[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chowając po drodze portfel, szybko do niej podszedł.- Co się stało?- Przed chwilą była przy mnie, nie zauważyłam, jakodbiegła.- Zaraz się znajdzie, niech się pani nie denerwuje.- Może chciała wrócić na Góry ?Rozglądając się uważnie zawrócili w stronę rynku.Z daleka uwylotu uliczki zobaczyli oddalającą się truchcikiem Klarę.Katarzyna puściła się pędem, za nią, chcąc nie chcąc, Kotowicz,przechodnie zatrzymywali się patrząc na biegnącą parę.Gdy dobiegli do rynku, koło apteki widać było jakieśzamieszanie, słychać było głosy oburzenia:- To skandal puszczać takiego psa bez kagańca!- Jak ci, kundlu, przyłożę, to ci się odechce gryzć ludzi! -zawtórował pierwszemu typowy sznaps-baryton.- Niech się pan nie waży uderzyć mego psa! - Katarzyna jakczołg wtargnęła w grupkę ludzi otaczających Klarę.- Dobre sobie! - rozsierdził się gruby posiadacz sznaps-barytonu.- A gryzć wolno?! Dam kopniaka, to popa mięta!.W tym momencie kapitan Kotowicz położył mu rękę naramieniu.- Wolnego, kolego, spokojnie.- Najlepiej na milicję! - rzucił ktoś z boku.- Słusznie, na milicję!- Odechce się jej psa.- To skandal, żeby człowiek nie mógł spokojnieprzejśćulicą.Przy tym akompaniamencie Klara zdążyła przysiąść przynogach Katarzyny, wyciągając do niej, swoim zwyczajem, lewąłapkę.- Chętnie pójdziemy na milicję.Kto z państwa jestposzkodowany? - zapytał Kotowicz.Przez chwilę nikt nie odpowiadał.- Kogo z państwa piesugryzł? - ponowił pytanie.W grupie dotychczas skonsolidowanej w oburzeniu dała sięwyczuć wyrazna konsternacja.Po czym zaczęły się odzywaćposzczególne głosy:- Przecież przed chwilą tu był.- Może poszedł do apteki?- E, apteka w niedzielę zamknięta.- Nogę mu rozszarpała, widziałem, jak krew trysnęła.Jednocześnie krąg ludzi rozluznił się.Kilka osób wobec brakugłównego bohatera i perspektyw rozwinięcia się awanturyodeszło.Reszta, rozglądając się za poszkodowanym,rozstępowała się powoli.- Odszedł, to odszedł, a ja, jak Bóg na niebie, zaświadczę namilicji, że pies pogryzł mu nogę na fest - sznaps-baryton nieulegał widocznemu już rozprężeniu grupy.- Kto może to jeszcze na milicji potwierdzić? - głos kapitanabył teraz niemal urzędowy.- Wszyscy widzieli, że pies ugryzł - odezwał się ktoś stojącydalej.- Poświadczy pan, że widział, na własne oczy faktpogryzienia przechodnia przez psa?- Dokładnie nie widziałem, ale musiał ugryzć, bo facet ażwrzasnął.- Nikt z państwa nie zna poszkodowanego?- A niby skąd?.Przechodził i tyle, tak samo, jak my.Kotowicz spojrzał na zegarek.- Jesteśmy przejazdem i czasmamy ograniczony.Jesteśmy gotowi wraz ze świadkami udaćsię na milicję, ale wobec braku poszkodowanego, potrzebnychjest co najmniej dwóch świadków.Jeżeli nikt więcej z państwanie zdecyduje się świadczyć, sprawa z milicją odpada.Nikt nie wyraził chęci, aby sprawiedliwości stało się zadość.Zirytowało to grubego sznaps-barytona.- Do jasnej cholery ztakimi świadkami, pies im mordę lizał, obejdzie się.Ten facetbył tu, zanim wyście nadbiegli, nie rozpłynął się przecież wpowietrzu.Z taką nogą szybko nie może iść.- Rozpychającludzi, wybiegł na jezdnię rynku wypatrując uważnie nawszystkie strony.- O! krzyknął - chyba on, bo kuleje, idzie wstronę Nadrzecznej - pokazał ręką w kierunku klasztoru.-Zaraz go zatrzymam, a wy idzcie za mną - zwrócił się doKatarzyny i Kotowicza i puścił się niezdarnym kłusemczłowieka o sporej nadwadze i nienawykłe- go do biegania.Katarzyna zmartwiona incydentem zdawała sobie sprawę, żeopóznienie powrotu musi być kapitanowi bardzo nie na rękę.Przed nimi sznaps-baryton skręcał już w Nadrzeczną.Po chwilizobaczyli go, gdy gestykulując rozmawiał, jego potężnasylwetka zasłaniała rozmówcę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]