[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekałam na Henryka rozdygotana, z gardłem taksuchym, że z trudem przełykałam ślinę.Kiedy wstałam, żebyotworzyć drzwi, omal się nie przewróciłam.Henryk przyniósł kwiaty i pierwsze chwile pierwszejwizyty mojego byłego męża w moim nowym mieszkaniuwypełniła krzątanina związana z układaniem bukietu wwazonie.Potem, lekko zadyszana, od razu zapropono-wałam kawę.Usiedliśmy oboje przy stole i ze zdumieniemusłyszałam własny głos z zapałem wychwalający mójwyczyn kulinarny w postaci placka z wiśniami.Za-chowywałam się jak typowa trzpiotka z magazynu dla dam,prowadząca rozmowę o niczym i udająca wcieleniekobiecości.Nawet przepis na ciasto podałam, że łatwe inazywa się tyle-ile , bo bierze się do niego równe ilościwagowe masła, mąki, cukru i jajek, miesza się byle jak iposypawszy owocami wstawia do pieca na 40 minut.Henryk słuchał, z rzadka wtrącał grzeczne słówka, ale niepróbował duetu.Monolog w tym tonie musi w końcuzawisnąć w próżni, kiedy człowiek, który go wygłasza,przypadkiem spojrzy na siebie z zewnątrz.Nagle za-milkłam i z filiżanką w pół drogi do ust, jeszcze niemal zuśmiechem uprzejmej-pani-domu-która-zabawia-gościa, zprzerażeniem poczułam, że mam oczy pełne łez, którepowoli zaczynają spływać do kawy.Henryk przyglądał misię bezradnie. Krysiu, nie płacz wystarczyło tonu łagodnej prośbyw głosie, żeby ciche łzy zamieniły się w głośne łkanie.Już kiedy potok łez przeszedł w potok słów siedziałamwtulona w kąt tapczanu, Henryk trzymał moje ręce w dłoniach,gładząc je uspokajająco, i mówiłam szybko, bez znakówprzestankowych, że ja tego nie wytrzymam, że nie umiem takżyć i umrzeć też nie umiem, że nie mogę temu sprostać,samotności, nowemu życiu i tu jeszcze ta zbrodnia,morderstwo, że czuję się bezsilna, całkiem bezsilna, jakby nanic już nie było rady, niczego nie można było uratować, że bojęsię, okropnie się boję więc kiedy to wszystko wyrzucałam zsiebie jednym tchem, zdawałam sobie sprawę, jak dalekoodeszłam od swoich intencji.Postanowiłam przecież byćdzielna, mądra, życzliwa, ale nie narzucająca się, chciałam,żeby Henryk poczuł, że tylko we mnie ma oparcie, chciałamusłyszeć, że tylko przy mnie wypoczywa i że jestem dla niegoważna, wszystko jedno, czy jako żona, czy jako przyjaciel.Chciałam wydobyć od niego przyrzeczenie, że nawet jeśli ożenisię z Werą, to do mnie będzie przychodził ze swoimi kłopotami,żeby się skrzepić w trudnych chwilach. Idiotka parsknęłam nagle, przerywając własnymonolog. Kto? Henryk puścił moje ręce i przyjrzał mi sięnieufnie. Ja oczywiście. Może i masz słuszność, ale skąd ten zaskakującywniosek? Bo ja tu kwilę i lamentuję, a ty przecież zapowiedziałeśsię na rozmowę i na pewno masz jakieś ważne sprawy.Popatrzył na mnie uważnie.Znałam to spojrzenie, ba-dawcze i ostrożne, jakbym była eksponatem przyrodni-czym, a nie żywym człowiekiem i nagle ogarnęła mniedobrze mi znana złość.Wstyd, że tak się zachowuję, nie-pokój, że zaraz zada mi przepowiedziane przez profesorapytanie, gniew, że odsunął się, przesiadł na krzesło i zapalapapierosa wszystko to wezbrało we mnie falą irytacji. No, co zawołałam kłótliwie przecież nie zjawiłeśsię tu, żeby mnie pocieszać i trzymać za rączkę.Milczał przez chwilę. Właściwie trafnie to określiłaś. Co? Nie bardzo wiedziałem, po co do ciebie idę.Ale terazjuż wiem.%7łeby cię pocieszać i trzymać za rączkę Henryk, przestań.Wiesz, że jak się robisz sarka-styczny, to ja zaczynam syczeć ze złości.Myślałam, żeskończyliśmy już z tym typem niby-rozmów.Zresztą maszteraz kogoś innego do trzymania za rączkę.W pokoju zapadła cisza.Henryk nie spuszczał ze mnie oczu,w których pojawił się jakby leciutki cień rozbawienia. Krysiu, nie gniewaj się na mnie, gniewanie się na mniejest stratą czasu, lepiej poświęcić go na coś sensow-niejszego uśmiechnął się już jawnie i w tym uśmiechuroztopiła się moja niespodziewana pasja. A trzymać zarączkę kogoś innego nie mam ochoty.Niemal przestraszyłam się słysząc te słowa, tyle razymarzyłam, żeby to mi właśnie powiedział.Henryk powoli gasiłpapierosa w popielniczce, zamyślony, i kiedy znowu sięodezwał, mówił bardziej do siebie niż do mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]