[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pralkę niech im sama kupi mruknąłdo siebie. Głupia stara.Na szosie, w świetle reflektorów, coś zamajaczyło.Zarzycki zwolnił, aby statecznie ominąć przeszkodę.Ale kiedy się zbliżył, targnęło nim przerażenie.Zaha-mował gwałtownie, wygramolił się z wozu.Przed nimna poboczu szosy, wklinowany w drzewo, leżał wielkiciemny kształt, przypominający złomowisko: skłębionekawały pogiętej blachy, zdarte strzępy pokrowca, kable,silnik śmierdzący benzyną, rozbite szkło.Spod tegowszystkiego wystawała stopa w kolorowej skarpetce imęskim sandale. Rany boskie! jęknął Zarzycki. Ani chybi trup.63Stał przez kilka minut, wstrząśnięty tym, co zoba-czył, i tym, co z pewnością jeszcze zobaczy po rozgar-nięciu stosu, który niedawno był zielonym samocho-dem.Kiedy już się nieco oswoił z makabrycznym wi-dokiem, podszedł blisko, schylił się i dotknął stopy wsandale.Stwierdził, że zimna.Potem pomyślał, że wła-ściwie nie ma co ratować.Do domu! odezwało się wnim przemożne pragnienie.Jak najdalej od strasznegomiejsca.Ale jeżeli ten tam żyje, tylko mu noga zmar-zła? Hej, panie! zawołał, nachylając się nad wrakiemwozu. %7łyjesz? No, odezwij się!Cisza.Nic nie drgnęło, nie jęknęło.Pusto było naszosie, jakby wymiótł.Tylko to przerazliwe milczeniepo katastrofie.Tylko ta śmierć.Zarzycki nie był tchó-rzem, zwykł jednak rozważnie kalkulować swoje dzia-łania: mają sens czy nie.Wyciągnął paczkę papierosów,zapalił, oddaliwszy się trochę od rozlanej benzyny, imyślał.Prawdę mówiąc, miał też nadzieję, że nadjedziejakiś inny kierowca, a co dwie głowy to nie jedna.Wy-palił extra mocnego do końca i nie doczekał się nikogo.Westchnął więc, nałożył grube skórzane rękawice, którezawsze woził w schowku, podszedł do skody i zacząłostrożnie rozsuwać to, co z niej zostało.Tak dotarł doczłowieka.Wbrew obawom nie zobaczył zmiażdżonych szcząt-ków.Martwy kierowca był właściwie w całości,64odwrotnie niż samochód.Tył czaszki miał zgnieciony ikość wbitą w mózg, co, rzecz jasna, musiało być przy-czyną śmierci.Zarzycki wydostał go spod kupy żela-stwa, położył na trawie. Co z tobą zrobić? mruknął.Pierwszy raz ze-tknął się samotnie z katastrofą, nie miał też wprawy wobchodzeniu się z nieboszczykami.Z całą pewnościąnależało zawiadomić milicję; w tym celu jednak musiałstąd odjechać.Znów przez chwilę rozważał sytuację.Wreszcieprzykląkł obok ciała, aby poszukać jakichś dokumen-tów.Znalazł portfel, w nim legitymację służbową nanazwisko Jerzy Białek, zawód technik-elektryk, miejscepracy Zakłady C-12 , Golewice.Były jeszcze innepapiery, ale nie zajmował się nimi.Golewice leżały dwanaście kilometrów od jego go-spodarstwa.Jezdził tam często V różnych sprawach, a wZakładach pracowało kilku synów jego sąsiadów z wio-ski.Aby teraz dostać się do domu, musiał przejechaćprzez to miasto.Wypalił więc jeszcze jednego papierosai zdecydował się.Legitymację schował do kieszeni,zwłoki przesunął trochę dalej od szosy, aby nie uległykolejnej katastrofie, wsiadł do fiata i ruszył pełnymgazem.Zahamował dopiero przed budynkiem komendy mi-licyjnej.Miał w niej paru znajomych, wątpił jednak, abyznajdowali się tutaj w środku nocy.Skierował się do65oficera dyżurnego i tak się złożyło, że pierwszym mili-cjantem, którego spotkał, był Andrzejowski, dalekikrewny.Zdziwił się na widok Zarzyckiego, przywitałgo, wysłuchał uważnie.Obejrzał legitymację, a potemrzekł: Niech stryjek poczeka, zaraz to załatwimy.Chcąc nie chcąc, Zarzycki musiał wrócić na miejscewypadku, teraz jednak już w towarzystwie nysy i podo-ficerów z drogowej.Nieboszczyk leżał nie tknięty przeznikogo, obojętny na wszystko, co się wokół niego dzia-ło.Milicjanci robili to, co zwykli robić w takich sytua-cjach, a Zarzycki mógł nareszcie pojechać do domu,zmęczony, pełen niedobrych wrażeń.Aby je choć tro-chę zatrzeć w pamięci, wrócił myślą do wesela, telewi-zora i na szczęście, nie własnej teściowej.* Jak to się mogło stać?!Sawicz, przerażony i zdumiony, z początku nieuwierzył.Dopiero kiedy na dziedzińcu komendy poka-zano mu wrak zielonej skody, prawda o wypadku ude-rzyła go jak obuchem.Blady, z zaciętymi wargami patrzał na zgniecionąkaroserię i ciemne ślady krwi na siedzeniu.Przeniósłwzrok na kapitana Skierkę, który stał obok.66 Jak to możliwe? Przecież Jurek był dobrym,uważnym kierowcą, nigdy nie pił przed jazdą.Wóz miałsprawne hamulce, w ogóle.Na drzewo? Nie mogęuwierzyć! Czy w nocy była mgła? Nie. W takim razie ktoś go musiał potrącić.Ktoś gowpakował na to drzewo, innej możliwości nie widzę. Niedługo otrzymam wyniki sekcji zwłok.Wtedybędzie można wyjaśnić przyczynę katastrofy.Tak sądzę dodał, gdyż wcale nie był tego pewny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]