ma słuszność,ale miałem jej za złe, że tak stanowczo to twierdzi.Gdy zbliżyliśmy się do cmentarza, musieliśmy przejść przez mur koło śluzy.Wtedy toze śluzy czy z krzaków, czy też z mułu (którego dużo było o tej porze roku) wyskoczył staryOrlick.- Dokąd to? - spytał nas.- Dokąd, jak nie do domu?- A więc, niechże mnie zakatrupią, jeżeli wam nie będę towarzyszył.Używał wyrażenia zakatrupić przy każdej okazji i było ono równie nieścisłe jak imię,którym kazał się nazywać.Kiedym był młodszy, myślałem za każdym razem, gdy gadał ozakatrupieniu, co by to było, gdyby mnie chciał zakatrupić.Biddy, która nie chciała, by szedłz nami, poprosiła cicho:- Nie pozwól mu iść.Nie lubię go.Ponieważ i ja go nie lubiłem, więc zdobyłem się na odwagę, by powiedzieć, że nieżyczymy sobie, by nam towarzyszył.Wybuchnął śmiechem i zawrócił, ale postępował za nami w pewnej odległości.Ciekawy, czy też Biddy podejrzewa go o zamach na moją siostrę, spytałem, czemu nielubi Orlicka.- O - odpowiedziała oglądając się przez ramię za nim, idącym z tyłu - bo boję się, żeon mnie lubi.- Czy powiedział ci kiedy, że cię lubi? - indagowałem pełen oburzenia.- Nie - odparła Biddy wciąż oglądając się przez ramię - ale tańczy koło mnie, gdziemnie tylko dopadnie.Mimo niezwykłości takiego dowodu przywiązania, nie wątpiłem ani na chwilę, że takbyło.Oburzałem się do głębi, że Orlick ośmiela się uwielbiać Biddy.Czułem się takoburzony, jak gdyby to stanowiło dla mnie obrazę.- Tobie powinno być wszystko jedno - zauważyła Biddy spokojnie.- Tak, mnie powinno być wszystko jedno, Biddy - zgodziłem się - tyle, że mi się to niepodoba.Nie uznaję tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]