[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę zamknąć z powrotem oczy,moja droga.Zrobiłam, jak mi polecono, i pogrążyłam się w dziwnym świeciepodświadomości.- Zaraz będziemy na miejscu, kochanie.- Głos, który wypowiedział tesłowa, był zdyszany, ale bardzo życzliwy.- Proszę nie płakać.Proszę, Tino,niech pani nie płacze.Już nic nie może się pani zdarzyć.Jest panibezpieczna.Rozdział piątyŚwiatło słoneczne wlewało się przez szpary w różowych żaluzjach.Trochęoszołomiona zmrużyłam oczy.Nie próbowałam się poruszyć.Całe ciałomiałam obolałe, byłam śmiertelnie zmęczona, więc leżałam tylko iobserwowałam grę świateł i cieni.Słońce wskazywało, że jest ranek, choć nie przypominałam sobie, żebybyła noc.Ostrożnie próbowałam przywołać na pamięć straszliwe wydarzeniapoprzedniego dnia.Usłyszałam, że drzwi otwierają się, i odwróciwszy głowę, spostrzegałamMiriam, która weszła na palcach do pokoju.- Halo, mała.Spała pani dobrze?- Jak się czuje Cathy? - spytałam, zamiast odpowiedzieć.- Zważywszy na okoliczności, całkiem dobrze.Wczoraj jakoś się trzymała,lecz dziś rano załamała się.Lekarz uważa, że to szok z opóźnieniem.- Uratowała mi życie.Wie pani o tym, Miriam? Z powagą skinęła głową.- Obserwowałam wszystko przez lornetkę.- Zamknęła oczy i wzdrygnęłasię.- Nie mogłam nic zrobić, żeby wam pomóc.Dlatego zawołałam Stevena,który popędził w dół jak na skrzydłach.Był na przystani dużo wcześniej niżBarry i ja.- Kto nas wyciągnął z wody?- Rybacy z Ancony.Do tego czasu zdążyła pani wypić pół Adriatyku, aCathy była u kresu sił.Ale w łodzi próbowała jeszcze panią reanimować.Trzeba jej to przyznać.Dziewczyna ma zdrowie.Zamknęłam oczy i wydałam długie, westchnienie.Ogarnął mnie potwornystrach.Czy Cathy naprawdę nic się nie stało? Czy Miriam wiedziała, żeCathy jest w ciąży? Musiałam się także dowiedzieć, jak się dostałam na górę.Czyje ramiona dźwigały mnie nie kończącą się, stromą ścieżką, czyj głosprzemawiał do mnie tak łagodnie?- Czy to Barry zaniósł mnie do willi?- Barry pomagał Cathy.Panią niósł Steven.- Steven!Wydawało mi się, że domyślałam się tego w głębi serca, mimo to byłamzaskoczona i zmieszana.- Jest pani jeszcze całkiem zaspana.Lekarz dał pani jakiś środekuspokajający.Zajrzę później.Ucieszyłam się, kiedy zostałam sama.Chciałam przemyśleć to i owo.Byłotyle rzeczy dotychczas nie wyjaśnionych.Tyle pytań, które mnieintrygowały.Dlaczego?.Dlaczego łódź nagle zaczęła przeciekać?.Dlaczego?Omal się nie utopiłam.Także Cathy mogła umrzeć.Dla niej był to jużtrzeci raz.Po raz trzeci spotkała się ze śmiercią.Wyobraziłam to sobie - niebyły to piękne obrazy.Próbowałam się podnieść, lecz czyjeś silne ręce przycisnęły mnie zpowrotem do łóżka.Jęknęłam, z wysiłkiem otworzyłam oczy i spojrzałam wpoważną twarz Stevena Denisona.- Spokojnie, Tino, spokojnie.Wszystko w porządku.Miała pani tylko złysen.Podniosłam na niego wzrok.- A dziecko Cathy? - spytałam pełna obaw.Twarz nade mną natychmiastsię zmieniła.Usta zacisnęły się, a życzliwość w jego oczach zgasła.