[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ztrudem, ale zdołał się podnieść.Derrick nie ruszył się zganku.Nie zwracał uwagi na płomienie, sięgające dachunad jego głową i na wstrętny kłębiący się dym.Nieprzejmował się, że z okien wypadają szyby.Suche jakpieprz drewno szybko się zajmowało.Ogieńrozprzestrzeniał się błyskawicznie, pożerając wszystko, conapotkał.Kierował się w stronę stajni i szop.W pobliżusłychać było wycie syren i głośny dzwięk klaksonów.Straż pożarna.Było za pózno.O wiele za pózno.Derrick, wiedząc, że ma niewiele czasu, zeskoczył zganku i wycelował strzelbę prosto w pierś Briga.- Najwyższy czas, żebyś poszedł prosto do piekła,McKenzie - wrzasnął.Dusił się, ale rozpierała gobeztroska, głupia pycha.- I chcę, żebyś wiedział, że jestemdumny z tego, że to ja cię tam poślę.- Ty morderco, zabiorę cię ze sobą! - ryknął Brig.Pobiegł551przed siebie.Konie rżały przerazliwie.Zapiszczały opony.Syreny przestały wyć i wszędzie zaczęli biegać ludzie.- Ej, ty!- Stój!- Co tu się dzieje, do diabła?! O, cholera, on ma broń!Derrick nacisnął spust.Brigowi zahuczało w uszach.Zrobił jeszcze krok, alewybuch zwalił go z nóg.Płomienie wystrzeliły w niebo, apotem opadły kaskadą iskier.Dom rozleciał się.Pozostałypo nim tylko szkło, kawałki metalu i drewna, betonowepłyty.Brig czuł, że umiera.Z boku leciała mu gorąca,lepka krew.Brakowało tchu.Do płuc dostawał mu się dym,który dosięgał księżyca.Brig miał wrażenie, że zarazpochłonie go ciemność.Dotknął karku, szukając palcamiłańcuszka z medalikiem, który nosił przez lata, ale nieznalazł go.- Cassidy - wyszeptał chrapliwie.- O Boże, Cassidy.Takmi przykro.- Zamknął oczy i zobaczył jej piękną twarz.-Kocham cię.Zawsze cię kochałem.Cassidy zaparkowała jeepa przy ogromnym woziestrażackim.Nacisnęła hamulec i z przerażeniem zobaczyłapożar i Briga.I Derricka z bronią.O Boże.- Przestań! - krzyknęła.Otworzyła drzwi i żar uderzył jąw plecy.- Brig!Pobiegł pod pień starej jabłonki.Upadł bez sił na ziemię.- Nie! - krzyknęła.- Brig, nie!- Niech się pani odsunie!Nie zwróciła uwagi na strażaka i podbiegła do Briga.Usłyszała ostatnie słowa, które zdołał z siebie wykrztusić,głośniejsze niż wycie syren.552- Brig! Brig! Kocham cię! - krzyknęła i opadła przy nimna kolana.Położyła jego głowę na swoich kolanach.Pocałowała go i poczuła pot i krew.Chciała tchnąć w niegożycie.- Kocham cię.Zawsze cię kochałam.Nie możeszumrzeć, cholera, nie możesz!Jej głos zagłuszało wycie syren i warkot silnika wozustrażackiego, który stał tuż obok niej.Trzymała Briga imodliła się, żeby przeżył, bo kochała go przez całe życie.Zoczu popłynęły jej łzy, a serce ścisnęła rozpacz.- Kocham cię.o Boże, zawsze cię kochałam.Pojawili się przy nich ludzie.Strażacy, lekarze, policjancii kobiety.Zjawiła się nawet Felicity, która wrzeszczała wrozpaczy i wołała Derricka.- Nie chciałam tego zrobić! - krzyknęła Felicity, szukającmęża.Zatrzymał ją strażak.- Nie chciałam go zabić.NieDerricka.Tylko Briga.On musi umrzeć.Jak Angie! OBoże, proszę, niech ktoś uratuje Derricka!- Niech pani tu zostanie.Zawołajcie policjanta.Jej mąż.- Raczej nie ma szans.Chyba nie żyje.- Nie! On nie może umrzeć! Nie może! O Boże, co jazrobiłam? - wrzeszczała Felicity.- Chyba powinniśmy przeczytać tej kobiecie, jakie maprawa.- Uratujcie go! Uratujcie Derricka.On.o Boże!Komendant straży pożarnej nie zwrócił na nią uwagi.- Niech podjedzie wóz numer dwa i zacznie gasić stajnie,trójka niech się zajmie domem.Co, u licha? Skąd tu sięwziął pies?- Znalezliśmy go zamkniętego w stajni.Wygląda na to, żektoś mu dał narkotyki albo coś podobnego.- Ma pani prawo milczeć.553Słowa były ciężkie i niewyrazne.W głuchym ryku pożarusłychać było rżenie koni, szczekanie psa i krzykimężczyzn.Strach ścisnął serce Cassidy.Przytuliła do siebieBriga.Jedynego mężczyznę, którego kochała.Mężczyznę,którego zostawiła.Cassidy siedziała nieruchomo.Trzymała go mocno przysobie.- Ej, jest tutaj.- Cassidy poczuła ciężką rękę T.Johna naramieniu.- Zobaczmy, co z nim.Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę, którego oddawna uważała za wroga.Zamrugała przez łzy.- Uratujcie go - błagała.- Proszę, musicie go uratować.- Chłopaki z karetki zrobią to najlepiej.- Kocham go.- Wiem, złotko.- To jest.- To też wiem.A teraz szybko.Trzeba się śpieszyć.Zanieście go do lekarza.Wstała, chociaż nie czuła nóg.Nic do niej nie docierało.Patrzyła, jak kładą Briga na noszach i niosą do karetki.- Jest w szoku.Zabierzmy ją do szpitala.Cassidy jednak strząsnęła delikatną rękę ze swojegoramienia.Nie przejmując się kłębami dymu, przeszłapomiędzy wężami lejącymi wodę na dom, który zbudowałdla niej Chase.Chciała być z Brigiem.Wiedziała, że możego już nie zobaczyć żywego.Karetka odjechała na sygnale.Cassidy trzymała jego ręce w swoich dłoniach.Ich palcesplotły się.Nie mogła powstrzymać łez.Patrzyła na Briga iżałowała, że nie może cofnąć czasu.- Proszę cię, Brig.Obudz się i kochaj mnie.Leżał bez ruchu.Przez bandaż, którym opatrzono mu bok,554sączyła się krew.Twarz miał spoconą i brudną.Byłazadrapana tam, gdzie otarł się o asfalt.Azy spływały jej po policzkach.Karetka pruła wciemności.Nie można jechać szybciej? Brig jest taki blady,jakby lada moment miał umrzeć.- Kocham cię.Nie waż się umierać, Brigu McKenzie -załamał jej się głos.- Przysięgam na Boga, że jeżeliumrzesz, nigdy ci nie wybaczę!Poruszył się.Nieznacznie, ale się poruszył.Na chwilęotworzył oczy i spojrzał jej prosto w twarz.- Nie mam najmniejszego zamiaru, Cass - wyszeptał.Niemógł mówić.- Brig! - Serce Cassidy łomotało.Zacisnął rękę na jej dłoni, żeby dodać jej otuchy.Po twarzy spływały jej gorące łzy.Pochyliła się, żebypocałować Briga w odrapany policzek.- Nie opuszczaj mnie.- Nigdy.Od tej pory będziemy zawsze razem, dziecinko.- Obiecujesz?Spojrzał jej w oczy, a potem spuścił wzrok.- Obiecuję.555EpilogMrużąc oczy w zachodzącym słońcu, Brig wbił gwózdz wścianę i nasłuchiwał odgłosu nadjeżdżającego samochodu.Nie był to znajomy warkot silnika jeepa Cassidy.Nastarym podjezdzie, gdzie przez lata stawiała samochódmatka, zatrzymało się auto z Departamentu Szeryfa.Wsunął młotek do pasa z narzędziami i podszedłwyprostowany do miejsca, w którym niedługo staną drzwinowego domu.Teraz był to tylko szeroki otwór w ścianie,podpartej belkami.T.John wysiadł z samochodu.Brig zesztywniał.Niepotrafił pozbyć się nieufności do władzy.Przez całe życieuciekał i nadal, gdy tylko widział mundur, odzywał się wnim sygnał ostrzegawczy.T.John wszedł po kładcepołożonej nad rowem wokół fundamentów nowego domu,który Brig budował dla Cassidy.- Pomyślałem, że może będzie pan chciał zobaczyć paręrzeczy.- T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]