- Cathy uważa, że wszystko w porządku.Musi pani wiedzieć, że mojażona ma dosyć twardą naturę.Zamknęłam oczy.- Niełatwo ją zabić.- Co pani ma na myśli? - Jego głos brzmiał teraz surowo, i czułam siętrochę niepewnie, kiedy spojrzałam mu znowu w twarz.Jego oczywpatrywały się we mnie, zrobił się bardzo blady.- Powiedziałam tylko, że łatwo mogło się to skończyć naszą śmiercią.- Musiałybyście być dużo dalej - odparł po chwili.- Ale gdyby nie rybacyz Ancony, nie miałybyście żadnych szans.Co to było, co słyszałam w jego słowach? Żal! Czyżby żałował, że niewypłynęłyśmy dalej? Że rybacy z Ancony znaleźli się w porę w pobliżu?Patrzyłam na niego zmieszana.Jego twarz była poważna i zamyślona, wzroknieprzenikniony.Nagle wyraz jego twarzy się zmienił rozjaśnionyuśmiechem.- Nie mówmy już o tych wydarzeniach.Nic się pani nie stało, tonajważniejsze.Oddałem już pani bilet lotniczy i zatelegrafowałem dorodziców, że zostanie pani dłużej.Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie, że dziś miałam przecieżwyjechać.Steven wstał.- Dziękuję, że wyniósł mnie pan na górę - powiedziałam.- Pewnieważyłam co najmniej tonę.- Może nie aż tyle.- Jego głos był znowu życzliwy, a nawet przekorny.-W rzeczywistości jest pani zatrważająco lekka, Tino.Będziemy musielipanią trochę podtuczyć.Zanim jeszcze dotarł do drzwi, zasnęłam i przez cały dzień prawie się niebudziłam.Pamiętam tylko, że zajrzał lekarz.Wieczorem odwiedził mnie Barry.Stanął nieśmiało przy łóżku, więcuśmiechnęłam się do niego zachęcająco.- Co się z panem dzieje? Na pewno widział pan już dziewczynę w łóżku?Na jego twarz wypłynął głęboki rumieniec.- Prawdę mówiąc, nie - odparł.- Może dlatego, że nie miałem siostry.-Reszta była niezrozumiałym pomrukiem.- Proszę, niechże pan siada, bo kark mi zesztywnieje.Rozmawialiśmy niezbyt długo.Kiedy jednak wychodził, byłampodekscytowana i pełna obaw.To, co powiedział Barry, wzmocniło tylkomoje podejrzenia, że zatonięcie łodzi to nie był zwyczajny wypadek, leczstarannie przygotowany zamach.- Wiadomość, żebym poszedł do Guglielma, okazała się fałszywymalarmem - poinformował mnie.- Mój skuter nie został wcale ukradziony, awłaściciel garażu nie wiedział nic o liście, który oddano w willi.- Ma pan jeszcze ten list?- Niestety, wyrzuciłem go - przyznał posępnie.- Diabli wiedzą, gdzie terazleży.Policja też chciała go zobaczyć, ale naprawdę nie mam pojęcia, gdziego szukać.- Policja?- Niech to licho! Miałem pani tego nie mówić.Zgłosiłem całą sprawę napolicji.Guglielmo przysięga, że łódź była żeglowna, kiedy opuszczała jegowarsztat.Poza tym ten list, który miał służyć tylko temu, żeby się mniepozbyć.Wszystko to cholernie dziwne.Miałem uczucie, że trzeba to zgłosić.- Co o tym sądzi policja?- Wygląda na to, że nie traktują tego zbyt poważnie.Po prostu nie potrafięich przekonać.- Barry wzruszył ramionami i zrobił zniechęconą minę.-Mówią, że łodzie toną dosyć często.Ta była już stara.Ale na szczęściewszystko dobrze się skończyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]